Kolejna edycja Maniackiej Dziesiątki przeszła do historii. Tym razem na metę wbiegło 4670 zawodników, co stanowi rekord frekwencji tej imprezy. Wśród nich byłem i ja
Relacjonuje Grzegorz Urbańczyk
Na poznańską dychę powróciłem po rocznej przerwie. Na udział w tej imprezie zdecydowałem się dosyć późno, jednak nie żałuję swojej decyzji, bo zawody były zorganizowane na najwyższym poziomie.
Pakiet startowy odebrałem w piątek, dzień przed startem. Tak więc w sobotę na start mogłem udać się prosto z domu. Było to dobre rozwiązanie gdyż blisko ponad 5 000 osób kłębiło się w rejonach poznańskiej Malty, co momentami utrudniało swobodne poruszanie się.
Na starcie stanąłem po solidnej rozgrzewce. Wokół sporo znajomych twarzy. Pogoda sprzyjała i samopoczucie też. Liczyłem na dobry bieg. Po kilku słowach dyrektora biegu - Artura Kujawińskiego - nastąpiło odliczanie i start.
Ruszyliśmy ulicą Baraniaka w dół, tak więc pierwszy kilometr był dość szybki. Po wypłaszczeniu się trasy wbiegliśmy na Most Rocha, na którym można było poczuć podmuchy wiatru w twarz. Biegłem praktycznie cały czas sam, więc nie miałem za kim się schować, byłem zdany sam na siebie. Tempo, które sobie narzuciłem było komfortowe i spełniało moje oczekiwania. Niestety od 6 km nieco zwolniłem.
Bieg wchodził powoli w decydująca fazę i należało wziąć się w garść, tym bardziej, że zza pleców wyskakiwali kolejni zawodnicy. Ostatnie 2 km biegliśmy już po starej trasie Maniackiej Dziesiątki, tj. wzdłuż jeziora Malta (pierwsze edycje odbywały się na dwóch pętlach wokół jeziora maltańskiego. Teraz trasa poprowadzona jest głównie po ulicach Poznania).
Na drugim końcu toru regatowego można zobaczyć metę co motywuje do szybszego biegu. Świadomość, że wyścig zbliża się ku końcowi pobudziła mnie do wzmożonego działania i przyspieszenia. Zawodnicy biegnący obok również zmotywowali do wysiłku. Wreszcie i wiatr stał się sprzymierzeńcem, który zaczął wiać w plecy. Minąłem tak znacznik 9 km.
Na tym etapie zacząłem niepotrzebnie kalkulować wynik, jaki mogę uzyskać na mecie. Należało biec ile sił, a nie liczyć. Nastąpiła chwila zwątpienia. Na szczęście nie trwała długo i na ok. 800 metrów przed metą poderwałem się do finiszowania. Poczułem, że biegnę szybko ale nie na maksymalnych prędkościach.
500 metrów przed metą jeszcze przyspieszam. Biegnąc po łuku na końcu którego jest meta i pokonując ostatnie 100 metrów do niej, widzę na zegarze 33:57. Wiem już, że nie złamię 34 minut.
Wpadam na metę i zatrzymuje się w ramionach koleżanki Michaliny, która wręcza medale. Podtrzymuje mnie i gratuluje, a ja dochodzę do siebie. Bieg zakończyłem z czasem 34:05 o minimum 6 sekund za wolno niż zakładałem. Niby niewiele, a jednak…
Cieszę się mimo, że nie osiągnąłem w pełni swoich założeń. Dobrze mi się ułożył ten bieg i był przetarciem przed startem w maratonie w Bratysławie, który odbędzie się 3 kwietnia. Czuję, że mam rezerwy tylko muszę po nie sięgnąć.
Niestety kibice na trasie nie dopisali i było ich mało. A podczas biegu słyszałem komentarz, że do lasu z takim bieganiem. Co zrobić… Ile można biegać w lesie, czasem trzeba wyjść na ulice!
Najszybszym zawodnikiem na poznańskiej ziemi był Edwin Chruiyot Melly, który na metę wbiegł po równych 29 minutach. Drugim zawodnikiem, a zarazem pierwszym Polakiem został Adam Nowicki, który potrzebował 29 minut i 22 sekund. Pierwszą trójkę panów uzupełnił Emil Dobrowolski z czasem 29 minut i 27 sekund.
Co ciekawe, aż sześciu zawodników złamało 30 minut!
W śród pań nie było na trasie bezpośredniej rywalizacji o pierwsze miejsce. Od samego początku wyścigu prowadziła Agnieszka Jerzyk, która wygrała z czasem 33:51 sekund. Po siedemnastu sekundach za naszą czołową triatlonistą na metę wbiegła Sofiya Yarenchuk, uzyskując czas 34:08. Trzecia na mecie pojawiła się Ewelina Paprocka.
Wyniki:
Mężczyźni
1. Edwin Chruiyot Melly - KEN - 00:29:00
2. Adam Nowicki - POL - 00:29:22
3. Emil Dobrowolski - POL - 00:29:27
4. Yurii Rusiuk - UKR - 00:29:35
5. Dmytro Didovodiuk - UKR - 00:29:52
Kobiety
1. Agnieszka Jerzyk - POL - 00:33:51
2. Sofiya Yarenchuk - UKR - 00:34:08
3. Ewelina Paprocka - POL - 00:34:21
4. Daria Mykhailova - UKR - 00:35:06
5. Dominika Stelmach - POL - 00:35:08
Pełne wyniki w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.
Po rozmowach z innymi zawodnikami mogę swobodnie podsumować 12. Maniacką Dziesiątkę jako imprezę udaną, godną polecenia. Dobrze oznakowana trasa i zorganizowana strefa startu i mety. Jeśli ktoś się zastanawia nad udziałem w 13. edycji niech śledzi uważnie termin zapisów, bo kończą się błyskawicznie!
Grzegorz Urbańczyk
fot. Joanna Mazurek, Grzegorz Urbańczyk, Marek Pfajfer
Na kolejnej stronie relacja Marka Pfajfera, Ambasadora Festiwalu Biegów
Follow @festiwalbiegowMimo, że pula pakietów została zwiększona do 5000, chyba nikt nie spodziewał się, że rozejdą się one szybciej niż rok temu. Tymczasem zaledwie jedną dobę trwały zapisy do tegorocznej Maniackiej Dziesiątki.
Relacja Marka Pfajfera, Ambasadora Festiwalu Biegów
Jedna z największych imprez biegowych w Polsce każdego roku przyciąga nie tylko mieszkańców Poznania i okolic. Biegacze przyjeżdzają z całej Polski. Niejeden biegacz od tego startu zaczyna swój sezon. Szybka atestowana trasa dla wytrenowanych jest wręcz gwarantem rekordów życiowych.
Pogoda od rana zapowiadała się wspaniała. Nie było mocnego wiatru, słonecznie. Nieco później słońce co prawda zaszło, ale nie wpłynęło to na temperaturę. Nic tylko biegać!
Rwało na zawody. Nie mogłem usiedzieć w domu. Efekt - na miejsce dotarłem 3 godziny przed startem. Nad Maltą, gdzie zlokalizowano biuro zawodów od rana tłumy. W biurze zawodów wszystko szło sprawnie. Ja większość czasu przed startem spędziłem w budynku z szatnią.
Moim celem na dziś był rekord życiowy. Do pobicia rekord z ubiegłego roku z Biegu Europejskiego w Gnieźnie - 39:25.
Jeszcze przed biegiem głównym rozegrano biegi dziecięce. Dzieciaki rywalizowały na dystansach 100, 300, 500, oraz 1000m. Miło było popatrzeć na biegowy narybek.
Im bliżej godziny startu, tym atmosfera gęstniała. Tłumy, wszędzie tłumy kolorowych strojów biegaczy, uśmiechnięci, skoncentrowani, nie mogąc się już doczekać kiedy ruszymy w kierunku centrum Poznania.
Start zaplanowano na 12:00, jakiś mocny kilometr od biura zawodów. Każdy mógł sobie spokojnie zrobić rozgrzewkę, potruchtać przed biegiem. I ja tak zrobiłem. Krótka zaprawka i długo oczekiwany moment startu.
Ustawiłem się w swojej strefie czasowej. Wystrzał startera i biegniemy. Chcąc zrealizować swój cel musiałem biec szybko. Nie było się co zastanawiać, czy wolniej, czy szybciej - po prostu biec na tyle, na ile mnie stać. Najważniejsze to pobiec dobrze, utrzymując - mniej więcej - równe tempo. Wynik przyjdzie sam - kalkulowałem.
Założyłem sobie wynik poniżej 38 minut. Wiem, że na tyle było mnie stać. Kiedy po pierwszym kilometrze zegar pokazał tempo ok 3:40 min/km i czułem się świetnie, pomyślałem, że może być jeszcze lepiej - może poniżej 37 minut? Ale to dopiero pierwszy kilometr. Nie mogłem doprowadzać do siebie takich myśli, bo one są najgorsze. Tylko biec przed siebie.
Na trasie było kilka fajnie zorganizowanych stref muzycznych. Zespoły - znane biegaczom między innymi z ostatniego maratonu w Poznaniu - naprawdę dodawały nam energii. Do tego grupy również kibiców wspierających nie tylko swoich członków rodzin, znajomych, ale każdego z nas.
Kiedy wybiegaliśmy z centrum miasta, z powrotem nad Maltę, zrobiło się już naprawdę ciepło. Wiosennie. Gdzieś tam delikatnie zawiewał wiaterek. Każdy z nas był świadomy, że ostatnie 2 km, te nad jeziorem maltańskim, mogą być trudne, że może powiać mocniej. Rzeczywiście troszkę tam wiało, ale każdy widząc w oddali metę dawał z siebie resztki sił. Ja starałem się też podrywać, by choć parę sekund urwać z czasu na mecie.
W końcu upragniony finisz. Elektroniczny wyświetlacz pokazał mi czas troszkę powyżej 37 minut. Ale wiedziałem, że to czas brutto. Dla nas, amatorów liczył się czas netto.
36:50!
Wynik, o którym mogłem kiedyś tylko i wyłącznie marzyć, śnić, stał się jawą!
Przechodząc obok innych biegaczy było widać radość nie tylko z osiągniętej mety, ale również z wyników. Bieg ukończyło 4671 biegaczy - wielu z nowymi rekordami życiowymi. Taka jest właśnie Maniacka Dziesiątka.
Marek Pfajfer, Ambasador Festiwalu Biegów
fot. Joanna Mazurek, Grzegorz Urbańczyk, Marek Pfajfer
Follow @festiwalbiegow