Paweł Żuk przebiegł 5000 km na Festiwalu Utramaratonu w Atenach: "Teraz w poprzek USA, a potem... dookoła świata!" [ROZMOWA]
Opublikowane w pt., 06/03/2020 - 21:56
Jak już informowaliśmy, Paweł Żuk ukończył bieg niebotycznej długości 5 TYSIĘCY KILOMETRÓW podczas Festiwalu Ultramaratońskiego w Atenach. „Asfaltowy Chłopak” z warszawskiego Tarchomina zajął drugie miejsce, pokonał dystans w czasie niespełna 1182 i pół godziny, czyli 49 dni, 6 godzin, 27 minut i 2 sekund.
Wygrał Rumun Nicolae Buceanu, który spędził na trasie półtorej doby mniej od Polaka - 1147:08:47 godz. (47 dni 19 h 8 min. 47 sek.). Na trasie wytyczonej na 1-kilometrowej pętli na terenie zrujnowanych obiektów olimpijskich z roku 2004 w ateńskim Hellinikonie jest jeszcze siedmioro biegaczy, w tym jedna kobieta.
Zrobił to! Paweł Żuk przebiegł 5000 km w Atenach!
Yang Huang Lan z Tajwanu zajmuje 7 miejsce, w ciągu 50 dni (1200 h) przebiegła ponad 3800 km kilometrów i raczej nie zmieści się w 60-dniowym limicie wyznaczonym na pokonanie 5000 km. W podobnej sytuacji jest będący 200 km za nią Rumun Adrian Bontiu, a niewielkie szanse dotarcia do mety w limicie są biegnący na 5. i 6. miejscu Japończyk Takasumi Senoo (ponad 4170 km) i Grek Michail Maipas (ponad 4100 km). - Musieliby w pozostałych jeszcze 10 dniach zwiększyć o 6-7 km swoją dobową średnią - ocenia ich szanse Paweł Żuk.
Na ukończenie historycznego, premierowego biegu na tym dystansie w Atenach mogą z dużą dozą pewności myśleć dwaj rywale Buceanu i Żuka. Zajmujący 3. miejsce Brazylijczyk Cleberton Souza Oliveira ma po 50 dobach na koncie 4550 km, a czwarty Włoch Daniele Alimonti ponad 4300 km.
Paweł Żuk osiągnął metę najdłuższego biegu w dotychczasowym życiu w piątek późnym wieczorem. Niedługo później rozmawialiśmy z naszym bohaterem.
Czy „Asfaltowy Chłopak' jest dumny z siebie i, tak zwyczajnie, szczęśliwy?
Tak. Bardzo się cieszę, bo zrealizowałem oba moje cele: przebiegłem te 5 tysięcy kilometrów i zmieściłem się w 50 dniach, na czym mi bardzo zależało. Dobiegłem do mety o kilkanaście godzin poniżej założonego limitu. Biorąc pod uwagę, że z powodu różnych kontuzji miałem jakieś 3-4 doby wycięte z biegowego życiorysu, mój wynik jest naprawdę bardzo satysfakcjonujący!
I wcale nie jestem zawiedziony tym, że nie wygrałem, a zająłem „tylko” drugie miejsce. Jak mówiłem ci przed startem, w tym biegu znacznie bardziej niż o zwycięstwo chodziło o ukończeniu w założonym czasie.
Cieszę się także, że bardzo dobrze zniosłem bieg psychicznie. Zauważył to organizator przyznając mi nagrodę fair play za to, że pomimo wielkiego wyzwania i ogromnego zmęczenia, wręcz wycieńczenia, potrafiłem dostrzec innych zawodników i pomagać im na trasie.
Wielokrotnie pomagałem zawodnikom powalonym huraganowym wiatrem, mój zespół wspierał biegaczkę z Tajwanu, która okazała się wegetarianką i nie wystarczały jej posiłki dostarczane przez organizatora, a Japończykowi, któremu skończyła się w telefonie karta internetowa, zorganizowaliśmy dostęp do sieci, by mógł kontaktować się z rodziną.
Pokazaliśmy w ten sposób, o co chodzi w biegach ultra: że nie jesteśmy na trasie sami i wzajemnie sobie pomagamy, rywalizacja nie jest ponad wszystko.
Co ci dolegało, z jakimi urazami się zmagałeś?
Najpoważniejsze były kontuzje kolana i ścięgien Achillesa. Przez tę drugą nie mogłem przenosić ciężaru ciała na lewą nogę. Kostki spuchły tak, że aż nie było ich widać! Ale szybko się z tym uporaliśmy, usunięcie opuchlizny i doprowadzenie nogi do wyglądu wyjściowego trwało zaledwie dobę. W drugim dniu naprawialiśmy Achillesa do stanu pozwalającego najpierw chodzić, a potem wrócić do biegania.
Z kolei awaria przyczepu mięśnia dwugłowego skutkowała wielką cystą pod kolanem. Sporych rozmiarów „mandarynka” praktycznie uniemożliwiała zginanie nogi. Pozostawałem na trasie walcząc o kilometry i leczyliśmy to w biegu, aż pozbyliśmy się cysty.
Dodam do tego jeszcze nieszczęsną wysypkę spowodowaną pyłem w hali, przez którą przebiegaliśmy na każdej pętli. Zmagam się z nią tutaj w Atenach rokrocznie, ale tym razem byliśmy dobrze przygotowani. Mieliśmy maści, pudry i antybiotyki. Gdy tylko pojawiły się pierwsze symptomy wysypki, zastosowaliśmy medykamenty i po 3 dniach miałem ją „z głowy”.
Niesamowite, że mój serwis tak znakomicie poradził sobie z wszystkimi kontuzjami! Gdybym poszedł z nimi do lekarza, leczyłbym się przez miesiąc czy dwa, a tymczasem moja ekipa stawiała mnie na nogi i umożliwiała dalszy bieg w ciągu dosłownie kilkunastu godzin!
To czyje są te „ręce, które leczą”?
Wszystkim zarządzała moja Natalia (narzeczona Pawła Żuka, Natalia Tejchma – red.), która dolatywała do mnie trzy razy. Ale nawet jeśli nie było jej w Atenach, to moi serwisanci wszystko z nią konsultowali, a ona doskonale wiedziała, jak mi pomóc: co podać, czym posmarować, jak i gdzie opukać, przykleić tejpy albo podwyższyć podpiętki żelowymi wkładkami, żeby odciążyć Achillesa.
Natalia jest fachowcem w branży lekarskiej albo fizjoterapeutycznej, czy po prostu tak doskonale zna twój organizm i najlepiej wie, czego ci potrzeba?
Natalia nie ma nic wspólnego z medycyną, zresztą gdybym ja pytał lekarza, to od razu byłby koniec biegu i miesiąc leczenia. Natalia zna jak nikt moje ciało, od 4 lat jeździ ze mną na biegi dobowe, 48-godzinne, 6-dobowe, 10-dobowy, 1000 km, a teraz jest ze mną na 5 tysiącach kilometrów. Wie o mnie wszystko i tylko ona jest mi w stanie szybko, a zarazem bardzo skutecznie pomóc.
Podczas każdego biegu zawsze robi szczegółowe notatki, opisuje urazy i środki, które zastosowała, ich działanie i skuteczność. Dzięki temu, gdy następnym razem przydarzy się coś podobnego, błyskawicznie wie, jak reagować i co mi zaaplikować.
Przed biegiem wszyscy potencjalni uczestnicy zostali poddani badaniom lekarskim, po których aż czterej z 13 chętnych nie zostali dopuszczeni do startu. Czy podczas biegu też byliście pod stałym nadzorem lekarskim?
Tak, lekarz badał każdego z nas co 3 doby. To było obowiązkowa kontrola stanu zdrowia, po której medyk albo dopuszczał zawodnika do dalszego biegu, albo nakazywał przerwę, albo nawet zakończenie rywalizacji jak to się stało w przypadku Greka Anagnostisa Kokoniasa (został „zdjęty” z trasy na początku 13 doby po przebiegnięciu 725 km). Miejscowy biegacz był wycieńczony, odwodniony, stracił zbyt wiele na wadze.
Regulamin dopuszcza 10-procentowy ubytek masy w stosunku do ważenia przed zawodami. Jeśli podczas kontroli zawodnik waży mniej, niż mu wolno, musi przez dobę odpoczywać i lekarz ponownie weryfikuje jego zdolność do kontynuowania biegu.
A ty jak radziłeś sobie z wagą? Dużo traciłeś w ciągu tych niemal 50 dni?
Przed biegiem ważyłem 80 kg, dolny limit dla mnie wynosił więc 72 kg. Nigdy się do niego nie zbliżyłem. To był zresztą dla mnie spory problem, bo pod presją wagi musiałem jeść podczas biegu bardzo dużo, za dużo jak dla mnie. Lepiej się czuję, kiedy jem trochę mniej. A tymczasem wprowadziliśmy dwa dodatkowe posiłki w ciągu dnia, które pilnowały mojej wagi. No, ale nie mogłem sobie pozwolić na ryzyko zbytniej utraty masy i konieczności przerwy w biegu.
Czy podczas tych ekstremalnie długich zawodów odkryłeś jakieś nowe patenty żywieniowe, że coś ci szczególnie służy albo wręcz przeciwnie? Czy też może jadłeś tylko i wyłącznie rzeczy sprawdzone?
Jadłem to, co wiedziałem, że jest dla mnie dobre. To, co sprawdziło się na wcześniejszych długich startach. Nie było żadnych eksperymentów. Jedyną „nowość” stanowiły domowe obiady, które dostarczali Agnieszka i Jarek Popielowie. Mieszkające w Atenach małżeństwo bardzo mnie wspierało na co dzień, można powiedzieć, że dołączyło do stałej ekipy serwisowej. Od połowy biegu byli ze mną codziennie.
A czy czegoś innego nowego dowiedziałeś się o sobie i swoim organizmie przez te prawie 50 dni w biegu?
Jestem zaskoczony jak szybko naprawiało się i regenerowało moje ciało po kontuzjach. Okazało się też, że jako zespół potrafimy błyskawicznie reagować na sytuacje kryzysowe, znajdować na nie remedium i eliminować urazy. To mnie nastawia bardzo optymistycznie na przyszłe wyzwania biegowe. Z głową i psychiką nie mam żadnych problemów, więc jeśli tak dobrze radzimy sobie z urazami mechanicznymi, to musi być dobrze.
Jak wyglądał finisz twoich 5000 km i jak świętujesz teraz sukces ukończenia wyzwania?
Finisz był bardzo efektowny i emocjonujący: piękny tort i świece, osoby mi bliskie, organizatorzy, obsługa biegu, wszyscy gorąco gratulowali. Zawodnicy na trasie też zatrzymali się i poświęcili mi 10 minut ze swego drogocennego czasu, wypili ze mną lampkę szampana. Było tak jak chciałem i sobie wcześniej wyobrażałem.
Nagrodami w tym biegu są „puchar, medal i chwała wieczna” (śmiech), żadnych nagród finansowych nie ma. Robimy to po prostu dla siebie!
A świętujemy na długim spacerze z Natalią nad greckim morzem, jest piękna pogoda, słoneczko, nie ma wreszcie tego wariackiego wiatru, męczącego mnie przez kilkadziesiąt dni. Co chwila wchodzę do wody, fizycznie i psychicznie czuję się znakomicie. Wracamy w poniedziałek do Polski, daję sobie tydzień na regenerację, basen, trochę rowerku, a potem... znów zaczynam biegać!
O czym myślałeś w czasie tak długiego biegu?
Próbowałem trochę eksperymentować i za radą kolegi z Ukrainy spróbowałem medytacji. Powiedział: „Pawle, głaszcz w myślach bolące miejsca”. Ale... chyba nie potrafię, jeszcze nie jestem na takim poziomie. Chociaż kilka razy udało mi się wejść w taki stan, że było mi bardzo lekko i nie czułem żadnego bólu. To niezwykle przyjemne, gdy pomimo wielkiego zmęczenia i bólu całego ciała możesz wprowadzić siebie w stan lekkości. Oby tak udawało się częściej!
A myślałem o wszystkim, choć nie było na to zbyt wiele czasu. Pogoda skutecznie uniemożliwiała koncentrowanie się na sobie, trzeba było walczyć z huraganowym wiatrem i deszczem, na rozmyślania i aspekt bardziej psychologiczny zostawało naprawdę niewiele czasu.
A miałeś czas pomyśleć o przyszłości i o kolejnym wyzwaniu, gdzie i co pobiegniesz jak skończysz te 5 tysięcy kilometrów?
Ja mam sprecyzowane plany na moją biegową przyszłość, na długie, długie lata naprzód. Po 5 tysiącach kilometrów w Atenach zaprzestanę już biegania tak długich dystansów na pętli, bo nie widzę dalej w tym sensu – czego się miałem dowiedzieć o sobie i swoim organizmie to już wiem. Pozostaną, oczywiście, treningowe biegi 6- czy 10-dobowe, ale docelowo zajmę się biegami liniowymi, z punktu A do punktu B. Długimi, dłuższymi i jeszcze dłuższymi.
Jeszcze w końcu tym roku chcę wystartować w tzw. podwójnym Spartathlonie, czyli Authentic Phidippides Run 490 km, który dwukrotnie wygrał nasz Łukasz Sagan. W listopadzie na trasie z Aten do Sparty i z powrotem on będzie walczył o potrójną koronę, a ja zdobywał doświadczenie.
"Chyba jeszcze tu wrócę". Łukasz Sagan, dwukrotny mistrz podwójnego Spartathlonu
"Myślę, że zrobiłem coś wielkiego!" Łukasz Sagan triumfator Authentic Phidippides Run
Potem może fajny, 20-etapowy bieg dookoła Korsyki, tysiąc kilometrów z dużymi doświadczeniami. A później chodzi mi po głowie liczący około 5 tysięcy kilometrów bieg w poprzek Stanów Zjednoczonych, z San Francisco lub Los Angeles do Nowego Jorku. Kiedyś jeden raz zorganizowano takie zawody, a od tamtej pory kilkanaście-kilkadziesiąt osób rocznie podejmuje takie wyzwanie indywidualnie. I ja także chcę to zrobić, nie wiem jeszcze kiedy, bo na razie pracuję nad zgromadzeniem środków finansowych na to przedsięwzięcie. Rekordowy czas na tej trasie to jakieś 42 dni.
To wszystko ma mnie przygotować do ostatecznego celu mojego biegania, czyli obiegnięcia świata dookoła. To jest moje marzenie, które, mam nadzieję, uda mi się kiedyś spełnić....
Muszę ci zadać to pytanie, choć wiem, że was, biegaczy bardzo ultra dystansowych, trochę ono irytuje: po co biegasz tak długie dystanse?
Odpowiedź jest prosta: jeśli chcę obiec świat, muszę się do tego przygotować. Chcąc przebiec maraton nie możesz wstać z kanapy i pobiec 42 kilometry. Ja tak samo – nie mogę sobie jutro powiedzieć: dobra, biegnę dookoła świata! Muszę coś robić, żeby się do tego dobrze przyszykować.
A nie obawiasz się, że pokonywanie tak gigantycznej liczby kilometrów na własnych nogach i po twardej nawierzchni, odbije się kiedyś mocno na zdrowiu, na Twoich mięśniach i stawach?
Wiesz co, równie dobrze może potrącić mnie samochód jak wyjdę z domu. Takie myślenie jest dla mnie bez sensu. Ja po prostu kocham to robić, więc jeśli nawet w dłuższym terminie miałyby się pojawić jakieś problemy np. z biodrem albo w wieku 70 lat miałbym chodzić utykając o lasce – to będę miał tyle wspomnień, tyle przeżyć, tylu wspaniałych ludzi poznałem i przyjaciół zdobyłem, że bez wahania zrobiłbym to jeszcze raz, podjąłbym tę samą życiową drogę!
A zresztą... spójrz na zawodników, którzy startują w bardzo długich biegach. To są często ludzie zaawansowani wiekowo! Mają ponad 70 lat i biegają „od zawsze”. Znam takich biegaczy ze Stanów Zjednoczonych, Izraela czy Niemiec i nic im nie dolega! Oczywiście, biegają wolno, bo są już starzy, ale ze zdrowiem problemów nie mają! Nie ma żadnych badań i nikt nie udowodnił, że biegi ultra niszczą zdrowie. Natomiast u nas doktor Łukasz Małek, który zajmuje się kardiologicznie ultrasami, twierdzi, że stan zdrowia serca dzięki biegom długodystansowym nawet się poprawia! (rozmawialiśmy na ten temat z dr. Małkiem w Bieganie ultra jest zdrowe dla serca).
I jeszcze raz powtarzam: nawet jeśli miałbym na starość chodzić o lasce, to uważam, że taki 80-latek jest szczęśliwy i o wiele bardziej wartościowy niż kto inny!
Rozmawiał Piotr Falkowski
zdj. Natalia Tejchma, fb Paweł Żuk