Roger Bannister to legenda sportu, a dla rodaków wielki autorytet. Nieprzypadkowo w 1975 r. królowa Elżbieta II nadała mu tytuł szlachecki.
Na świecie jest przede wszystkim znany z tego, że jako pierwszy człowiek w historii, w 1954 r. przebiegł jedną milę w czasie poniżej czterech minut - 3:59.4. Warto jednak poznać Rogera Bannistera nie tylko ze względu na ten jednorazowy wyczyn. Angielski lekkoatleta to barwna postać, której przemyślenia na temat filozofii biegania są wciąż aktualne.
– Każdego ranka gdzieś w Afryce budzi się gazela. Wie, że musi być szybsza od najszybszego lwa, bo w przeciwnym razie zginie. Każdego ranka gdzieś w Afryce budzi się też lew. Wie, że musi być szybszy od najwolniejszej gazeli, bo w przeciwnym razie umrze z głodu. Nie ma znaczenia, czy jesteś lwem, czy gazelą. Ważne, że gdy wstaje słońce musisz być gotowy do biegu.
Ta myśl Rogera Bannistera to gotowe hasło motywacyjne.
Niesamowite było to, jak Brytyjczyk przygotowywał się do bicia rekordu na jedną milę. Nie chodzi tu nawet o trening czysto sportowy, ale bardziej mentalny. Kiedy dwa lata wcześniej biegacz podczas Igrzysk Olimpijskich w Helsinkach, zamiast oczekiwanego złotego medalu zapewnił sobie zaledwie czwarte miejsce, w Zjednoczonych Królestwie odebrano to jako klęskę. Nagłówki gazet krzyczały wręcz, że Bannister jest nieudacznikiem.
Jednak lekkoatleta nie załamał się. Od tego czasu pobicie rekordu na jedną milę stało się jego obsesją. Kiedyś nawet przyznał: „Wszystko temu poświęciłem”.
Choć dla niektórych jego wyczyn był jak zdobicie w owym czasie Mont Everestu biegacz się nie poddał. I osiągnął swój cel. Co zdecydowało o powodzeniu? – Ostatecznie, najważniejszy jest stan mentalny. Jestem tego pewien – powiedział po latach. Jego zdaniem musiał zmienić sposób myślenia, wręcz wyobrazić sobie jak pokonuje jedną mile w czasie poniżej 4 minut. Dzięki temu, kiedy nadszedł czas próby biegacz wiedział, że może to zrobić. – Najważniejsza jest psychika. Jestem tego pewien. Biegacz, który osiąga sukcesy to ten, co potrafi dać z siebie więcej niż ma.
Sam trening sportowy Bannistera mógł się wydawać postronnym niewystarczający, by osiągnąć zadowalające efekty. Brak było długich wybiegań, wielogodzinnych ćwiczeń. – Trenowałem nie dłużej niż 3/4 godziny, może pięć razy w tygodniu – wspominał. – Nie miałem czasu na więcej. Zależało mi na jakości, nie ilości. Nie traciłem więc czasu na jogging.
Brytyjczyk doskonale znał swój organizm, wiedział, czego potrzebuje, był też świetnym taktykiem. Zdawał sobie sprawę, że bieg na jedną milę to próba, podczas, której należy odpowiednio zarządzać energią, utrzymywać równomierne tempo na granicy tlenowej i beztlenowej. – Jeśli biegniesz jedną część dystansu zbyt szybko, zapłacisz za to wysoka cenę. Jeśli pobiegniesz z kolei inną część wolniej, twój ogólny czas też będzie słabszy – przekonywał.
Po zakończeniu kariery sportowej Roger Bannister został neurologiem. To było spełnienie marzeń jego matki. – Kiedy miałem zamiar pobić rekord świata i stać się znany, matka mawiała, że dla niej ważne bym został lekarzem – wspominał. Jego zdaniem tamto pokolenie uważało sport za coś niepoważnego, z którego należy zrezygnować.
Czy legendarny biegacz myślał podobnie? Najlepszą odpowiedzią niech będzie kolejny cytat z jego wypowiedzi: – Biegamy, nie tylko dlatego, że uważamy, że to robi nam dobrze, ale... ponieważ pomaga nam robić inne rzeczy lepiej.
Roger Bannister cierpiał na chorobę Parkinsona. Zmarł 3 marca w rodzinnym domu w Oxfordzie. Przeżył 88 lat.
red. / MGEL