Zdeterminowany Robert Celiński: „Przed startem w Himalajach trenowałem w… Warszawie”
Opublikowane w śr., 16/04/2014 - 14:11
Pod koniec maja Robert Celiński stanie na starcie Tenzing Hillary Everest Marathon. Zrobi to już po raz drugi. Poprzednio, w 2005 r. przebiegł trasę z bazy usytuowanej na wysokości 5364m do Namche Bazaar w czasie 5:34:02. Do tej pory pozostaje najszybszym zawodnikiem z Polski, niestety tytuł najszybszego zawodnika zagranicznego utracił po 2 latach, na korzyść biegacza z Francji. Nam opowiada o swoich błędach, treningach i kłopotach ze sponsorami.
Zacznijmy od tego, ze nie jest pan tym Robertem Celińskim, który ukończył maraton na Antarktydzie, Ambasadorem naszego Festiwalu. Często jesteście myleni…
Nie jestem (śmiech), ale ostatnio się okazało, że to mój brat stryjeczny. Długo o tym nie wiedzieliśmy, nawet jak już się poznaliśmy. Wszystko się wyjaśniło, gdy on przyjechał do Warszawy na jakiś bieg ze swoim ojcem. Wtedy wywiązała się rozmowa. Zaczęły się pytania, jak ma na imię mój ojciec, mój dziadek, babcia, gdzie się urodziłem i okazało się, że mój dziadek i dziadek Roberta to bracia, którzy gdzieś tam podczas zawieruchy wojennej się rozdzielili. Mamy wspólny pierwiastek, który ciągnie nas do sportu i pasję do rywalizacji sportowej.
Pamięta pan swój start w Tenzing Hillary Everest Marathon w 2005 r.?
Pamiętam go wyjątkowo dobrze. Zebrałem wtedy mnóstwo doświadczeń, popełniłem kilka błędów, które wiele mnie kosztowały. Start w Tenzing Hillary Everest Marathon do tej pory pozostaje przygodą mojego życia. Takiego miejsca jak Nepal i podnóże Everestu się nie zapomina. Ten bieg jest często tematem moim rozmów ze znajomymi. Bardzo mnie pociągają biegi, organizowane w takich niezwykłych miejscach.
Jakie błędy popełnił pan w 2005 r. na trasie maratonu?
Przede wszystkim błędem było pozbycie się napoju izotonicznego i płynów w trakcie maratonu. Było to podyktowane faktem, że bidon okropnie mi przeszkadzał w biegu. Pozbyłem się go, bo myślałem, że szybko dobiegnę do mety. Niestety na tej wysokości jest inne ciśnienie, oddychając tracimy bardzo dużo wilgoci, dzieje się to również przez skórę. Na dodatek nie czułem pragnienia. Brak odpowiedniego nawodnienia to był mój podstawowy błąd. Płyny trzeba przyjmować.
Drugim błędem - chociaż właściwie wtedy nie do uniknięcia - był przyjazd na miejsce z zaledwie trzytygodniowym wyprzedzeniem. Nie mieliśmy możliwości zaaklimatyzować się w pełni. Teraz będę tam ok. 7 tygodni.
Czy to wystarczy?
Najlepiej byłoby tam przebywać pół roku, ale ze względów logistycznych i czysto finansowych nie mógłbym temu sprostać. Miałem plan, żeby już w styczniu pojechać do Etiopii i tam się przygotować na wysokości 2500-2800m. Niestety nie do końca dogadałem się ze sponsorem, po prostu przestał odbierać telefon. Musiałem trenować w Warszawie. Mój wyjazd doszedł do skutku, tylko dzięki nowemu sponsorowi.
Trening w Warszawie? Przed startem w Himalajach? Naprawdę da się to zrobić?
No właśnie nie bardzo się da. Trenowałem na Agrykoli, w Łazienkach, w Lasku Bielańskim i na górkach w Falenicy. Tak więc podbiegi były, praca mięśni została zachowana taka, jak będzie potrzebna w Himalajach, ale tego najważniejszego czynnika, a więc rzadkiego powietrza, oczywiście nie było.
Nie myślał pan o treningu w naszych górach np. w Tatrach?
Nie pozwoliła mi na to praca zawodowa. Jestem trenerem personalnym i akurat jesienią szykowałem swoich zawodników do maratonów. Nie ukrywam jednak, że głównym czynnikiem były warunki finansowe. Po tym, jak wycofał się sponsor, zostałem na lodzie.
W jakiej jest pan formie przed wyjazdem?
Jestem w formie, która przez cały czas wzrasta. Jesienią doznałem kontuzji Achillesa i do końca roku praktycznie nie biegałem. Kontuzję udało się zaleczyć i od nowa wkręciłem się w trening i rozbiegałem się. To zajęło mi prawie miesiąc czasu. Biegałem wtedy 5-6 razy w tygodniu. Zacząłem od 5-6 km marszobiegiem, a później powiększałem objętość. Taki usystematyzowany, planowy trening zacząłem 1 stycznia. Jest duża poprawa i liczę na to, że ten szczyt formy nastąpi właśnie w górach.
Tego panu życzymy!
Rozmawiała Ilona Berezowska