Moja droga do Badwater - cz. 5. Patrycja Bereznowska adaptuje się do warunków Doliny Śmierci. "Wysoka temperatura i bardzo niska wilgotność"

15 lipca Patrycja Bereznowska stanie na starcie Badwater 135, biegu uznanego przez National Geographic za najtrudniejszy ultramaraton świata. Od kilku miesięcy towarzyszymy naszej mistrzyni w przygotowaniach do wyzwania życia.

Tym razem jesteśmy z Patrycją już w Stanach Zjednoczonych, dokąd zawodniczka udała się przed 10 dniami, by jak najlepiej zaadaptować się do warunków panujących w Dolinie Śmierci.

Patrycja Bezreznowska zatrzymała się u Petera Podbielskiego, Polaka mieszkającego w Arizonie, który kilka lat temu pomagał Piotrowi Kuryle przygotować się do Badwater, a potem serwisował go na trasie.

– Jestem w Phoenix, a dokładniej w satelickim miasteczku Goodyear, znanym z produkcji opon. To jakieś 3 godziny jazdy od Doliny Śmierci. Jest to ta sama strefa czasowa i ten sam klimat, który panuje w Badwater – mówi biegaczka, bardzo zadowolona z tak wczesnego wyjazdu do USA.

– Po półtora tygodnia przebywania tu i trenowania czuję dużą różnicę w postrzeganiu temperatur i wilgotności, które czekają mnie na trasie biegu. Przestawiłam się już na czas minus 9 godzin w stosunku do Polski. Przez 4-5 dni budziłam się w środku nocy i nie mogłam spać, teraz funkcjonuję już „po miejscowemu”. Codziennie mam okazję testować coś nowego, codziennie biorę na trening inne ciuchy, inny sprzęt, sprawdzam patenty na chłodzenie i picie w takich warunkach. Mam tu doskonałą bazę!

– W jakich warunkach atmosferycznych żyjesz i trenujesz, na ile odzwierciedlają one to, co czeka Cię za kilkanaście dni na trasie ultramaratonu Badwater 135?

– Klimat jest niemal identyczny. Czasami w Dolinie Śmierci jest z powodu pustyni ciut bardziej gorąco i sucho, ale cały czas to monitorujemy i na razie pogoda w Goodyear i Badwater panuje identyczna. Rano jak wychodzę na trening mamy około 35-36 stopni Celsjusza, a kończę go przy 40-42. Z kolei w porze najbardziej gorącej, o godzinie 15-16, trenuję w 40 kilku stopniach.

Gorąco, ale prawdziwym problemem jest wilgotność, a właściwie... prawie jej brak. Poziom wilgotności tutaj to 8-15 procent, co powoduje zupełnie inne reakcje organizmu niż w podobnych nawet upałach w Europie. Nie pocisz się, natomiast jest tak sucho, że nie jesteś w stanie przebiec kilometra bez napicia się choćby łyka płynu. Błony śluzowe są wysuszone tak bardzo, że aż boli gardło. Treningi muszę więc planować tak, by mieć wystarczającą ilość wody albo możliwość uzupełnienia jej po drodze.

– To w góry musisz chyba targać ze sobą cysternę?

– Tu jest właśnie problem. W górach nie mam gdzie uzupełnić picia, więc jak biegnę lub jadę rowerem, mogę sobie planować maksymalnie 15 kilometrów. Mniej więcej na tyle wystarczają mi dwa półlitrowe softflaski. Nie wzięłam ze sobą plecaka z większym bukłakiem, bo na biegu nie będzie mi potrzebny i teraz mnie to limituje. Raz pobiegłam w góry na 26 km i pod koniec już mi brakowało wody, choć ja na co dzień nie piję zbyt wiele. Tutaj muszę choćby po to, by co chwila choć przepłukać gardło. Inaczej nie będziesz w stanie biec. To jest dla mnie coś zupełnie nowego.

– Czego jeszcze dowiedziałaś się podczas ostatnich treningów w warunkach a la Badwater?

– Zawsze myślałam, że w słońcu i upale lepiej jest biegać z krótkim rękawem albo wręcz odkrytymi ramionami. Tutaj znacznie większy komfort odczuwam mając ręce osłonięte specjalnymi rękawkami, które są polane wodą. Wieją dosyć mocne wiatry, które są nieprzyjemne, bo bardzo gorące. Ale gdy masz polane wodą rękawy, przynoszą trochę ulgi.

Trzeba więc ubierać się inaczej niż w Europie, by przystosować się do tutejszych warunków. Ciuchy koniecznie białe, bo tu i tak wszystko nagrzewa się błyskawicznie, a to co jest ciemne parzy w ciągu sekundy. (czytaj dalej) 


– Jak więc będziesz ubrana podczas biegu?

– Przywiozłam ze sobą ultra cienkie i lekkie koszulki na duże upały, które zrobił dla mnie Brubeck. To jest tkanina z ich najnowszej chłodzącej kolekcji, a dla mnie wyprodukowali specjalny wzór, białe i z większym dekoltem. Na dół założę spodenki nad kolana, w których biegam zwykle oraz opaski na łydki, będę więc miała odkryte jedynie kolana.

– Co jeszcze wytrenowałaś przez te 10 dni pobytu w Arizonie?

– Trenuję tak jak w Polsce, muszę tylko pamiętać o piciu i odpowiednim jedzeniu, a także o tym, by dobrze zaplanować to, gdzie biegnę. Robię 2 treningi biegowe dziennie, na zmianę lekki i akcent, chyba że mam dłuższą wycieczkę biegową w góry. Wtedy po południu ćwiczę w siłowni: siła, 40 minut kardio plus basen. Mam tu do dyspozycji gym tak ogromny, że w Polsce nigdy podobnego nie widziałam. Lekką siłownię robię sobie także, gdy biegam 2 razy, ten trzeci trening jest wtedy regeneracyjny.

Mam też basen przy domu, więc gdy tylko kończę biegać lub jeździć na rowerze, od razu się rozbieram, biorę pokrojony, chłodny arbuz, picie i wskakuję do wody. To podstawa, po wyjściu z wody czuję się zregenerowana. Korzystam też z tego, że Piotr Podbielski, u którego goszczę, jest rehabilitantem i ma własną klinikę. Udało nam się zrobić dwie bardzo przydatne sesje terapii powięziowej.

– Masz czas na coś innego niż treningi i regeneracja?

– W ramach biegania lub jazdy na rowerze oglądam sobie okolicę, choć akurat Phoenix nie jest miejscem do zwiedzania. Fajne są okoliczne góry. Dwa treningi biegowe, trzeci ogólnorozwojowy w siłowni. Po powrocie z treningu robię coś do jedzenia, ogarniam mejle i się regeneruję. Spanie, jedzenie, trenowanie, relaks. Na nic innego nie wystarcza czasu.

– A wizyty w sklepach? Wspominałaś kiedyś, że nie wszystko, co jest potrzebne na biegu, możesz zabrać z Polski i część sprzętu będziesz musiała dokupić w Stanach.

– I tak jestem w dobrej sytuacji, bo nie wszystko muszę kupować, część niezbędnego sprzętu wypożyczy mi Piotr, którego synowie także uprawiają sport. To specjalne wiatraki, ręczniki chłodzące, coolery, czyli przenośne lodówki, termosy i mnóstwo innych podobnych rzeczy. Do tego akcesoria fizjoterapeutyczne, jak na przykład tejpy. Tego wszystkiego nie musiałam wieźć i nie muszę też kupować na miejscu. Kupiłam za to buty w modelu, który nie jest jeszcze w Polsce dostępny i kilka czapeczek, które powinny mi się przydać.

– Cały ten towar, który przed chwilą wymieniłaś, będzie jechał z Tobą w trakcie zawodów w samochodzie serwisowym? Czy ktoś się w nim jeszcze zmieści? Masz przecież 4-osobową ekipę wspierająca.

– Tak. Muszę mieć wszystko, co może być potrzebne w trakcie biegu. Organizator nie zapewnia na trasie niczego. Żadnego jedzenia, nawet łyka wody! Nie ma żadnych punktów serwisowych. Cały serwis zawodnika odbywa się na trasie, przy jego samochodzie. Każdą kostkę lodu musisz sobie kupić i mieć w lodówce w aucie.

Bierzesz do jedzenia arbuzy, ale żeby móc je pokroić, musisz pamiętać o zabraniu specjalnego dużego noża. Albo przywozisz go ze sobą z Polski, albo kupujesz na miejscu. Nie możesz o niczym zapomnieć, bo na całej trasie w Dolinie Śmierci jest zaledwie kilka stacji benzynowych, parę hoteli i jedno miasteczko. Biorąc pod uwagę, że będzie się tam zatrzymywało 100 samochodów serwisowych biegaczy, na dodatkowe zakupy są marniutkie szanse.

– Takie warunki to dla Ciebie całkowita nowość?

– Nie. Biegłam w grudniu w Irlandii, gdzie też nie było żadnych punktów odżywczych i zawodnika serwisował samochód, którego kierowca sam musiał wiedzieć, gdzie jesteś na trasie, gdzie może podjechać i się zatrzymać, żeby ci służyć.

Ale w Badwater jest to skumulowane w dwój- albo nawet w trójnasób. Powiem szczerze, że na razie nie bardzo sobie wyobrażam, jak my się w piątkę, z wyposażeniem i jedzeniem dla pięciu osób, pomieścimy w vanie Piotra. Wszystko musi być w coolerach, bo inaczej od razu się rozpuści, należy więc je precyzyjnie oznakować, żeby błyskawicznie odnaleźć potrzebną rzecz i niepotrzebnie nie otwierać lodówek w poszukiwaniu tego czy owego. Będziemy zapakowani „po kokardkę”!

Dodam jeszcze, że ze względów bezpieczeństwa awaria samochodu serwisowego równa się automatycznej dyskwalifikacji zawodnika. Nie możesz biec bez samochodu. Ale nie możesz też mieć auta zapasowego. Trochę to wszystko mnie przeraża, ale... cóż, teraz już nie zrezygnuję (uśmiech).

Patrycja Bereznowska jest już po rekonesansie trasy Badwater 135 w Dolinie Śmierci. Jak jest w Death Valley - napiszemy już wkrótce, w kolejnym odcinku "Mojej drogi do Badwater".

Piotr Falkowski

zdj. Patrycja Bereznowska