Szakale wyją w sierpniu – łódzcy biegacze wiedzą o tym od pięciu lat. W nocy z piątku na sobotę 12/13 sierpnia klub Szakale Bałut po raz piąty zorganizował sztafetę Wycie Szakala o Północy. Lokalizacja tradycyjna – górka śmieciówka na Rogach, na skraju Lasu Łagiewnickiego, z piękną panoramą na oświetlone miasto.
Pomysł na nocną sztafetę urodził się w nocy. Po latach trudno sobie przypomnieć, czy było to podczas nocnego treningu, czy też potreningowego nawadniania, hmm... izotonikami. Na pewno jednak zawody się uczestnikom spodobały, podobnie jak inne szakalowe imprezy: lipcowa dzienna maratońska sztafeta w Arturówku i październikowy Półmaraton Szakala dookoła Lasu Łagiewnickiego.
Tylko w pierwszej edycji strefa zmian znajdowała się na dole. W każdej następnej namiot startu-mety rozstawiony był na szczycie wzniesienia. Tak jest i teraz. O dziesiątej wieczorem na wierzchołku wzgórza stoi 26 silnych, zwartych i gotowych czteroosobowych drużyn. W każdej przynajmniej jedna pani. Za każdą następną kobietę prawo startu dwie minuty wcześniej, z czego niektóre ekipy korzystają.
Tym razem wystawiliśmy aż trzy załogi. Nasza „kenijska” czwórka Biegiem Po Piwo Jasne oraz dwie „rekreacyjne” ekipy – Biegiem Po Piwo Białe i Ciemne. Wszyscy w odpowiednich żółych, białych i czarnych koszulkach. Ci pierwsi – Michał, Dawid, Olek i Natalia – z zadaniem walki o czołowe miejsca. Niżej podpisany wraz z Agą, Jackiem i Jaremą w ekipie Białej, natomiast Monika, Darek, Krzysiek i Igor jako Ciemni.
Niektórzy jeszcze złomotani po niedawnych górskich ultrabiegach, jeden po wczorajszej bolesnej wywrotce, dwóch zawodników dobranych na zastępstwo w ostatniej chwili, ale w końcu ma być zabawa. W naszym punkcie nawadniania, jak przystało na nazwę drużyny, skrzynka piwa. Oczywiście bezalkoholowego, bo w ekipie jest kilkoro kierowców. Ale to po biegu, bo od organizatorów każda czwórka dostała wypasiony pakiet z wodą, izotonikami i słodyczami.
Jak w poprzednich latach, staję na pierwszej zmianie. Ostry zbieg po nierównej ścieżce, światło czołówek i zniczy. Ciasno na starcie, wyprzedzam, na najstromszym odcinku biegnę nawet na czwartej pozycji – tu mogę wykorzystać swoje zbiegowe umiejętności. Tak jak przewidziałem, na wypłaszczeniu tracę kilka miejsc. Podbieg to już ogień w nogach i płucach, choć trzeba zachować trochę sił na kolejne siedem okrążeń. Aga łapie pałeczkę, a ja padam na trawę...
Zmiany pozostałych trojga uczestników wydają się trwać mgnienie oka i już trzeba ponownie ruszać. Pętla ma 610 metrów, a zbieg, wypłaszczenie i podbieg zajmują mniej więcej równe części. Każdy przebiega ją osiem razy, co daje prawie 5 km na zawodnika i niecałe 20 km na drużynę. Stawka się rozciągnęła i prawie całe moje drugie kółko to samotna walka z czasem. Karkołomny zbieg, znicze po obu stronach ścieżki, czuję się jak w kabinie startującego samolotu. Na wypłaszczeniu planowe zwolnienie, początek podbiegu lekkie depnięcie, a górna połowa w trupa. Na szczycie wypluwanie płuc.
Na tej górnej połowie podbiegu rozgrywa się wiele małych finiszów. Każdy ambitnie walczy, chcąc dopaść strefy zmian przed rywalem. Na jednym z okrążeń czuję, że od początku ktoś mi siedzi na ogonie, więc zbiegam bardzo ryzykownie nawet jak na siebie. Przed górką jednak wciąż słyszę oddech konkurenta – a może to już ktoś inny? – który w połowie podbiegu mnie wyprzedza. Koszulka Łódź Kocha Sport, i to jeden z harpaganów z ich najszybszej czwórki, która – uprzedzając fakty – zajmie trzecie miejsce. A ja stary widzewiak, chociaż pokojowy i zaprzyjaźniony z biegającymi ełkaesiakami. No to bratku będziesz miał przyjacielską rywalizację... Siadam mu na ogonie, nie odpuszczam, a przed zakrętem ostatkiem sił wyskakuję do przodu. Na górze przybijamy piątkę. Nie wiem, czy to moje najszybsze okrążenie, ale tak się czuję.
Całe następne kółko uciekam przed moim rzeźnickim partnerem Krzyśkiem z naszej Ciemnej załogi, a kolejne – przed wspinaczkowym kumplem Maćkiem, startującym w barwach organizatorów. Na podbiegu Szakal wyskakuje przede mnie. Dostrzegam jednak, że to nie Maciek, a Andrzej z ich pierwszej czwórki, latający dychę poniżej 35 minut. Nawet nie próbuję trzymać koła...
Nasza Biała ekipa ostatecznie zajmuje 19. miejsce, a Ciemni – 23. Wspaniała Jasna czwórka spełnia swoje zadanie, kończąc na 6. pozycji, czyli ostatniej nagrodzonej pucharem! Wszystkie drużyny dostają pamiątkowe dyplomy.
Wygrała drużyna niedawno otwartego sklepu sportowego CrossRunShop przed Azymutem Pabianice oraz najszybszą z czterech czwórek Łódź Kocha Sport – grupą Agnieszki. Tuż za podium znalazła się reprezentacyjna ekipa organizatorów, czyli Szakali Bałut (w sumie wystawili trzy zespoły). Pobiegł w niej najszybszy z Szakali, Maurycy Oleksiewicz, który w tym roku oprócz startów na krótszych dystansach bierze się poważnie za góry (m.in. niedawny start w Ultramaratonie Karkonoskim). Jeszcze wczoraj był na miniobozie treningowym w Szklarskiej Porębie i do sztafety przystąpił trochę podmęczony, więc z takiego wyniku swojego i drużyny był zadowolony.
W zwycięskiej ekipie CrossRunShop wystąpili m.in. dobrze znani w łódzkim biegowym światku Radosław Sekieta i Paweł Kopaczewski, czyli biegający trener i jego zawodnik. Paweł zwyciężył także w klasyfikacji indywidualnej z najszybszą średnią jednego okrążenia. Obok nich pobiegła debiutująca w sztafecie Natalia Kowalska, również najszybsza indywidualnie wśród pań. – Trudna trasa ze względu na górkę, ale bardzo sympatyczna atmosfera i zawody godne polecenia – stwierdziła.
Pełne wyniki można obejrzeć TUTAJ.
Wielu debiutantów znalazło się również w innych drużynach. Maja Skowrońska z Atos Racing Team pierwszy raz wystartowała w biegu sztafetowym, a także w zawodach o górskim charakterze. Wcześniej wzięła udział w Biegowej Bitwie o Łódź, a teraz się przygotowuje do Runmageddonu Rekruta w Warszawie już za tydzień. – Jeśli po takiej górce nie poprawi mi się kondycja, to nie wiem, co innego może pomóc. Na Bitwie było trochę podbiegów, ale tu była górka razy osiem. Zdecydowanie najtrudniejszy był dla mnie zbieg, za każdym razem bałam się o swoje zęby, ale skończyło się szczęśliwie – powiedziała zawodniczka, pokazując w pięknym uśmiechu, że wciąż ma je całe.
Pierwsza sztafeta była to też dla niektórych członków naszej ekipy: Moniki i Darka Kubiaków oraz Igora Porczyńskiego. Igor to kolega Darka z klubu bokserskiego, ściągnięty do składu jako zmiennik rano w dniu zawodów. Na co dzień rzadko biega, jednak wraz z Darkiem za tydzień również startują w warszawskim Runmageddonie – przyznał więc, że taki trening bardzo mu się przydał. Darek w tym roku rozpoczął górskie bieganie – pokonał już Rzeźniczka i krynicki Spartan Race Super – jednak ośmiokrotnie zrobiony podbieg wycisnął z niego ostatnie siły. Wraz z Moniką nie wiedzieli, że jest w naszym mieście taka fajna górka do trenowania. Wszystkim bardzo podobał się klimat nocnego biegu z płonącymi przy trasie zniczami. – Można by od czwartej pętli, jak się ludzie nauczą trasy, dla urozmaicenia biegać bez czołówek! – śmiał się Jarema Dubiecki z naszej Białej załogi, też debiutant.
Pozostałe dwie dziewczyny z naszej drużyny biegały już tu z nami wcześniej – Natalia Potrzebowska przed rokiem, a Agnieszka Trzeciak dwa lata temu. Dla Natalii teraz było łatwiej bo już znała trasę, wiedziała jak się przygotować, gdzie można dołożyć, a gdzie puścić nogi i zlecieć z gór, jednak końcowa część podbiegu i tak była najtrudniejsza. Aga nie pamiętała już pierwszego startu i może dlatego teraz łatwiej było jej się ponownie zdecydować. Podbiegi były dla niej najgorsze bo woli biegać po równym, ale raz na jakiś czas taki trening się przyda, a jak się widzi takich harpaganów jak tutaj, to można chcieć więcej – podsumowała.
Rolę dyrektora biegu pierwszy raz pełniła Klaudia Kobus. – To dla mnie nowe doświadczenie, ale fantastyczna przygoda – powiedziała po zakończeniu zawodów – mam nadzieję, że za rok znów będę pracować przy organizacji któregoś z naszych biegów. Jest ich co roku trzy, więc dyrektorzy jednych mogą startować w innych. Tremy specjalnie nie czuła, może dlatego, że w sprawach organizacyjnych pomagali jej klubowi koledzy. Wyraziła nadzieję, że wszystko udało się dopiąć na ostatni guzik i uczestnicy się dobrze bawili. Jako uczestnik potwierdzam jej nadzieję.
Kamil Weinberg
Cóż to była za noc, cóż to były za emocje, cóż to było za… zmęczenie.
Pośród nocnej scenerii, panoramy na miasto i wycia Szakali w tle, odbyła się kolejna edycja Wycia Szakala o Północy, czyli nocnego górskiego biegu sztafetowego. Czteroosobowe drużyny (a w każdej drużynie startowała co najmniej jedna kobieta) miały do pokonania dystans ok. 20 kilometrów. Wszyscy członkowie drużyn musieli pokonać ośmiokrotnie pętlę, która na pierwszym etapie miała postać mocnego zbiegu, by chwilę później mocno piąć się na szczyt Górki Rogowskiej. I właśnie tutaj – na samym szczycie – można było wyczuć niepowtarzalną atmosferę, którą tworzyła sceneria – nocna panorama miasta i blask rozświetlanej przez znicze trasy.
Zawody zorganizowane zostały na Górce Rogowskiej zwanej potocznie również „Śmieciówką”. Cała ponad 600-metrowa trasa rozświetlona była zniczami. Szczególne wrażenie robił podbieg, który przypominał pas lotniska oświetlonego nocą. Jednak tempo – spadające z każdym okrążeniem – nie pozwalało wzbić się w powietrze.
Osobiście, obok organizacyjnych prac i pomocy, wystartowałem w drużynie Szakale Bałut – Przedszkole Wampirów. Trzy miesiące przerwy w bieganiu nie dawały zbyt wielu nadziei na szybkie bieganie i pomoc w ulokowaniu drużyny na dobrym miejscu w klasyfikacji końcowej. Postanowiłem więc nieco się sponiewierać i odpokutować ostatnie „ciche dni” z bieganiem. Sęk w tym, że nie sądziłem, iż owa sponiewierka będzie mi towarzyszyć już od pierwszego okrążenia. Po trzecim kółku – nogi jak kłody, po czwartym sapałem niczym lokomotywa. Masz Szymonie nauczkę, oj masz nauczkę – powtarzałem sobie przy każdym kolejnym podbiegu, obiecując poprawę i powrót do regularnych treningów.
Jednak nie tylko ja cierpiałem. Było jak co roku. Narastające zmęczenie, każda kolejna zmiana coraz trudniejsza, próby przyspieszenia tuż przed zmianą, wiele „małych finiszów”, gdy zawodnicy rywalizujących teamów toczyli zaciekłą walkę o to, kto pierwszy odda pałeczkę. Każdy dawał z siebie co mógł – a to wszystko w duchu rywalizacji fair play, koleżeńskiej atmosfery i blasku księżyca. Właśnie te powody sprawiają, że Wycie Szakala o Północy jest jedną z moich ulubionych imprez biegowych.
Jeśli chcecie zobaczyć jak wyją szakale o północy, zapraszam do obejrzenia relacji przygotowanej przez Łódzkie Wiadomości dnia: http://lodz.tvp.pl/26540684/13082016
Z biegowymi pozdrowieniami
Szymon Drab, Ambasador Festiwalu Biegowego