Pierwszy dzień kalendarzowej wiosny przyniósł nowy łódzki bieg przełajowy - Unibud Wiosenny Cross. Zorganizował go miejscowy Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji. Miejscem imprezy był park wokół Stawów Stefańskiego na Rudzie Pabianickiej, południowym przedmieściu Łodzi. Wiosna nie zawiodła uczestników, organizatorów i kibiców. Świeciło piękne słońce, a temperatura sięgała 15 stopni.
Relacja Kamila Weinberga
Pomiar czasu zapewnił inesSport, czyli niezawodni Agnieszka i Bartłomiej Sobeccy. Sponsorem biegu została firma Unibud, która stawia nowe osiedle mieszkaniowe niedaleko lokalizacji zawodów. Trasa biegu głównego na 10 km prowadziła czterema okrążeniami wokół największego ze stawów, z którego - chwilowo - została spuszczona woda.
Wcześniej jednak odbyły się biegi dzieci i młodzieży w różnych kategoriach wiekowych. Najstarsza z nich - gimnazjaliści - musiała się zmierzyć z naprawdę długim dystansem, czyli pełną pętlą, zawierającą całkiem sporą górkę. Rywalizacja młodych i najmłodszych sportowców była bardzo zacięta, walka trwała do końca, a emocje dorównywały późniejszemu biegowi dorosłych.
W nim na linii startu w samo południe stanęło 166 biegaczy. Do samego końca nie byłem pewny, czy wezmę udział. Kiedy jednak podczas rozgrzewkowego okrążenia stawu niedawno kontuzjowane udo prawie nie dawało o sobie znać, podjąłem ostateczną decyzję na tak.
Rozpocząłem ostrożnym tempem, obawiając się o nogę. Nie wiedziałem jeszcze, że pierwsze kółko i tak przebiegnę najszybciej, bo później słoneczko mnie troszkę zetnie. Nie tylko mnie zresztą, ponieważ był to pierwszy tak ciepły dzień w tym roku i nie byliśmy przyzwyczajeni do biegania w tych warunkach. Może przydałby się punkt z wodą - później złośliwi mówili, że nie było skąd jej przynieść, bo staw został spuszczony.
Jak wspomniałem, drugie i trzecie kółko wyszły mi nieco wolniejsze. Trasa prowadziła w większości ziemnymi, świeżo odnowionymi alejkami oraz krótkim odcinkiem po leśnych ścieżkach. Górka z wertepami pod koniec okrążenia wchodziła w nogi i płuca, jednak tam za każdym razem zyskiwałem kilka cennych sekund nad resztą stawki. Niestety naciągnięty dwugłowy uda ponownie dał o sobie znać, co odbiło się na ogólnej szybkości.
Na każdej pętli podczas pokonywania nawrotki na górce motywacji dodawał mi widok biegnącej pół minuty przede mną znajomej, późniejszej zwyciężczyni wśród kobiet. Dopiero na ostatnim okrążeniu uwierzyłem, że mogę nawiązać z nią walkę. Myśl wprowadziłem w czyn na początku terenowego odcinka. Na górce i finiszowej prostej zyskałem kilka kolejnych miejsc i wpadłem wykończony na kreskę w czasie 48:08 netto.
Kilkanaście sekund później przybiegła równie zziajana Magda. Podziękowaliśmy sobie serdecznie za piękną walkę. Na gorąco stwierdziła, że biegło jej się bardzo fajnie, ponieważ ważną częścią uprawiania sportu są dla niej atmosfera zawodów i ludzie, z którymi biega. Nie jest przyzwyczajona do podbiegów, lecz na górce bardzo pomagał jej widok innych zawodników, a także świadomość, że jest najszybszą kobietą.
Maurycy Oleksiewicz, zdobywca drugiego miejsca wśród mężczyzn, przyznał że górka go zaskoczyła, choć wcześniej zdarzało mu się biegać po tych terenach. Zawody potraktował jako trening do łódzkiego maratonu i przebiegł je maratońskim tempem, a później zrobił jeszcze dwie szybkie kilometrówki. Czy zdołałby zwyciężyć, gdyby pocisnął na maksa? Tego nie wiedział, bo to zawsze zależy od konkurencji, a ta była mocna w osobie Krzysztofa Krygiera.
Krzysiek wygrał z czasem 36:43 przed Maurycym (36:59) i Witkiem Sabandą (38:54). Wśród kobiet za Magdaleną Polą (48:33) miejsca na podium zajęły Katarzyna Chorzewska (50:23) i Marta Klimek (51:11). Czasy medalistów świadczą o wysokich trudnościach trasy. Pełne wyniki znajdziecie tradycyjnie w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.
Zgodnie z nakazem tradycji pierwszego dnia wiosny, po zakończeniu biegu drużyna Rysioteam pod wodzą trenera Ryszarda Goszczyńskiego dokonała spalenia i utopienia Marzanny, oczywiście skonstruowanej z ekologicznych materiałów. Zobaczcie na zdjęciach – piękności!
Maciej Tracz, główny organizator biegu z ramienia MOSiR-u, dokładnie wymierzył 2.5-kilometrowe okrążenie wokół stawu i zadbał o wspomniane terenowe atrakcje na trasie. Chciał pokazać łodzianom troszkę zapomniane miejsce, które przeżywa drugą młodość. Z budżetu obywatelskiego są remontowane ścieżki wokół stawu, a także zbudowano siłownię na świeżym powietrzu i plac zabaw. Są tu atrakcyjne tereny do biegania, chodzenia z kijkami i uprawiania innych form rekreacji. Wielu uczestników biegu było tu pierwszy raz w życiu, choć Staw Stefańskiego jest największym akwenem w Łodzi, o czym nie wszyscy wiedzą. Po zimowej przerwie technicznej woda się w nim ponownie pojawi i będzie można pływać łódkami, kajakami i rowerami wodnymi, a nawet uprawiać wakeboarding w jedynym w mieście ośrodku do tego przeznaczonym.
Jedynym rozczarowaniem był według niego niedobór frekwencji - zapisało się 300 osob, z których ponad 130 uskuteczniło dzień wagarowicza. Być może dlatego, że bieg był darmowy - w następnej edycji trzeba będzie się zastanowić nad niewielką „opłatą motywacyjną”. Z pozytywów, oprócz miłej, rodzinnej atmosfery zawodów, Maciek wymienił też zainteresowanie władz miasta - wiceprezydent Łodzi wręczał nagrody, obecni byli również dyrektor Wydziału Sportu i dyrektor MOSiR-u.
Było trudno i ciekawie, czyli tak jak lubię. Łódź ma nowy przełajowy bieg, który mam nadzieję, że wpisze się na stałe w kalendarz imprez sportowych.
Kamil Weinberg