Beata Sadowska na szczycie Rondo 1: "Nie padłam po drodze, jest ok"

 

Beata Sadowska na szczycie Rondo 1: "Nie padłam po drodze, jest ok"


Opublikowane w sob., 15/03/2014 - 19:50

W dzisiejszym Biegu na Szczyt budynku Rondo 1 w Warszawie, oprócz zawodników z czołówki biegów górskich i biegów po schodach, brali też udział celebryci i zaproszeni goście, których do pokonania 836 schodów przekonał charytatywny cel imprezy. 

Beata Sadowska, dziennikarka, prezenterka telewizyjna i maratonka, decyzję o starcie w imprezie podjęła zaledwie dzień przed biegiem. Zapytaliśmy ją, dlaczego zdecydowała się na taki wysiłek.

Dlaczego postanowiła pani wystartować na schodach? To zupełnie innego rodzaju bieg niż maratony, w których pani startuje.

To zupełnie co innego, ale zadzwonili do mnie organizatorzy i powiedzieli, że celem biegu jest zebranie pieniędzy na SOS Wioski Dziecięce. Sama jestem młodą mamą. Mam sześciomiesięczne dziecko i pomyślałam sobie, że nie może mnie tu zabraknąć, mimo że w moim dzisiejszym planie treningowym jest napisane „Dzień Wolny”.

Nietypowy odpoczynek sobie pani zaplanowała….

Odpuściłam sobie wolny dzień. Jestem tu, nie padłam po drodze, więc myślę, że jest ok.

To pani debiut na schodach. Czy powtórzy to pani w przyszłości?

Z przyjemnością to powtórzę. Jeśli będzie taki szczytny cel, jeśli będzie jakaś wartość dodana w postaci zbiórki pieniędzy i będzie można komuś pomóc, to jak najbardziej pobiegnę.

Teraz jest pani w trakcie przygotowań do maratonu w Londynie. Będzie to pani pierwszy duży start po urodzeniu dziecka. Jak się pani czuje przed maratonem?

Z ogromną pokorą podchodzę do maratonu w Londynie. Na pewno nie będę się ścigała i nie będę walczyła o życiówkę. Po prostu pobiegnę, żeby przebiec i żeby mieć frajdę z pierwszego maratonu po urodzeniu Tytusa i żeby stanąć na mecie. Takie mam założenie.

Czy trudno było wrócić do formy po urodzeniu Tytusa?

Pamiętam, że jak wyszłam na pierwszy trening dwa miesiące po porodzie, to była to dla mnie totalna euforia. Cieszyłam się, że mogę biec, że świat do mnie należy. Taka trochę pycha i radość neofity. Wydawało mi się, że góry mogę przenosić, ale już na drugim treningu doświadczyłam najdłuższego kilometra w moim życiu. Ciągle zerkałam na zegarek i nie mogłam uwierzyć, że to tak wolno idzie. Minęło dopiero 400 metrów, 600 metrów itd. To była kolejna lekcja pokory. Ciało ma swoje ograniczenia i wracam do formy bardzo powoli i rozsądnie. No może dzisiaj tego rozsądku zabrakło, bo biegłam w dniu przeznaczonym na odpoczynek. Zrobiłam to jednak w szczytnym celu, więc myślę, że mój trener mi wybaczy.

Życzymy powodzenia w Londynie!

Rozmawiała Ilona Berezowska

fot. www.kobietkibiegaja.pl

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce