W dniach 26-27 stycznia w Szczyrku już po raz szósty odbył się 24-godzinny ultramaraton na Skrzyczne - Zamieć, organizowany przez Fundację Aktywne Beskidy. W tym roku do Zamieci i Zadymy dołączył bieg górski Zawierucha o dystansie 27 km rozgrywany na trasie wiodącej wokół Szczyrku. Jak mówi sam ojciec dyrektor biegu Michał Kołodziejczyk, trasa łatwa i przyjemna o niewielkim przewyższeniu 1250 metrów. Wraz z Mariolą wybieramy właśnie ten bieg, a że kochamy biegać u organizatora BUT-a, Leśnika i Stumilaka to czujemy się jak u siebie.
Nasz dystans, czyli Zawierucha startuje jako pierwszy o godz. 10.00. Na odprawę, która jest bardzo ważną częścią biegów górskich stawiamy się punktualnie.
Na odprawie dowiadujemy się, że ze względu na ciężkie warunki część trasy została zmieniona i przedłużono limit biegu o 1 godzinę. To już zapowiadało, że nie będzie tak łatwo.
Umawiamy się z żoną, że trasę pokonamy razem, ustawiamy się na końcu stawki mając nadzieje na przetartą już trasę.
Pierwszy odcinek trasy biegnie przez Karkoszczonka do Salmopola, początkowo drogą asfaltową później górskimi szlakami.
Śniegu miejscami tylko po kolana, jednak tak sypki, że biegnąc czułem się jak w tramwaju jadącym po krzywych torach, a i teoria o przetarciu okazała się błędna. Piękna zima, padający śnieg, ale krajobrazów gór jakby mniej z powodu mgły i dużego zachmurzenia. jak powiedziano na odprawie to był ten łatwiejszy odcinek trasy. To gdzie ta zawierucha? Przecież nazwa biegu do czegoś zobowiązuje!
Z Salmopola przez Malinów udajemy się na Malinowską Skałę. Odcinek przepiękny, wszędzie jak w bajce, a dookoła kłaniające się nam w pas drzewa, z śnieżnymi czapami.
No i zaczęło się - organizator wywiązał się z obietnicy, bardzo silny porywisty wiatr (zawierucha) momentami nie pozwalał ustać na nogach.
Na Malinowskiej Skale widoczność spada miejscami do kilku metrów. Przed sobą widzę tylko dwa cienie, a za mną nie widzę już nikogo. To co gubi wielu biegaczy, udaje się w tamtym kierunku zapominając o oznaczeniach. Zauważam, że osoby te skręcają bardzo na prawo i po chwili się zatrzymują. Rozpoznaje Mariolę i krzyczę, że to nie tam, jednak sam nie mogę znaleźć żadnych oznaczeń. Nie wiadomo skąd tuż za mną pojawiła się grupka biegaczy. Skręcamy wszyscy bardziej na lewo i ktoś z sokolim wzrokiem zauważa szalejącą na wietrze taśmę z oznaczeniem trasy biegu. Od tego momentu nie odrywam wzroku od co chwile pojawiających taśm, pomimo dobrze oznaczonej trasy wystarczyła chwila nieuwagi, aby się zgubić.
Bez problemu trafiamy do schroniska na Skrzycznem, gdzie znajduje się punkt kontrolny. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że zmiana trasy łączyła się z jej przedłużeniem o dwa kilometry.
Ustał wiatr i wydawało się, że mamy już tylko z górki , bo do mety został już tylko zbieg trasą Zamieci. Tutaj jednak pojawiły się największe zaspy śniegu, utworzone rynny były tak głębokie, że miejscami sięgały mi po pachy. Jednocześnie tak wąskie, że miałem obawy czy wszyscy się przez nie przecisną.
Dodatkowo co chwilę zza pleców wyskakiwały dziki z “Zamieci” , przed którymi nie było gdzie uskoczyć. Starałem się jednak za każdym razem ustępować im z drogi. Po dłuższym czasie staje się to jednak irytujące i wtedy zaczynam się zastanawiać nad zasadami fair play, tj. czy powinienem im ustępować, czy powinni radzić sobie sami. W takich warunkach czas działał na moją niekorzyść, bo przy każdej mijance musiałem się zatrzymywać lub wpadałem w głęboki śnieg, aż po same “uszy”, a przecież ja też jestem pełnoprawnym uczestnikiem tego biegu.
Czas płynie i po chwili mamy już czołówki na głowach co sprawia, że oznaczenie trasy z uwagi na odblaski staje się jeszcze bardziej widoczne. Do mety już niedaleko, zbiegamy drogą w kierunku deptaka nad rzeką Żylicą. Tu przydałyby się na butach raczki, ale kto by je zakładał na 100 metrów przed metą. Przepiękny widok jadącego kuligu, no i stało się...
Wystarczyła chwila nieuwagi i brak koncentracji, a moja broda błyskawicznie styka się z podłożem. Mariola ogląda czy z zewnątrz jestem cały. Na szczęście nie ma nic do szycia. Podrywam się i razem wbiegamy na metę, tam dostajemy medale, które będą przepiękną pamiątką z tego biegu.
Swoją przygodę z bieganiem, a w szczególności bieganiem górskim dopiero zaczynam, toteż w zimie przebiegłem ich tylko kilka. Zawierucha ściorała mnie z nich najbardziej, ale bez wahania pobiegł bym ją jeszcze raz. Dlatego i Was zachęcam, do odwiedzenia za rok Beskidu Śląskiego.
Dariusz Cupiał, Ambasador Festiwalu Biegów