Jaro na VI Biegu Marszałka w Sulejówku
Opublikowane w śr., 19/06/2013 - 08:44
To już czwarty raz wybrałem się, w połowie czerwca, do podwarszawskiego Sulejówka na Bieg Marszałka. Traktuję ten bieg jako jeden z obowiązkowych startów ? pisze Jarosław Rupiewicz, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy.
Po pierwsze dlatego, że organizatorem jest Wasyl - znany biegowy fotograf (w końcu muszę załapać się na fotkę do albumu Pasja Biegania 3) a po drugie, że tutaj mieszka troszkę mojej rodziny. Poza tym staram się ostatnio wybierać biegi mniejsze, lokalne, z fajnym klimatem.
Dzień wcześniej rzut oka na prognozę pogody - zapowiadają ładny i dzień bez opadów. W sobotni poranek szybkie pakowanie i już o 8:00 siedzę na motocyklu. Droga mija bardzo szybko i przyjemnie. Mały ruch - piękne warunki - 50km to tylko chwila. Od razu podjeżdżam po pakiet, przed szkołą nie można parkować, bo tu będzie wodopój ale na szczęście wolontariusz jest wyrozumiały i parkuję motor na 5 minut.
Tak naprawdę nie wiem czy stałem tam aż tyle czasu bo biuro zawodów zorganizowane było perfekcyjnie! W pakiecie standardowo koszulka (tak na oko chyba taka sama jak rok temu tylko z datą uaktualnioną), pakiet ulotek i numerek z chipem. Podjechałem do babci przebrać się i przygotować do biegu.
Przed samym startem spotkałem się na rozgrzewkę z Jackiem poznanym niedawno w Chotomowie. W ubiegłym roku udało Nam się wybrać sporą ekipą do Sulejówka. W tym ilość biegów rozrzuciła moje klubowe towarzystwo po całym kraju, więc fajnie było spotkać kogoś znajomego. Jeszcze przed startem zauważyłem, że miejscowi jak zwykle się dobrze przygotowali do polewania wodą zawodników - węże ogrodowe już czekały.
Bieg rozpoczął się z kilkuminutowym opóźnieniem ale dzięki temu na starcie pogadaliśmy jeszcze z Izą i Mariuszem (dzięki za fotkę) z Grupy Biegowej CHTMO. Nie wiem jak Wasyl to robi, że za każdym razem jest patelnia na trasie biegu, ale w tym roku warunki nie odbiegały od standardów. Palące słońce, ciepło - znaki charakterystyczne Biegu Marszałka.
Fajnie, że mieszkańcy wiedzą już o co chodzi i co chwile można było się chłodzić bo do spryskiwania biegaczy było sporo chętnych. Trasa jest prosta - 3 okrążenia po miejskich uliczkach z finiszem na bieżni przy szkole. Jak na takie warunki biegło mi się bardzo dobrze. Na mecie okazało się, że tylko o 1 minutę z hakiem gorzej niż życiówka. Otarła się też o swój rekord Iza. Po biegu zregenerowaliśmy się chlebem ze smalce i ogórem oraz wojskową grochówką. Organizacyjnie piątka z plusem. Nie muszą mnie namawiać abym tu przyjechał za rok - będę!
PS. Czekam jeszcze na fotki od Wasyla, bo coś czuję, że będą niezłe - już dał próbkę na Facebooku jak ludzie skakali przez kurtyny wodne.
Jarosław Rupiewicz - Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy