Prawdziwa kolejka górska! – debiut Rollercoastera


Rollercoaster – taką nazwę ma nowa impreza biegowa, rozegrana dziś w pagórkowatych lasach na terenie Zielonej Góry. Zorganizowało ją Stowarzyszenie Nowe Granice, czyli ta sama ekipa, która odpowiada za rozgrywany od dwóch lat stukilometrowy ultramaraton o tej samej nazwie wokół granic miasta. Co dla tubylców nie było żadną tajemnicą, przyjezdnych mogło nieźle zdziwić. W Zielonej Górze są góry... i to jakie!

Punkt jedenasta przy basenie Ochla około 130 zawodników wyruszyło na trasę pełną gór – nomen omen zielonych, pokrytych pięknym lasem. W najwyższym punkcie przy Wieży Bismarcka mogli wybrać między krótszą pętlą dychy i dłuższą półmaratonu. Jak się okazało, aż dwie trzecie uczestników podjęło dłuższe wyzwanie. Warto wiedzieć, że trasa „połówki” miała według niektórych pomiarów aż 700 metrów sumy podbiegów.

Zaproszony przez znajomą organizatorkę i zachęcony górskimi urokami biegu, nie odmówiłem sobie przyjemności wzięcia udziału. Miał to być start treningowy, może z mocniejszą końcówką. Wyszło odwrotnie – ale po kolei...

Po początku prowadzącym łagodnie pod górę, dalej zaczął się prawdziwy rollercoaster. Płasko nie było ani przez chwilę. Labirynt leśnych ścieżek był znakomicie oznaczony taśmami, a w czujnych miejscach stali życzliwi wolontariusze.

Miało być treningowe bieganie, a ruszyłem chyba zbyt optymistycznie. Pod górki, z wyjątkiem tych najstromszych, całkiem żwawo podbiegałem. Zbiegi w moim stylu na złamanie karku. Na bufecie przy wieży na 8 km byłem po 49 minutach, już mocno zmęczony. Odtąd długo trzymałem się razem z zawodniczką, która później zajęła 2. miejsce w generalce kobiet. Odcinek za wieżą zwany jest przez miejscowych „tarką” od serii krótkich, stromych hopek. Na dzisiejszym biegu zyskał nową nazwę - „za Maliną” lub też „za blondyną” – od wolontariuszki zawiadującej ruchem w tym miejscu.

Wtedy już wiedziałem, że zacząłem za szybko – wyszła moja nieznajomość trasy. Moja towarzyszka uciekała mi pod górę, a ja nadganiałem na zbiegach. Na niewielkim wypłaszczeniu uciekła mi na dobre. Najbardziej spowolniła mnie kolka w brzuchu, która z przerwami towarzyszyła mi do końca. Za półmetkiem rozpoczął się najcięższy dla mnie fragment trasy – pozornie łagodny, lecz ciągnący się w nieskończoność podbieg. Tu zacząłem tracić zyskane wcześniej na szalonych zbiegach miejsca.

Jeszcze kilka solidnych górek i na kilometr przed metą wylądowałem ponownie na bufecie przy wieży. Kubek wody i coli i poleciałem w dół. To znaczy myślałem, że polecę. Zbieg był jednak na długich odcinkach prawie płaski. Zmęczenie i kolka nie pozwoliły mocniej przycisnąć, technicznymi umiejętnościami nie było się gdzie wykazać, a goniony współzawodnik obejrzał się i mój widok zmobilizował go do skutecznej ucieczki. Przynajmniej odparłem pogoń rywala za sobą. Na metę wbiegłem w czasie 2:19:28. Porównanie z moją asfaltową półmaratonską życiówką (1:39:51) świadczy zarówno o trudnościach trasy, jak i mojej słabej formie.

W półmaratonie zwyciężyli: Adam Marysiak (1:40:10) przed Andrzejem Gębarą (1:43:38) i Łukaszem Katą (1:47:07) oraz Agnieszka Grad-Rybińska (1:48:12; 4. open) przed Joanną Drop (2:08:58) i Moniką Ratajczak (2:15:51). Na 10 km najszybszy był Dawid Romanowski (44:43) przed Adamem Kusiem (45:24) i Łukaszem Sadurskim (47:38) oraz Katarzyna Kata (58:29) przed Patrycją Kozłowską (1:08:47) i Katarzyną Gan (1:09:24). Pełne wyniki - TUTAJ

Zwyciężczyni dychy Kasia, jak większość zawodników z obu podiów, to przedstawicielka miejscowych biegaczy. Choć wcześniej nie obleciała dzisiejszej trasy w całości, wspomniała o jednej ze swoich ulubionych treningowych tras na tych górkach – „parszywej dwunastce”. Choć o 2 km dłuższa, jest ona jednak znacznie łatwiejsza od trasy zawodów, specjalnie ułożonej pod kątem nagromadzenia przewyższeń.

Dwie najszybsze panie półmaratonu – Agnieszka i Joanna – to również zielonogórzanki. Znajomość terenu im pomogła – wiedzą, że nie ma co się od początku podpalać i wbiegać na wszystkie górki, bo to się później mści. Zwyciężczyni nieśmiało zapowiedziała, że teraz być może pomyśli o startach w wyższych górach.

Najszybszy na krótszym dystansie Dawid to również tutejszy zawodnik, który niedługo przed startem zrobił nawet rozpoznawczy trening na trasie. Najlepszy półmaratończyk – Adam – choć mieszka niedaleko, jednak tych ścieżek wcześniej prawie nie znał. Zakładał jednak walkę o zwycięstwo. Był to jego pierwszy bieg typu górskiego. Po dzisiejszym zwycięstwie nie wyklucza w przyszłości udziału w setce Nowe Granice.

O obydwu urządzanych przez Stowarzyszenie biegach opowiedziała nam jedna z organizatorek, Alicja Szarowar. Rollercoaster to nowa, tegoroczna inicjatywa, natomiast setka Nowe Granice zostanie pod koniec lutego 2017 rozegrana już po raz trzeci. Pretekstem do jej utworzenia było rozszerzenie granic Zielonej Góry o okoliczne gminy. Pomysł jednak dojrzewał już wcześniej i zostałby pewnie i bez tego zrealizowany pod inną nazwą – większość organizatorskiej ekipy to miłośnicy biegów górskich. W przyszłym roku przy okazji setki odbędzie się też duathlon (rower + bieg), a razem z Rollercoasterem pewne zawody-niespodzianka.

Goście z daleka dziwią się, że z dala od gór można przeprowadzić takie prawdziwie górskie biegi. Osobiście biegłem np. Półmaraton Forrest w Limanowej z ponad tysiącmetrową sumą podejść i stwierdzam, że w Zielonej Górze nie było wiele łatwiej. Do tego wyjątkowo gościnna załoga organizatorów, pyszny poczęstunek na mecie i serdeczną atmosferę. Czego chcieć więcej – warto było przejechać pół Polski, by spróbować jazdy na Rollercoasterze!

Kamil Weinberg