Historia jest całkiem romantyczna... W sierpniu 2012 roku niejaki Andrij Starżynskij, 22-letni biegacz z centralnej Ukrainy, przyjechał na zawody do Klementowic, miejscowości koło Kurowa w województwie lubelskim. Wygrał tam III Międzynarodowy Bieg Życia na dystansie 6,5 km. Kolejny raz wywiózł do domu nagrodę finansową (bo nie był to jego pierwszy start w naszym kraju), ale po raz pierwszy coś znacznie cenniejszego, o czym wtedy jeszcze nie wiedział.
– Po zakończeniu zawodów zobaczyłem, że jakaś dziewczyna sama nosi krzesła. Miałem trochę czasu, więc jej pomogłem – opowiada nam biegacz. – Bardzo mi się spodobała, ale nie bardzo potrafiłem się z nią porozumieć, bo ani w ząb nie znałem polskiego. Miałem sporo czasu do pociągu, więc organizator zaprosił mnie do siebie na herbatę. A tam okazało się, że dziewczyna… jest jego siostrą. Poznaliśmy się lepiej, a znajomość zaowocowała miłością, po 2 latach ślubem i dwojgiem dzieci – podsumowuje historię swego związku z Polską.
W związku z Marią wychowują 5-letniego Maksa i 4-miesięczną obecnie Olę. Andrij, którego teraz wszyscy nazywają już Andrzejem, bo mieszka w Polsce już 6 lat, był wtedy bardzo dobrym biegaczem. Urodził się w czerwcu 1990 roku jeszcze w Związku Radzieckim, ale już rok później stał się obywatelem niepodległej Ukrainy. Mieszkał w Winnicy na wschodnim Podolu, w środkowej części Ukrainy i (tak jak teraz wielu naszych czołowych zawodników) był na sportowym kontrakcie w armii, pracował w Charkowie w policji wojskowej, odpowiedniku naszej żandarmerii.
Trenował i reprezentował armię w imprezach mistrzowskich, po których dostawał „błogosławieństwo” na starty „dla siebie”. Jeździł więc do Polski czy Holandii na biegi uliczne, w których mógł powalczyć o czołowe miejsce i zarobić w znacznie „twardszej” niż ukraińska hrywna walucie. – U nas byłem biegaczem, można powiedzieć, zawodowym, w 2012 roku reprezentowałem nawet Ukrainę w przełajowych Mistrzostwach Europy w Budapeszcie, wtedy gdy złoty medal w juniorach zdobył Szymon Kulka. Właśnie w biegach przełajowych byłem najmocniejszy, zdobywałem medale mistrzostw Ukrainy, natomiast bieżnia wychodziła mi trochę słabiej.
– Zacząłem trenować biegi jako nastolatek, jeszcze w szkole podstawowej – kontynuuje wspomnienia. – Wcześniej uprawiałem różne sporty, m. in. boks. Pięściarze dużo biegają, 10 kilometrów przed treningiem to nic nadzwyczajnego i mnie to bieganie bardzo się spodobało.
Szkoleniowiec z sekcji bokserskiej zgłosił mnie do biegu przełajowego, zająłem trzecie czy czwarte miejsce i pojechałem na zawody obwodowe. Tam też zakręciłem się blisko czołówki i tak się zaczęła moja przygoda z bieganiem. Zamiłowanie do tego sportu pozostało do dzisiaj, chociaż gdy rozpocząłem bardziej profesjonalne treningi bywało naprawdę ciężko. Nie raz po kilometrówkach czy odcinkach 400-metrowych mówiłem sobie, że to już ostatni raz! – opowiada ze śmiechem Andrzej Starżynski.
– Gdy osiągnąłem już w miarę wysoki poziom, moim trenerem był Petro Serafyniuk, olimpijczyk z Atlanty 1996 w maratonie. Pierwszy raz wystartowałem w Polsce chyba w 2010 roku, w wieku 20 lat. Kolega biegacz z Ukrainy, który pracował wtedy w Ostrowie Wielkopolskim, zaprosił mnie na przełaj w Krotoszynie, a potem fajny bieg w kopalni w Złotym Stoku na Dolnym Śląsku. (czytaj dalej)
I tak zaczęły się wyjazdy na zawody w Polsce. Startowałem w waszym kraju 5-6 razy w roku, gdy byłem po najważniejszych imprezach wojskowych i dostawałem na to zezwolenie.
W końcu Andrij trafił do Klementowic i poznał Marię. Spotykali się coraz częściej. Ona jeździła do niego na Ukrainę, pokazywał jej rodzinny kraj, byli na Krymie, gdzie Starżynskij ma rodzinę. On przyjeżdżał do narzeczonej i przy okazji startował w zawodach biegowych. – W roku 2014 skończył mi się 3-letni kontrakt w wojsku. Następny miał być już na 5 lat, ale nie podpisałem go, bo postanowiliśmy z Marią, że weźmiemy ślub i przeprowadzę się do Polski. Skończyłem ze startami w przełajach i na bieżni, na szczęście w Polsce jest mnóstwo zawodów ulicznych, więc w tym kierunku poszło moje bieganie.
W Polsce o pracy w wojsku mowy być nie mogło, a utrzymać rodzinę trzeba. – Zamieszkaliśmy najpierw w Klementowicach, pracowałem w obsłudze Warsu w Intercity. W 2015 roku wygrałem 3 Maraton Lubelski i ustanowiłem niepobity do dzisiaj rekord trasy (2:28:42). Poznałem wtedy szefa imprezy Marcina Bielskiego z Fundacji Rozwoju Sportu w Lublinie, który zaproponował mi pracę. Po roku, żeby nie dojeżdżać, zatrudniłem się niedaleko domu w chłodniach producenta mrożonek z owoców i warzyw. Wreszcie niedawno kupiliśmy mieszkanko w Końskowoli niedaleko Puław i przeniosłem się z pracą do Stężycy, do działu sprzedaży JMP Flowers, dużej firmy zajmującej się głównie uprawą róż i storczyków – streszcza nam swoją karierę zawodową Andrij Starżynskij.
Do pensji dorabia sobie, oczywiście, bieganiem. – Od czasu do czasu udaje się zdobyć jakąś nagrodę finansową – śmieje się. – Ale, jak to w sporcie, bywa różnie. Czasem pojedziesz daleko, na przykład do Jarosławca na Bieg Po Plaży (należy do Ligi Festiwalu Biegów w kategorii Najlepszy Biegacz 5-10-15 - red.), zarobisz 300 złotych, a więcej wydasz na dojazd i nocleg. Zawsze jest ryzyko. Nie można biegania traktować tylko jako sposób na zarobek, to są także emocje sportowe i możliwość poznawania kolejnych zakątków kraju – twierdzi z przekonaniem.
Wielu polskich biegaczy (można to choćby wyczytać w licznych komentarzach w internecie) patrzy na zawodników z Ukrainy jako na tych, co przyjeżdżają i zabierają im możliwość zdobycia nagród. Andrij przyznaje, że spotyka się z takim traktowaniem. – Dużo by można o tym mówić. Ale trzeba zrozumieć, że dla biegaczy na Ukrainie jedynym sposobem na pozostanie w sporcie jest etat w wojsku lub milicji i dorabianie sobie startami w Polsce czy innych krajach Zachodu.
– Zresztą, w Polsce zrobiło się teraz podobnie, wasi najlepsi maratończycy są przecież żołnierzami i starają się zarabiać startujących w wielkich, dobrze opłacanych imprezach na świecie – zauważa.
– Jeśli ktoś się na mnie wkurza, że „zabieram” mu nagrodę, staram się nie reagować i nie wdawać w ewentualne utarczki. Myślę, że wystarczyłoby wziąć się do porządnego treningu, wypracować dobrą formę i powalczyć o nagrodę na trasie, starając się wygrać. Pokazać wynikiem, że jest się lepszym. To jest sport – mówi Andrij.
Starżynskij nie podziela też obiegowej opinii, że ukraińscy biegacze, którzy przyjeżdżają do Polski na weekend i dzień po dniu wygrywają dwie imprezy, odnoszą te sukcesy i zdobywają nagrody dzięki niedozwolonym środkom, bo kontrole antydopingowe na biegach masowych to rzadkość. (czytaj dalej)
– Mówimy o sportowcach, którzy prezentują naprawdę wysoki poziom, to wyczynowcy. A dla zawodnika z życiówką 29 minut z groszami na 10 km, wygranie nawet dwóch biegów dzień po dniu na poziomie 31 czy 32 minut to żadna filozofia. Do tego nie potrzeba „koksu”, to się robi z codziennego ciężkiego treningu! – uważa nasz rozmówca.
Starżynskij przyznaje też od razu, że nie może ręczyć za wszystkich i zna przypadki swoich nieuczciwych rodaków, choćby Bohdana Semenowycza, przyłapanego w 2015 r. na dopingu i pozbawionego trzeciego miejsca w Poznań Maratonie. – Jak patrzę na Serhija Okseniuka, który, choć nie jest już w treningu i na poziomie profesjonalnym, co weekend „wali” po dwa biegi, to też mam swoje podejrzenia, że coś jest nie tak – mówi szczerze.
Ukrainiec Bogdan Semenowycz na dopingu. Wpadł w Poznaniu
Od 6 lat mieszkając już w Polsce Andrij Starżynskij dał się poznać naszym biegaczom i z wieloma ma poprawne stosunki, z niektórymi nawet bliższe, koleżeńskie czy wręcz przyjacielskie. – Staram się być grzeczny i sympatyczny, a wtedy inni odnoszą się do ciebie dobrze – mówi z uśmiechem. – Mam dobry kontakt z tak świetnymi zawodnikami jak Błażej Brzeziński czy Artur Kozłowski, który pomógł mi kiedyś w chwili kontuzji polecając swojego fizjoterapeutę. Dobrze znam się także z Arturem Kernem – wylicza.
Sam jest sobie trenerem. W tym roku, po zmianie pracy i pojawieniu się na świecie drugiego dziecka, 30-letni Andrij Starżynskij postanowił nieco zluzować z treningiem. – Chciałbym jednak utrzymać dotychczasową formę, żeby nadal startować na dobrym poziomie, móc zabierać rodzinę na zawody i zarabiać bieganiem. Biegam 5-6 razy w tygodniu, głównie na ulicach i drogach w okolicy Końskowoli, zwykle sam, choć czasami pomagam znajomym, którzy coraz mocniej angażują się w bieganie. Trenuję teraz krótkimi i mocnymi jednostkami, a utrzymywać formę chcę częstym ściganiem: wytrzymałość na treningach, a szybkość na zawodach – zdradza swój pomysł.
Marzy mu się jednak jeszcze powrót do treningu na profesjonalnym poziomie, ciężka praca i raz jeszcze przygotowanie się do maratonu na wysokim poziomie. Rekordowy Maraton Lubelski w 2015 r. jest jedynym w jego biegowym portfolio. – Nie ma dobrego maratonu bez szybkiego biegania na krótszych dystansach: „dychy” w okolicach 30 minut i półmaratonu w 1:05. Musiałbym więc najpierw wrócić do takiego poziomu (rekordy życiowe Starżynskiego to 14:29 na 5 km, 29:50 na 10 km, 45:47 na 15 km i 1:04:35 w półmaratonie – red.).
– Ale myśli o maratonie są, tym bardziej, że mam pewne marzenie. Chciałbym, jeśli uda mi się w końcu otrzymać polskie obywatelstwo, powalczyć o prawo startu w reprezentacji Polski na mistrzowskiej imprezie w półmaratonie lub maratonie. Skoro w 2016 roku, pracując fizycznie na pełen etat, mogłem pobiec Półmaraton w Wiązownie w czasie 1:04:35, to mam podstawy myśleć o dobrych wynikach. Na razie jednak, choć złożyłem odpowiednie dokumenty, ciągle nie mam polskiego paszportu. A lata uciekają... – mówi z zadumą Andrij Starżynskij (miejmy nadzieję, że już niedługo oficjalnie Andrzej Starżyński, tak zresztą jak od lat nazywają go wszyscy w naszym kraju).
Piotr Falkowski
zdj. archiwum Andrija Starżynskiego, Jacek Deneka UltraLovers, Maraton Lubelski, Mir Liegkoj Atlietiki, Foto SGG