Bo przecież Festiwal to 24 imprezy sportowe w różnych formułach, zarówno dla dorosłych i tych najmłodszych, które rozgrywają się w pięknej scenerii Beskidu Sądeckiego w ciągu trzech dni o każdej porze dnia i nocy. Niektóre biegi kończą się około północy, podczas gdy inne rozpoczynają już o 3 nad ranem (lub nocy jak kto woli). Cały czas ma się wrażenie, że ktoś przekracza linę mety. Tutaj każdy może spróbować swoich sił – sprinter, sympatyk biegów ulicznych na każdym praktycznie dystansie i o każdej porze. Ale także i wytrawny ultras może spróbować swoich sił i zmierzyć się z malowniczą i wymagającą trasą Biegu 7 Dolin.
Relacja Rafała Ławskiego, Ambasadora Festiwalu Biegów
Zazwyczaj standardową strategię startów w danym sezonie planowałem w miarę bezpiecznie – początek sezonu to biegi krótsze i szybsze, a następnie wydłużanie dystansu lub starty w imprezach triathlonowych. Rok 2015 taki właśnie dla mnie był. Spróbowałem czegoś nowego – skrócenie czasu treningowego w tygodniu, ale skupiając się na większym wysiłku i częściej wychodząc ze strefy komfortu podczas realizowania danej jednostki treningowej. Na dodatek konieczne było jeszcze poprawienie siły i techniki jazdy na rowerze po to by po kilku sezonach w końcu złamać 6-tkę w triathlonie na dystansie half-Ironman.
Wszystko poszło zgodnie z planem, i w Gdyni wyszło niecno ponad 5 i pół godziny. Jednak po tej imprezie nadal czułem lekki niedosyt jeśli chodzi o życiówki. Dokonałem więc krótkiej analizy moich możliwości stwierdziłem, że może dystans 10 km będzie w zasięgu. Bowiem w biegu na tym właśnie dystansie w Swarzędzu na początku sezonu udało mi się złamać 40-tkę. Biorąc pod uwagę profil trasy i wybieganie w sezonie warto było po kilku miesiącach trochę jeszcze podbić ten wynik. Wybór dla mnie jest oczywisty – tu pasuje wyłącznie „Życiowa Dziesiątka”.
Wymarzony profil trasy, przyjazne temperatury wrześniowe, przystępna pora dnia, no i ta atmosfera, która zawsze w Krynicy jest gwarantem dobrej zabawy nie tylko dla biegaczy, ale ze względu na dodatkowe atrakcje także dla osób towarzyszących. Ze względów logistycznych przyjazd do Krynicy planuję zawsze jako minimum trzydniowy. A że będą na miejscu, nie wypada tylko chodzić po knajpkach i pubach, ponieważ wszyscy dookoła biegają, to zdecydowałem się na wypełnienie każdego dnia jednym biegiem. I tak piątek był dniem rozruchowym – na rozgrzewkę...
Nocna Piątka
Ponieważ było to 12 godzin przed planowanym startem docelowym i zarazem tuż po blisko 8-godzinnej przeprawie z Poznania, start był więc bardzo asekuracyjny. Jak się okazało zaprocentowało to w moim biegu głównym.
Życiowa Dziesiątka
... to mocna marka spośród wszystkich krynickich imprez sportowych. Dystans 10 km choć z pozoru dość krótki, może się jednak okazać bardzo wymagający. Nawet przy takich sprzyjających warunkach jakie oferuje trasa Krynica - Muszyna w przedsionku jesiennych temperatur. Bo przecież każdy początkujący traktuje ten dystans bardzo ambicjonalnie i łatwo opuszcza strefę komfortu, daje się ponieść, aż płuca dają o sobie znać. Zaś dla długodystansowców to okazja by sprawdzić się w drugim lub bardziej w trzecim zakresie oraz oswoić głowę, nogi i płuca z tempem znacznie powyżej tego maratońskiego.
Tak też pierwsze 5 km niemalże prowokuje do wydłużenia kroku i biegu „w trupa” aż do momentu kiedy trasa nagle staje się płaska i wydaje zarazem znacznie trudniejsza na drugim odcinku. Ponieważ był to mój pierwszy start w „Życiowej Dziesiątce”, trochę dałem się ponieść i złapałem ciężki oddech jeszcze przed czwartym kilometrem. Lecz z drugiej strony była to moja prawie trzydziesta impreza na tym dystansie, więc doświadczenie podpowiadało, że to tylko głowa protestuje, gdyż jeszcze takim tempem nie biegałem. Trzeba było więc utrzymać tempo i podążać do mety bo wynik może okazać się całkiem obiecujący.
Od 8. kilometra udało się nawet nieco przyspieszyć - a może to inni zwalniali… choć nie sądzę, bo miałem wrażenie że jestem w strefie ludzi, którzy mają podobny cel jak ja – wszak nazwa biegu zobowiązuje!
Kiedy wbiegłem na metę, odebrałem medal i… zapomniałem o sprawdzeniu czasu. Zachowałem się jak na każdej innej imprezie biegowej – trzeba skorzystać z miejsca odświeżenia oraz cateringu. Pół godziny później ruszały już autobusy w drogę powrotną. Skorzystałem z transportu, choć chwilowo się wahałem czy nie przetruchtać z powrotem do Krynicy. Rozum jednak podpowiadał by oszczędzać siły na późniejszy Koral Maraton.
Kiedy znalazłem się ponownie w Biurze Zawodów, byłem nieco zaskoczony spoglądając na tablicę wyników. Nie mogłem siebie odnaleźć spoglądając na zakres czasowy 39 – 40 minut. Szukam więc dalej do 38 też mnie nie było. Kiedy zobaczyłem wynik 37:48 (!) dopiero wówczas zrozumiałem dlaczego było tak ciężko...
Okazuje się, że jednak pokonanie pewnej bariery psychologicznej kosztuje dużo, dużo wysiłku. Z dużą częstotliwością nachodzą myśli czy aby nie zwolnić czy wręcz nie przerwać biegu. Dla amatora biegającego nie więcej niż 40 kilometrów tygodniowo z dodatkową jednostką rowerową oraz treningiem pływackim to spora bariera do pokonania. A ponieważ Krynica to nie tylko PZU Festiwal Biegowy, lecz także i miejsce Forum Ekonomicznego. Rzekłbym więc, że inwestowanie w prędkość i tempo się opłaca, a i z pewnością zaprocentuje w kolejnym sezonie, być może na nieco dłuższych dystansach i w triathlonie.
Zdecydowanie polecam Życiową Dziesiątkę każdemu kto lubi prędkość, wyzwania i jest gotów przyjąć odpowiednią taktykę. Dobry wynik, choć nieco podkręcony przez sprzyjające warunki poza tym, że dobrze wygląda, zawsze wzmacnia pewność siebie i jest smacznym owocem dobrze przepracowanego sezonu.
Koral Maraton
Była już przystawka, danie główne, to i czas na deser. Koral Maraton – to dystans, który można a nawet powinno się pobiec tylko wówczas, kiedy się jest w pełni sił. Jednak gdy w nogach już ma się mocniejsze biegi z poprzedzających dni, wówczas organizm trochę protestuje i zaczyna filozofować – jak przestawić się z szybkości na wytrzymałość.
Maraton to dystans tak piękny i magiczny, że nie da się opisać wszystkich wrażeń w kilku słowach. Koral Maraton jest jednak specyficzny – tu nie ma mowy o życiówkach, bo nawet zawodnicy elity uzyskują wynik w okolicach 2:30. Jednak maraton ten pozwala przeżyć coś zupełnie innego od tego co znamy z maratonów miejskich. Bowiem piękna sceneria Beskidu Sądeckiego, wymagające podbiegi na Jastrzębnik i Romę sprawiają, że biegacze przeżywają ból w pięknych okolicznościach przyrody. Niby cały czas droga asfaltowa, a jednak tak atrakcyjne widoki i blisko natury.
Ja przeżywałem te piękne chwile przez 3 godziny i 40 minut. Na mecie byłem szczęśliwy prawie tak, jak przed dwoma laty kiedy ukończyłem Bieg 7 Dolin. I jak sobie tylko pomyślę, że takim tempem jakim ja pokonałem obecnie trasę maratońską, ówczesny zwycięzca B7D Nemeth Csaba biegł przez blisko 9 godzin całą 100-kilometrową trasę krynickiego ultramaratonu, to się nabiera szacunku do ultramaratońskiej elity oraz pokory do wymagających terenów górskich.
Epilog
Nie samym bieganiem człowiek żyje. Bo kiedy wokół kusząca oferta kulturalno - sportowa to i pobiec charytatywnie na bieżni można, a następnie pokolorować czapeczkę dla siebie lub kogoś bliskiego. Można też wykręcić na rowerku stacjonarnym koktajl albo udać się na badania choćby po to, by utwierdzić się w przekonaniu, iż bieganie służy zdrowiu. Właśnie taki etap finałowy na krynickim deptaku szczególnie przypadł mi do gustu.
Po drodze były badania kardiologiczne, EKG, kardiolog czy wizyty u ortopedy i dietetyka. Dowiedziałem się nie tylko o podstawowych parametrach jak tkanka tłuszczowa i mięśniowa, czy poziom cholesterolu. Lecz punktem kulminacyjnym okazało się poznanie własnego... wieku biologicznego.
Fakt, iż jestem piętnaście kresek poniżej tego co podaje mój dowód osobiosty dał mi dużo do myślenia. Może to dlatego, że endorfny po biegu nadal działały, że to weekend spędzony w górach i taka miła obsługa w tej przychodni (nikt mi nie powiedział że jestem ostatni lub za tym Panem, przed którym jeszcze podobno jest inna Pani czekająca za takim małżeństwem, które pilnuje kolejki szwagrowi córki tamtej starszej Pani)… No i co będzie jak wrócę do domowych obowiązków. Może wiek wówczas wskoczy do poziomu wskaźnika pesel?
A może znów w poniedziałkowy zimny grudniowy poranek będę miał wrażenie że jestem już blisko emerytury? No ale warto się cieszyć tym to co jest teraz. Że PZU Festiwal Biegowy został zaliczony na 100% i cieszyłem się każda jego minutą. Ba nawet sekundą. Moje platynowe 37 minut i 48 sekund niech będą ze mną forever!
Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegów