Kiedy dwa lata temu Wioletta Frankiewicz (na zdjęciu) urodziła dziecko, wielu fanów lekkoatletyki obawiało się, że to oznacza koniec kariery sportowej naszej brązowej medalistki mistrzostw Europy z 2006 r. w biegu na 3000m z przeszkodami. Okazało się jednak, że ambitna zawodniczka nie tylko nie zawiesiła butów na kołku, ale nawet zaplanowała start w... olimpijskim maratonie w Rio de Janeiro. – Jeśli zdrowie na to pozwoli jestem w stanie biegać w granicy 2:26:00 – mówi biegaczka.
W rozmowie z naszym portalem Wioletta Frankiewicz opowiada m.in. o zbawiennym wpływie macierzyństwa na formę sportową, wyjaśnia dlaczego w tym roku nie przebiegnie maratonu, jakie ma plany życiowe po zakończeniu przygody z biegami i czy będzie odradzać córce profesjonalną karierę sportową.
Kilkanaście dni temu na jednym z portali społecznościowych można było zobaczyć zdjęcie Wioletty Frankiewicz z piłkarzem Sewilli Grzegorzem Krychowiakiem. Jak doszło do tego spotkania? Czy okazją był finał Pucharu Europy na Stadionie Narodowym, a może jest to początek jakieś poważnej współpracy zawodowej?
Wioletta Frankiewicz: Podobnie jak Grzegorz Krychowiak od lat jestem związana z marką Puma. Wspominane, bardzo sympatyczne spotkanie było więc częścią większej akcji promocyjnej butów do biegania i piłki nożnej. Niestety ze względu na dziecko, treningi i inne obowiązki nie mogłam sobie pozwolić na pójście na mecz. Ale oczywiście bardzo mocno trzymałam kciuki za Grzegorza i jego drużynę.
Wróciła Pani do treningu po blisko rocznej przerwie związanej z macierzyństwem. Czy ta decyzja była czymś naturalnym? Nie było żadnych obaw? Przecież takie powroty zawsze wiążą się z dużym ryzykiem niepowodzenia. W dodatku zdecydowała się Pani na przejść z bieżni na asfalt i start w maratonie.
Po pierwsze dla mnie ta przerwa była niezwykle ważna. Po latach startów zwyczajnie tego bardzo potrzebowałam. I fizycznie i psychicznie. My kobiety mamy to szczęście, że dane nam jest zrobić sobie dzięki ciąży taką fizjologiczną odnowę biologiczną. Jednym zawodniczkom to służy lepiej, innym gorzej. Ja po urodzeniu córki czułam się na tyle dobrze, że mój powrót do biegania mógł nastąpić bardzo szybko.
Choć początki zapewne były trudne, to pierwszy poważny start napajał optymizmem. Zwycięstwo w październikowym PZU Cracovia Półmaratonie Królewskim z wynikiem 1:12.59 (na zdjęciu) dawał podstawy do tego, by myśleć, że start w Rio de Janeiro jest jak najbardziej realny.
To był naprawdę dobry bieg. A trzeba pamiętać, że warunków nie miałam sprzyjających. Trasa w Krakowie nie jest szybka, a poza tym tego dnia było wyjątkowo zimno. Gdy dodać do tego, że nie czułam się optymalnie przygotowana, narzekałam na problemy ze stopą i achillesem oraz przez dużą część dystansu nie miałam z kim walczyć, to ten start należy ocenić bardzo pozytywnie. Dla mnie istotne było również to, że po zawodach nie byłam zajechana. Czułam, że są rezerwy.
Jak Pani myśli, jaki jest pułap możliwości Wioletty Frankiewicz?
Mierzę wysoko. Uważam, że jestem w stanie z powodzeniem rywalizować i wygrywać z najlepszymi zawodniczkami w kraju.
Z wynikiem w okolicach 2:26:00?
Jeśli zdrowie na to pozwoli to jak najbardziej. Przecież nie po to trenuję, by biegać powyżej 2:30:00. W ten sposób mogę startować amatorsko.
Kiedy zobaczymy Panią na trasie maratońskiej?
Chciałam w tym roku na jesieni zrobić kwalifikację olimpijską. Myślałam nawet o starcie albo o maratonie w Berlinie albo w Nowym Jorku. Niestety ze względu na liczne kontuzje muszę te plany przełożyć.
Co się stało?
Na początku miałam problemy ze stopą, potem pojawiły się kłopoty z zębami. Musiałam łykać antybiotyki i przez dwa miesiące nie mogłam w ogóle biegać. Teraz, 11 czerwca czeka mnie operacja biodra. Do treningu wrócę za 6-8 tygodni.
To oczywiście zakłóci przygotowania do Igrzysk Olimpijskich. Nie obawia się Pani, że nie zdąży?
Został jeszcze ponad rok czasu do Rio, więc nie załamuję rąk. Jestem przekonana, że dam radę. Poza tym lata treningu robią swoje. Organizm pamięta te wybieganie kilometry i szybciej wraca do formy. Jeśli zrobię kwalifikację na wiosnę, spokojnie wystarczy mi tych kilka miesięcy na przygotowanie formy do Igrzysk.
A co potem, koniec kariery i skoncentrowanie się na prowadzeniu w Krzeszowicach Akademii Lekkoatletycznej?
Tego jeszcze nie wiem. Na pewno będę startować w maratonach dla przyjemności. A co do Akademii to prowadzenie zajęć z dzieciakami i grupą amatorów sprawia mi ogromną frajdę. Większość z nich nie nastawia się na żaden wyczyn. Moi podopieczni chcą się po prostu trochę poruszać, a dzięki temu być zdrowsi.
Niestety nadal zbyt mało osób myśli w ten sposób…
Ludzie nie rozumieją, że sport to inwestycja w przyszłość. W szkole docenia się matematykę , fizykę, język polski, a traktuje po macoszemu lekcję wychowania fizycznego. A to błąd, bo w ten sposób wychowamy inteligentnych, ale niesprawnych ludzi.
Z drugiej strony nie można zaprzeczyć, że zapanowała pewnego rodzaju moda na bieganie. Organizowanych jest tysiące zwodów, w tym imprezy takie jak Rununmageddon. Czy Pani, specjalistka od biegania przez przeszkody nie myślała o wzięciu udziału w takim wydarzeniu?
Świetnie, że ludzie biegają i że powstaje tak wiele różnych imprez biegowych. Rununmageddon to jednak przede wszystkim zabawa dla amatorów, a ja na razie koncentruje się głównie na starcie olimpijskim.
Chciałbym zapytać o córkę. Co Pani jej powie, jeśli któregoś dnia przyjdzie i oznajmi: mamo, chce pójść w Twoje ślady i zacząć profesjonalnie uprawiać sport?
Jeśli będzie miała ku temu chęć i talent oczywiście spróbuję jej pomóc. Sport bardzo dużo mi dał. Ukształtował, doświadczył, dał szansę by zobaczyć świat, poznać cudownych ludzi. To naprawdę świetna szkoła życia.
Rozmawiał Maciej Gelberg