W Rudzie Śląskiej dopisali zawodnicy, organizatorzy dawali z siebie 100%, żur podbił serca (i podniebienia wszystkich), tylko śnieg zawalił sprawę. Bo jego nędzne resztki leżące jeszcze gdzieniegdzie trudno nazwać białymi a przecież Dycha na Burlochu miała być właśnie biała.
Nazwa biegu pochodzi od Burloch Areny, na terenie której ulokowano biuro zawodów, start oraz metę. Trasa wiodła parkowymi alejkami i była niebywale kręta. Na terenie parku, którego wymiary nie przekraczają 500 m, wytyczono pętlę o długości 2,5 km. Zawodnicy mogli ją pokonać od jednego do czterech razy. Po drodze czekał ich fragment asfaltu, kostka brukowa, parkowe alejki, błoto i resztki topniejącego śniegu. A do tego podbiegi. Trasa, choć powtarzana kilkakrotnie, nie zdążyła się nikomu znudzić.
– Trasa była bardzo zróżnicowana i mi się to podobało. Wzniesienia, momentami ślisko. Było urozmaicenie – komentowała na mecie Lucyna Makowska z Rudy Śląskiej. – Niestety była dość słabo oznaczona, ale nikt się nie zgubił. Bieg ogólnie bardzo fajny. Może nie było ogromnej frekwencji, ale to pierwszy raz. Widzę tu duży potencjał. Tylko pogoda nas rozczarowała i nie było biało… Może za rok się uda? Albo warto powtórzyć tę imprezę, kiedy będzie więcej śniegu, na przykład w styczniu – proponowała biegaczka.
Organizatorka Białej Dychy Katarzyna Wolniewicz, zdradziła nam w sekrecie, że to nie była ostatnia Dycha na Burlochu. Może będzie zielona? Albo słoneczna? Kto wie. Tymczasem pierwsza edycja za nami, ścieżki przetarte, w kolejnych będzie już łatwiej.
Zadowolony ze swojego udziału w imprezie był także Stanisław Zaręba, który do Rudy Śląskiej przyjechał z Bytomia, wraz z kilka członkami swojej drużyny Szombierki Runners. – Jestem bardzo zadowolony. Swoje założenia taktyczne wykonałem. Nie walczyłem dzisiaj o żaden doby wynik, tylko o satysfakcję ukończenia biegu. A sam bieg… Trasa nie była ciężka, zwłaszcza, jeśli ktoś regularnie biega. Ale mogła być lepiej oznaczona. Trzeba było się dobrze przypatrywać, żeby się nie pogubić. Ale poza tym organizacyjnie wszystko pomyślnie.
Organizatorzy, którym ktoś zerwał część taśm znakujących trasę, na uwagi zawodników, którzy po pierwszej przyznali, że trudno się odnaleźć, reagowali błyskawicznie. Już przy drugim okrążeniu można było się natknąć na wolontariuszy pilnujących newralgicznych punktów i kierujących chodziarzy oraz biegaczy na właściwe ścieżki.
Jako pierwsi, o 10:00 wystartowali miłośnicy nordic walking. Wśród nich bezkonkurencyjny okazał się Bogdan Cyrus, który cztery pętle parkowej trasy pokonał w czasie 1:01:44. Po nim na mecie zameldowali się Leszek Mielcarek (1:06:11) oraz… najszybsza z pań, która zajęła trzecie miejsce open! Joanna Kołodziej dotarła do mety z czasem 1:10:19. Podium panów dopełnił Dariusz Różewicz (1:11:15) a pań Elżbieta Żuchowicz (1:14:56) oraz Aneta Cichoń (1:15:10).
W zmaganiach biegaczy, którzy wystartowali godzinę po kijkarzach, najszybszy był Damian Połeć (35:44). Drugie miejsce zajął Kamil Bezner (36:19) a trzecie Dariusz Bronowski (36:22). Najszybsze panie to: Beata Wrońska (44:12), Magdalena Wrońska (49:41) oraz Ewa Hordziejewicz-Karasińska (50:58).
Pełne wyniki - TUTAJ
KM