Nocna Dycha Kopernikańska. Tak właśnie nazywa się nowa impreza biegowa w Toruniu. Za nami też premierowa edycja – w sobotę 13 czerwca w mieście pierników pobiegło ponad 1000 osób, w tym Małgorzata Bieniak, Ambasadorka Festiwalu Biegów (na zdjęciu). Jak oceniła imprezę? Przeczytajcie.
Bieg zapowiadał się nieźle. Trasa wiodła uliczkami Torunia a także bulwarami, dzięki czemu zawodnicy mogli podziwiać piękną, nocną panoramę miasta. Pogoda sprzyjała raczej leżakowaniu. Cały dzień panował upał więc i asfalt nagrzał się do wysokiej temperatury, co dało się we znaki biegaczom już przy rozgrzewce. Jedynie zapach czekolady i przyprawy korzennej z pobliskiej fabryki pierników nieco rekompensował te niedogodności.
Start biegu poprzedzony został przemowami organizatorów i wspaniałym pokazem fajerwerków.
Równo o godz. 22 dokładnie 1089 osób ruszyło w 10-kilometrowy bój. Dosłownie. Duszno, parno... Większość zawodników liczyła na odrobinę chłodnej bryzy znad Wisły, jednak jakże płonne okazały się nasze nadzieje wie ten, kto krążył w ciemności, slalomem po zakamarkach zabytkowego Starego i Nowego Miasta. Bieg nocny, więc organizator zapewnił w pakietach latarki czołowe. Oczywiście doświadczeni biegacze zrezygnowali z dodatkowego balastu, z pewnością chwilami tego żałując. Było ciemno, czasami kompletnie ciemno.
Trasa w regulaminie określona jako płaska więcej miała wspólnego z biegiem przełajowym po lesie. Na przemian asfalt, podbiegi, zbiegi, bruk, kocie łby, odrobina piasku, błota i przeciskanie się między samochodami. Nie byłam na to przygotowana, właściwie niewiele ostatnio biegałam.
Osobiście bardzo odczułam trudy, gdyż miałam „twarde” buty które nie nadawały się na tę zmienną nawierzchnię. W rezultacie musiałam biec z jednym butem rozwiązanym i chyba tylko to ustrzegło mnie przed odnowieniem kontuzji. Już po dwóch kilometrach miałam dosyć, marzyłam żeby już zakończyć tą męczarnię.
Nogi niosły, płuca jakoś dawały radę, tylko ten upał... Myślałam, że pobiegnę jakieś 1,5 godziny. Nawet punkt nawadniania na piątym kilometrze niewiele zmienił. Chyba tylko myśl o tym, że jeśli zostanę w tyle to się zgubię dodawała mi odrobinę mobilizacji.
Jeśli komuś mało było urozmaiceń trasy, to meta na Hali Sportowej i ostatnie kilkaset metrów na lekkoatletycznej bieżni były wisienką na torcie. Na mecie piekło wszystko, każda częścią ciała. I tylko myśl: po co mi to było? Spotkało mnie jednak coś wyjątkowego... na mecie wyczytywano nazwiska osób kończących bieg co było wspaniałym, miłym akcentem. A do tego zegar... z niedowierzaniem patrzyłam na stoper wskazujący niewiele ponad godzinę. I stało się, jest życiówka. Czas 1:02:26 może nie jest niczym piorunującym, ale z pewnością zaskakującym.
Piękne miasto, wspaniała atmosfera i niezła organizacja. Jak na pierwszy raz było całkiem przyzwoicie. Jedyny negatywny aspekt to jak zwykle w Toruniu - koszulki. Chyba organizatorzy nie potrafią znaleźć złotego środka na to, by każdy otrzymał właściwy rozmiar, a już na pewno nie ja...
Było ciężko, bardzo ciężko. Ale warto, mimo wszystko. Zachęcam wszystkich do biegania w Toruniu i liczę na to, że za rok uda mi się znowu przebiec tą piekielną trasę.
Małgorzata Bieniak, Ambasadorka Festiwalu Biegów