Ultramaratończyk Marek Wikiera po raz kolejny dokonał czegoś wyjątkowego. Biegacz, który ma na koncie ukończone biegi na Antarktydzie, pustyni Gobi czy Atakamie przebiegł w tydzień linię brzegową Bałtyku - od Świnoujścia do Piasków. Pokonał 567 kilometrów, żeby zainteresować ludzi ideą krwiodawstwa. - Każdy sposób mówienia o honorowym krwiodawstwie jest dobry - wyjaśnia w rozmowie z naszym portalem.
Przebiegł pan polską linię brzegową Bałtyku - od Świnoujścia do Piasków. Endomondo nie zwariowało?
Marek Wikiera: Nie używałem endomondo. Można mnie było śledzić na trackcourse.com.
Co pan poczuł po osiągnięciu mety w Piaskach – euforię, zmęczenie się wylało?
Ulgę, że to już koniec. Szczęście, że się udało. Ogromna radość przyszła później kiedy zmęczenie zaczęło ustępować.
Co panu przyświecało, że porwał się na takie wyzwanie?
Połączenie pasji biegania z chęcią niesienia pomocy innym. Jest to projekt charytatywny. Fundacja Krwioobieg, którą reprezentuję, tworzy ogólnopolską bazę potencjalnych Dawców krwi, gromadzącą w jednym miejscu wszystkich chętnych, gotowych odpowiedzieć na wezwanie pomocy i gotowych do oddania krwi w przypadkach zagrożenia życia lub zdrowia innych. W Polsce w każdej minucie potrzebny jest 1 litr krwi. Niestety krwi brakuje - okresowo w ciągu roku na terenie całego kraju. Niejednokrotnie w mediach, na portalach społecznościowych spotykamy się z informacjami o niedoborach krwi w stacjach krwiodawstwa lub szpitalach. Rodzina, znajomi proszą o pomoc i oddawanie krwi dla konkretnych osób. I niestety ten stan utrzymuje się od lat.
Dlaczego?
Ponieważ, zaledwie kilka procent ludzi regularnie oddaje krew – brakuje świadomości i wiedzy, że krwi nie produkuje się w laboratoriach, że transfuzji krwi niczym nie można zastąpić, a od tego od tego zależy ludzkie życie i zdrowie; że regularne oddawanie nie boli i nie ma złego wpływu na nasze zdrowie W oddawaniu krwi występuje sezonowość - w okresie wakacyjnym spada liczba dawców ponieważ przebywają oni na urlopach, brak jest możliwości zorganizowania akcji pobierania w szkołach i na uczelniach. Wraz z procesem starzenia się społeczeństwa wzrasta zapotrzebowanie na krew, a jednocześnie maleje liczba osób zdolnych do jej oddania. Wzrasta liczba czasowych dyskwalifikacji dawców związanych m.in. z alergiami, chorobami cywilizacyjnymi, stosowaniem leków, podróżami do krajów, gdzie potwierdzono występowanie czynników zakaźnych.
W związku z rozwojem medycyny oraz dostępem do nowoczesnych sposobów leczenia rośnie zapotrzebowanie na krew - w szczególności w dziedzinie transplantologii, onkologii, hematologii, chirurgii sercowo-naczyniowej. Takim właśnie sytuacjom ma przeciwdziałać nasza inicjatywa, w sposób zgodny z aktualnymi trendami i technologią. Chcemy łączyć Regionalne Centra Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa z potencjalnymi Dawcami krwi, aby w sytuacjach zagrożenia działać precyzyjnie i skutecznie.
Czy osiągnął pan wyznaczony cel?
Cel został osiągnięty. Choć nie obyło się bez trudności. Trzeciego dnia doznałem kontuzji, która praktycznie na jeden dzień uniemożliwiła mi bieg. Gdyby nie pomoc fizjoterapeuty nie byłbym zdolny do dalszego biegu.
Miał pan wsparcie innych biegaczy?
Tak. Na trasie pojawili się moi znajomi jak tez nieznajomi. Napierali ze mną nawet po kilkanaście kilometrów. Dostawałem też wiele wiadomości i telefonów ze wsparciem.
Pańska akcja jest niezwykle szlachetna, przy każdej sytuacji warto propagować oddawanie krwi.
Dokładnie, tym bardziej, że jak już mówiłem wiedza Polaków na ten temat wciąż jest uboga. Ludzie są przyzwyczajeni, że chleb jest ze sklepu, benzyna ze stacji, a krew ze szpitala. Ludzie myślą, że jak będzie potrzeba to przecież dostaną ją w szpitalu. To taki znak naszych czasów. Zatem każdy sposób mówienia o honorowym krwiodawstwie jest dobry.
Pan to robi poprzez bieganie.
Bieganie jest mi najbliższe. Dlatego też swoją akcję kieruję w pierwszej kolejności do biegaczy, osób aktywnych, które dbają o siebie, ponieważ potrzebujemy i poszukujemy świeżej i dobrej krwi, mówiąc kolokwialnie. Skupiamy się też na osobach aktywnych, ponieważ wśród nich jest najmniej tzw. zachowań niebezpiecznych, które stanowią zagrożenie dla biorców, np. mniej alkoholu, brak papierosów itd.
Chce Pan stworzyć wśród biegaczy dodatkową modę na oddawanie krwi?
Nie tylko wśród biegaczy. Chcemy żeby oddawanie krwi było modne. Zarówno wśród Dawców jak i wśród przedsiębiorców, dla których wiąże się z dodatkowym dniem wolnym dla pracownika. Coraz więcej firm angażuje się w akcje w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu.
Ilu chcecie mieć zarejestrowanych dawców w bazie danych?
Wychodzę z założenia, że jeżeli uda się mieć w bazie danych kilkadziesiąt tysięcy ludzi to już będzie dobrze. Choć marzy mi się kilkaset tysięcy. Jak wspomniałem, w pierwszej kolejności nastawiamy się na biegaczy. Nasze ulotki znalazły się już w pakietach startowych zawodów Ironman Gdynia, za moment znajdziecie je w pakietach Runmageddon na terenie całego kraju. Biegacze to jest potężne grono. Te osoby mają rodziny, znajomych, nierzadko również aktywnych. To są wszystko potencjalni dawcy.
Każdego roku w naszym kraju 18 rok życia kończy około 300 tys. osób. Oczywiście nie wszyscy mogą oddawać krew, ale chcemy w jak największej grupie zaszczepić świadomość i wrażliwość na oddawanie krwi. Oczywiście to jest praca na lata, ale warto to robić. Moim marzeniem jest sytuacja, że nie będzie już braków krwi, lub będą występowały sporadycznie w sytuacjach awaryjnych.
Co sprawiło, że podjął się pan tematu oddawania krwi? Chciał pan ubarwić bieganie czy może sprawy osobiste?
Temat braku krwi mnie osobiście nie dotknął. Pomysł pojawił się natomiast faktycznie podczas mojego biegania i był związany z fundacją DKMS. Zapisałem się do niej i pomyślałem, że można ten pomysł implementować na honorowe krwiodawstwo.
Już wcześniej angażował się pan w akcje charytatywne - zbierał pieniądze dla fundacji Dr Clown podczas maratonu na Saharze. Wielu ultramaratończyków znajduje w sobie dodatkowe pokłady by pomagać innym nawet w tak ekstremalnych warunkach. Co was biegaczy do tego skłania? Jakaś dodatkowa dobroć wychodzi z człowieka podczas dawania sobie w kość?
To jest tak, że decydujemy się na pewien wysiłek. Wiemy, że dostaniemy w kość, że będzie ciężko, że będzie bolało. Zdajemy sobie jednak sprawę, że są osoby, które mają ten ból narzucony, bo tak im się życie ułożyło, bo są chorzy, bo spotkało ich jakieś nieszczęście. Faktycznie jest mechanizm chęci niesienia pomocy takim osobom wśród biegaczy ultra. Podczas zawodów na Saharze czy innych ekstremalnych biegach, w których uczestniczyłem większość biegaczy reprezentowała jakąś fundację bądź zbierała pieniądze na jakiś konkretny cel charytatywny.
Pańskie bieganie robi piorunujące wrażenie...
Chodziłem na siłownię, gdy przestałem się mieścić w rozmiarach XL mój przyjaciel namówił mnie na bieganie. To był jakiś 2008 roku. Byliśmy razem na kilku treningach, on odpuścił a ja sam zostałem z tym bieganiem. Ponieważ staram się maksymalnie realizować to czego się podejmę, więc tak zostało. Najpierw chciałem tylko zrzucić parę kilogramów, i tak od treningu do treningu, potem jakieś zawody. W 2012 roku zacząłem przygotowania do Maratonu Piasków.
Zwykle dojrzewanie do takich zawodów trwa dłużej.
Faktycznie, chyba przeskoczyłem pewien etap. Rozsądniej byłoby to robić wolniej, ale poszło.
Dlaczego jak innym nie wystarczają panu zwykłe imprezy biegowe - piątki, dziesiątki, tylko wziął się pan za ultramaratony?
Czuję się dobrze w imprezach wytrzymałościowych. Oczywiście biegam piątki, dziesiątki, zwracam uwagę na czasy, ale czuję, że teraz jest mój moment na zrobienie czegoś wyjątkowego i staram się tego nie odpuszczać.
Czyli to nie hobby tylko chęć wyciśnięcia życia jak cytryna?
Po części tak. Do tego ja kocham słodycze, piwo. Nie mogę w ilościach w jakich bym chciał móc z nich korzystać, ale trenując ciężko mogę z tych drobnych przyjemności częściej korzystać niż inni biegacze.
To dobra dyspensa.
Tak, kiedy mam dłuższe wybieganie to mogę sobie potem trochę pofolgować.
Uzależnił się pan od adrenaliny, czy całe to ekstremalne bieganie to wymówka, żeby połasuchować?
Bardziej od endorfin, które pojawiają się po pokonaniu pewnego dystansu czy na mecie. Tym więcej się ich wydziela im trudniejsze są zawody. Na przykład Beskidy Ultra Trail, który przebiegłem w 2013 roku. To było 55 i pół godziny bez spania. Z samego biegu niewiele pamiętam, duża część to biała plama, natomiast pamiętam do dziś tę satysfakcję. I potężne doświadczenie z tamtego biegu, które procentowało podczas mojej rywalizacji w 4 Deserts.
Takie bieganie uczy też pokory.
Jak najbardziej, ale uczy też wielu innych elementów, np. właściwej logistyki, zabezpieczenia całego przedsięwzięcia. Ja uważam, że ekstremalne imprezy biegowe pokonuje się w jednej trzeciej dzięki właściwemu treningowi, w jednej trzeciej głowa i psychika i jednej trzeciej logistyką. Wszystkie elementy są równie ważne. W przypadku logistyki jeden element może zepsuć wszystko. Pamiętam, że przed Maratonem Piasków stwierdziłem, że nie będę brał bielizny, zbędnego balastu, bo przecież mam obcisłe spodenki. Jak obtarłem sobie pachwinę to zrozumiałem, że jednak pewne rzeczy po prostu trzeba przygotować.
Trening - wiadomo, jak pod podchodzi do biegania z psychiką?
Wiem, że trening przygotuje mnie do startu, ale na trasie musi być mocna głowa. Często stosuje wizualizacje, wyobrażam sobie metę, medal zawieszony. Wyobrażam sobie tę radość, że już się ukończyło. Poza tym dzielę bieg na etapy, nie że mam do pokonania 80 kilometrów, tylko liczę punkty kontrolne, 7, 5 i coraz bliżej do mety. Wtedy biegnie się z trochę innym nastawieniem.
Motywem przewodnim ultramaratończyków jest walka z samym sobą i swoimi słabościami. U pana również, czy jednak to gonienie endorfin?
Walka jest jak najbardziej ważna, ale dla mnie liczą się też nowe wyzwania. Stąd też pomysł przebiegnięcia w tydzień ponad 500 kilometrów. Pamiętam to uczucie pustki, które miałem gdy wróciłem do domu po Maratonie Piasków. Robiłem potem Runmageddony i inne biegi, ale dopiero szalony pomysł z 4 Deserts dał mi coś czego potrzebowałem. Ten cykl zabierał bardzo dużo czasu, dlatego obiecałem żonie, że w kolejnym roku, czyli ubiegłym nie będzie żadnych wyjazdów zagranicznych. Śmiałem się, że żona wprowadziła mi zakaz opuszczania kraju. Ale jak ona poświęciła dla mnie jeden rok, do ja dla niej poświęcę kolejny.
Walka biegacza toczy się na wielu płaszczyznach. Pan musi wyjątkowo lubić ten stan, skoro biega pan a dodatkowo przecież jako przedsiębiorca musi walczyć z urzędami.
Bieganie, w ogóle aktywność fizyczna, to dla wielu przedsiębiorców odskocznia od tej walki z urzędem skarbowym czy ZUS-em. Z drugiej strony ta walka z samym sobą na trasie pomaga w tych innych naszych bieżących walkach. Sport, treningi cztery, czy pięć razy w tygodniu, uczą nie tylko walki czy takiej zadziorności, ale też organizacji. Trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i pamiętać o wielu rzeczach - o nawadnianiu, tabletkach solnych i tak dalej i tak dalej.
Jest pan jednym z 47 ludzi na świecie, którzy ukończyli cykl 4 Deserts. Czuje się pan spełniony po tym wyczynie czy ma pan jeszcze jakieś wyzwania ma już upatrzone?
Jest biegun północny, dżungla, Himalaje, jest na Islandii Fire and Ice. W głowie mam kilka planów. Chciałbym ukończyć jeden bieg tego typu rocznie. I ja byłbym zadowolony i żona też, bo nie znikałbym zbyt często. Ale w Polsce też jest wiele fajnych imprez. Jest Bieg Ultra Granią Tatr, który w zeszłym roku mnie pokonał, miałem kłopoty żołądkowe, dlatego chcę tam wrócić za rok?
Który maraton był najtrudniejszy? Piaski? Druga Sahara, Gobi, Atakama czy Antarktyda?
Dla mnie osobiście Atakama. Doświadczyłem tam biegowej ściany. W czasie najdłuższego etapu w temperaturze powyżej 50 stopni odcięło mi prąd. Usiadłem w cieniu skarpy i nie byłem w stanie się ruszać. Sytuacji drastycznych nie było, ale zawsze jest trudno - mało snu, pęcherze na nogach, ale to standard.
Co pan czuje przekraczając granice swoich możliwości?
Pamiętam nieprzyjemne uczucie z Atakamy gdy trafiłem na ścianę. To była złość, że doprowadziłem do takiego odcięcia, ponieważ wcześniej z wielkim wysiłkiem wyprzedziłem kilkunastu zawodników. Analizowałem tę sytuację, zapewne za mocno przycisnąłem, było 52 czy więcej stopni Celsjusza. Pilnowałem nawadniania, soli a tu taka sytuacja - tyle poświęciłem wysiłku i nagle się to obraca przeciwko mnie. Potem, po godzinie 17, jak słońce zaczęło zachodzić czułem, że zaczynam odzyskiwać energię. To było już znacznie lepsze uczucie.
Mrożące krew w żyłach przygody?
W moim przypadku ich nie było. Ale to nie znaczy, że ich w ogóle nie ma. Bodajże w 2012 r na pustyni Gobi jeden z uczestników zmarł na trasie, miał kłopoty z sercem. Większym zagrożeniem zwykle są ograniczenia organizmu. Na przykład w przypadku Antarktydy, najtrudniejsze było... samo dotarcie na Antarktydę. Płynęliśmy 2,5 dnia, fale sięgały 10 metrów, statkiem strasznie bujało, że trudno było utrzymać równowagę. Choroba morska nas pacyfikowała. Nie pomagał aviomarin. A po rzuceniu kotwicy trzeba było być gotowym dobiegu przez kilka godzin. Zagrożeniem było odwodnienie i brak sił.
A'propos widoków. Wspomniał pan, że po powrocie z Sahary odczuwał pustkę. Inny ultramaratończyk, który pokonał Maraton Piasków, opowiadał mi, że po powrocie nadal widział pustynię, przez trzy tygodnie błąkał myślami po pustyni. Również doświadczył pan tego?
Żona mówiła, że trzy miesiące się to u mnie utrzymywało. Głowa uciekała na pustynię. Między innymi dlatego chciałem tam jak najszybciej wrócić. Taki maraton to wyjątkowe połączenie totalnego resetu ze sprawdzeniem siebie w ekstremalnej sytuacji, dosłownej walki o życie. To co uderza i sprawia, że człowiek chce wrócić to niezwykle przyjazna atmosfera. Są kontuzje, urazy, ale pomagamy sobie nawzajem. Człowiek doświadcza serdeczności ze strony obcych osób, sam też może pomóc. Kapitalna atmosfera.
Jeżeli chodzi o dystans to pokonał pan chyba najtrudniejsze wyzwanie. Ponad 500 km. Jak długo się pan przygotowywał?
Według wskazań mojego zegarka wyszło dokładnie 567 km. W zasadzie cały czas jestem w treningu. To tylko kwestia intensywności. Dodatkowo, w ramach przygotowań wystartowałem w City Trail w Trójmieście na 80 kilometrów, dwa tygodnie później na 65 km w Trójmiejskim Ultra Tracku. Przy okazji pomagając kolegom, którzy stawiają pierwsze kroki w biegach ultra.
Teraz dzień w dzień pokonywał pan kilkadziesiąt km, a jednak regeneracja jest co najmniej tak samo ważna jak sam wysiłek.
Faktycznie było mało czasu na odpoczynek. Wysiłek trwał co najmniej dwanaście godzin dziennie. To kwestia głowy. Biegałem maratony dzień po dniu będąc na pustyni. Podchodzę do tego zadaniowo, po prostu muszę kolejnego dnia pokonać kolejny długi dystans i to robię.
Jakaś specjalna dieta?
Nic szczególnie wyszukanego - lekkie posiłki, kaszka Bobo Vita dla dzieci, makarony. Kaloryczność oczywiście większa. Do tego batony, żele energetyczne. Choć przy takim wysiłku cały czas byłem na deficycie energetycznym.
Specjalny sprzęt?
Zwykłe buty trailowe, plus stuptuty pustynne, żeby się piasek nie wsypywał - doświadczenie z Sahary. Kije, z którymi lubię biegać. Do tego plecak, bidony, apteczka, kurtka przeciwdeszczowa. Podstawowe wyposażenie. Plus na trasie, nieoceniona pomoc żony i syna.
Jak sprawdził się sprzęt?
W czasie tego startu wykorzystywałem sprzęt, który miałe ze soba na pustyniach. Sprawdził się bez zarzutu.
Noclegi?
Pod namiotem. Jak najbliżej plaży. Pensjonat.
Biegł pan plażą czy ulicami? Po piasku jest trudniej, ale ma pan już duże doświadczenie w tej materii.
Biegłem maksymalnie blisko wody, tam gdzie było to możliwe. Niestety, morze zabrało w większości miejsc ten wąski pasek twardego piasku. Do wyboru był piasek mokry grząski lub suchy grząski. Czasem kamienie. Ulica była miejscach gdzie nie było dostępu do plaży np. w portach w Gdańsku czy Gdyni.
Jak organizm reagował na nawarstwiające się zmęczenie?
Organizm za wszelką cenę chciał zakończyć ten wysiłek. Niespodziewanie pojawiały silne kłucia, a to w kolanach, a to w mięsniach nóg. To mega wysiłek, a organizm się bronił. W nocy mimo że nie miałem gorączki, pociłem się.
Jak przebiega rehabilitacja?
Nie tak jak bym chciał, czyli wolno. Rehabilitanci pracują głównie nad kolanami i łydkami.
Rozmawiał DZ