Eutanazja paraolimpijki Marieke Vervoort stała się ogólnoświatowym newsem, ale ona nie chciałaby, żeby to jej śmierć została zapamiętana. Ważniejsze było to, jak żyła.
Belgijską lekkoatletkę, sprinterkę na wózku lekkoatletycznym mieliśmy okazję spotkać w Rio de Janeiro. Paraolimpiada była jej ostatnim sportowym marzeniem. Pożegnaniem ze sportem. Już wtedy od kilku lat miała zgromadzone niezbędne dokumenty, by poddać się eutanazji.
Dziennikarze z całego świata pytali ją o planowaną śmierć. Pytaliśmy i my. Uśmiechnięta, sympatyczna, zdeterminowana, by z Rio wyjechać z medalami, powtarzała, że ten czas się zbliża, ale jeszcze nie nadszedł. „Ciesz się każdą, najdrobniejszą chwilą życia” - radziła wtedy Belgijka.
Do rywalizacji w Rio przystąpiła w nienajlepszym stanie. Była po silnym ataku, infekcji pęcherza i z gorączką, a mimo to zdobyła srebro na 400m i brąz na 100m. Dla niej ta sytuacja nie była niczym wyjątkowym. Odkąd zdiagnozowano u niej kompleksowy zespół bólu oraz zmiany zanikowe w kręgosłupie i mięśniach tak właśnie wyglądało jej życie.
Ataki epilepsji i nasilony ból, utrata samodzielności i zaburzenia snu, a jednocześnie po zaledwie 10 minutach snu i nocy spędzonej na krzyku, pojawiała się na bieżni, w programach telewizyjnych, na spotkaniach z przyjaciółmi. Zawsze uśmiechnięta i pogodna. Zdeterminowana, by wziąć z życia tyle, ile się da. Przez chwilę w znośnym stanie, 30 minut później ciepiąca, krzycząca, na krawędzi, wspomagająca się morfiną.
Choroba zabierała jej kolejne możliwości. Marieke nie mogła prowadzić samochodu, potem musiała zrezygnować z triathlonu, w końcu przyszedł moment, że jakikolwiek sport byłby zbyt dużym wyzwaniem. Walczyła o swoją niezależność, ale od 2008 r., gdy złożyła podpis na oświadczeniu, wiedziała, że podda się eutanazji.
„Będę wiedziała, kiedy nadziejcie moment, w którym już więcej nie zniosę” - mówiła Marieke Vervoort podczas konferencji prasowej w Rio w 2016 r. Ten moment nadszedł 22 października 2019 r.
Spoczywaj w pokoju.
IB