Zdobywca Grand Slam 4 Deserts, uczestnik Yukon Artcic Ultra Andrzej Gondek wraca do biegania. „Może kiedyś tam wrócę…”

  • Biegająca Polska i Świat

Był 2017 rok. Andrzej Gondek miał za sobą wiele miesięcy podporządkowanych przygotowaniom do Yukon Artic Ultra. Kupił sprzęt, spał na zimowych biwakach, uczył się rozpalać maszynkę, biegał w trudnych warunkach. Na miesiąc przed startem wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Podczas jazdy na skuterze, Andrzej uległ wypadkowi. Z pękniętym żebrem, właściwie nie miał szans na ukończenie 700-kilometrowego biegu na północy Kanady. Musiał zejść z trasy. A później zniknął z tras biegowych w ogóle.

Co przez blisko trzy lata się działo z Andrzejem Gondkiem? Jakie ma biegowe plany? Co zmieniło się w jego życiu? O tym wszystkim opowiedział nam w rozmowie, którą przeprowadziliśmy krótko po jego powrocie do biegania.

Wróćmy do 2017 r. Na 700-kilometrową trasę wybiegłeś kontuzjowany. To nie mogło się dobrze skończyć, ale nie zrezygnowałeś ze startu. Dlaczego?

Andrzej Gondek: - Przed wyjazdem konsultowałem sytuację z lekarzami. Opinie były różne. Jedni odradzali wyjazd, inni mówili, że ryzyko jest duże, ale pojechać mogę. Wszyscy byli zgodni, że gdyby nastąpiło wtórne złamanie osłabionego jeszcze żebra, z jakimś przebiciem, to pomoc musiałaby nadejść w ciągu kilku minut. Na trasie nie ma to szans. Miałem świadomość, że niewiele musiałoby się stać, żeby mój bieg zamienił się w walkę o życie. Mimo to wystartowałem. W przygotowania zainwestowałem dużo czasu własnego i czasu mojej rodziny. Fizycznie byłem przygotowany, jak nigdy wcześniej, ale przyszedł moment, gdy wysiłek stał się zbyt duży.

Zejście z trasy, gdy ciągnie się wózek naruszając słabe jeszcze po wypadku miejsca, jest zrozumiałe. Jednak przez następne trzy lata nie było cię na biegowych ścieżkach. Co się stało?

Odpowiedź na to pytanie jest dla mnie niezwykle trudna. Wróciłem z Jukonu przed czasem, gdzieś w połowie lutego, a na początku marca zmarł brat mojej żony. Był moim przyjacielem. Mieszkaliśmy blisko siebie, utrzymywaliśmy bliskie relacje, spędzaliśmy mnóstwo czasu razem. I nagle czekamy na SOR i okazuje się, że on nie przeżył. Został potrącony na pasach, zdążył uratować swoje dziecko, wyrzucając je z ulicy. To mną wstrząsnęło. Nie potrafiłem się po tym pozbierać. Nie miałem głowy, by myśleć o bieganiu...

Trzy miesiące później, zmieniły się również warunki w mojej pracy. Zostałem przeniesiony do Pragi. Początkowo pojechałem sam, później dołączyła do mnie rodzina. Przez rok, podróżowałem między Pragą a Warszawą. Każdy weekend w podróży i do tego stanowisko, które nakładało nowe obowiązki. Po prostu na bieganie zabrakło mi czasu.

W tym okresie często oglądałam twoje zdjęcia z saksofonem. Zamiast relacji z tras biegowych, profil zapełnił się relacjami z praskich klubów, muzykami i sukcesami w nowej dziedzinie. Skąd się wziął ten saksofon?

Poza lekcjami muzyki w szkole, nigdy nie miałem nic wspólnego z muzyką. Jednak saksofon to było jedno z moich niespełnionych marzeń. Kochałem jego brzmienie, ale uważałem, że jest poza moim zasięgiem. Tu znowu musimy się cofnąć do tego trudnego momentu w moim życiu. Siedziałem i słuchałem muzyki. Pomyślałem wtedy, że mógłbym spróbować. Może to wpływ tych wydarzeń, ale stwierdziłem, że życie jest krótkie. Nie warto czekać z realizacją planów i marzeń. Znalazłem nauczyciela i zacząłem grać dla siebie. Saksofon daje mi dużą dozę satysfakcji. Gdyby ktoś mi powiedział, że będę grał i, że będzie to dla mnie tak inspirujące i, rozwojowe przeżycie, nie uwierzyłbym.

Trochę Ci nie wierzę w tę amatorską grę dla siebie. Widziałam zdjęcia z praskich klubów z doskonałymi muzykami. Chyba to coś więcej niż takie sobie przygrywanie?

Cały czas tylko się uczę. Staram się to robić metodycznie. Zawsze szukam mentora, który mi podpowie, skoryguje, naprowadzi. Teraz już mieszkam w Pradze, więc znalazłem tych mentorów tutaj. Są doskonałymi muzykami. Mam szczęście, że mogę czerpać z ich umiejętności i mieć z nimi lekcje, ale to nie jest tak, że ja gram z nimi. To jeszcze nie jest ten poziom.

Czy saksofon już całkiem zastąpił bieganie?

Nie, zupełnie nie. Biegania mi brakowało i niedawno do niego wróciłem. Jest ciężko po 2,5 roku przerwy. Jestem zaniedbany. Na razie więc bez zegarka, bez kontroli tempa, tętna itd., staram się regularnie biegać. Chciałbym, żeby to były 4 dni w tygodniu. Taka swobodna godzinka biegu. Na razie nie stawiam sobie wielkich celów biegowych, po prostu chcę wrócić do formy. To trudne, bo oczywiście pamiętam, jak szybko mogłem coś przebiec. Staram się nie oglądać do tyłu. Krok po kroku odbudowuję formę.

Jaka jest biegowa Praga? Łatwiej tu trenować niż w Warszawie?

Warszawa jest generalnie płaska. Jak się chce poćwiczyć podbiegi, to trzeba lecieć na Agrykolę, a Praga jest pofałdowana. Ciężko tu znaleźć płaski teren do biegania. Jest mnóstwo parków z górkami, podbiegami. Można bez wyjeżdżania z Pragi, przygotować się w niej do biegów górskich.

Biegowych planów na 2020 jeszcze nie masz?

Nie myślę o tym. Może jakiś maraton w końcówce roku. Nie jest to jednak plan czy cel. Na razie regularność biegania jest celem. Przy okazji nie chciałbym zaniedbać saksofonu. Może kiedyś, uda mi się zagrać jakiś recital jazzowy w klubie. Będę doskonalił swoją grę. Planuję warsztaty saksofonowe.

Czy Yukon Arctic Ultra to już zamknięty rozdział?

To we mnie nadal jest. Głęboko ukryte, ale jest. Chciałbym ukończyć, co zacząłem. Jednak mam też świadomość, ile czasu zabiera przygotowanie. Ja tego czasu nie mam, dlatego nie obiecuję sobie, że w konkretnym momencie tam wystartuję. Byłoby mi trudno z tego mocno ograniczonego czasu dla rodziny, jeszcze urwać np. 5 godzin na weekendowe bieganie. Może kiedyś…

Czy doświadczenia z biegów pustynnych i z Yukon Arctic Ultra przydają się w życiu codziennym, zawodowym?

Oczywiście. Każdy z nas napotyka w życiu przeszkody, trudności. Na pustyni takich przeszkód jest mnóstwo. Ciągle trzeba coś rozwiązywać. Na pustyniach nabraliśmy hartu ducha. I ja, i Marek Wikiera, i Daniel Lewczuk, z którymi biegłem na Gobi, Atakamie, Saharze i Antarktydzie. To nam pozwala radzić sobie z wyzwaniami codziennego życia, przekształcać marzenia w cele. Nie tak łatwo nas złamać.

Teraz po takie doświadczenie na Jukonie rusza dwóch Polaków. Dla Macieja Żyty będzie to debiut. Co byś mu poradził?

Mogę powiedzieć tylko jedno. Na YAU trzeba być dobrze przygotowanym. Wszystko jest ważne i głowa, i logistyka, ale to przede wszystkich bardzo trudny bieg, w którym główną rolę grają umiejętności survivalowe. Trzeba być gotowym, by radzić sobie samemu, w środku nocy przy ekstremalne niskich temperaturach. Jak jest minus 25 stopni Celsjusza, to wszyscy się cieszą, że zrobiło się ciepło. Myślę, że gdybym startował teraz, to chętnie bym połączył siły z innym biegaczem. Wielu tak robiło i sądzę, że tak jest raźniej i bezpieczniej. Życzę im, by ukończyli bieg w pełnym zdrowiu, bez odmrożeń i w dobrej kondycji.

A czego byś życzył czytelnikom www.FestiwalBiegowy.pl na Nowy Rok?

Ambitnych i jednocześnie możliwych do zrealizowania celów. Motywujących, inspirujących i napędzających do działania. Nawet, jeżeli nie uda się osiągnąć celu, warto docenić drogę, jaką się do niego przebyło. Życzę wszystkich wielu wyzwań, wielu wrażeń, wielu biegów i radości z przygotowań.

Rozmawiała Ilona Berezowska