Zygmunt Berdychowski o ingerencji PZLA w biegi uliczne
Opublikowane w wt., 25/11/2014 - 10:21
Czy PZU Festiwal Biegowy potrzebuje wsparcia PZLA?
Nie. To wszystko, co dotychczas zrobiliśmy i to, co chcemy zrobić w przyszłości, koresponduje z wizją PZLA. Swoje działania opieramy zresztą o założenie, że ani administracja rządowa ani samorządowa, ani nawet korporacyjna, nie jest w stanie rozwiązać za nas pewnych problemów. Nasza Karta Biegacza nie będzie się cieszyć popularnością, jeśli będzie ją respektowało 100 partnerów, partnerów mało atrakcyjnych ze swoją ofertą produktową i usługową. Będzie się cieszyć popularnością, jeśli będzie tych partnerów 500 czy 1000, a ich oferta – najogólniej rzecz ujmując – pożądana przez środowisko biegowe. Myślę, że tędy właśnie prowadzi droga, by tego rodzaju projekty, unifikujące pewne rozwiązania, podnoszące standardy, były po prostu atrakcyjne.
Tzw. Karta Biegacza jest jednym z założeń projektu PZLA. Podkreślmy zatem, że taka Karta już istnieje. Wydaje ją i sukcesywnie rozwija Festiwal Biegowy. Dlaczego warto po nią sięgnąć?
Bo honoruje ją już ponad 300 partnerów – producentów i dystrybutorów sprzętu sportowego, usług z bardzo wielu dziedzin, w tym tych niezwiązanych z bieganiem. Karta Biegacza A.D. 2014 to uniwersalne narzędzie do preferencyjnych zakupów na co dzień. Ale to nie tylko karta rabatowa, ale też karta bankowa – prepaid'owa, co jeszcze bardziej podnosi jej uniwersalność i użyteczność. Skorzystanie z tej czy innych, planowanych przez nas funkcji – np. programy lojalnościowe, treningowe, jest całkowicie dobrowolne – od użytkownika Karty zależy to, w jakim zakresie jest ona wykorzystywana. Chip, który zamontowany jest na karcie daje wręcz nieograniczone pole do działania i mamy tego świadomość. Użytkownik Karty musi mieć świadomość, że może ją wykorzystać w wielu, bardzo różnych miejscach. I powinien to robić, bo przynosi mu to wymierne korzyści.
Karta Biegacza to projekt, który na przestrzeni najbliższych lat będzie bardzo dynamicznie rozwijany – podkreślę – bez jakiejkolwiek ingerencji administracyjnej czy korporacyjnej. Uznajemy, że tylko w ten sposób jesteśmy w stanie stworzyć ofertę, która zostanie zaakceptowana przez biegaczy.
A pozostałe propozycje związku? Obowiązkowe badania, ubezpieczenie? Czy tego naprawdę potrzebuje polski biegacz – amator? Proszę o odpowiedź z punktu widzenia organizatora jak i czynnego biegacza.
To wszystko, co obserwujemy na rynku, pokazuje, że absolutnie nie. Wprowadzając obowiązkowe badania de facto podejmujemy działania przeciwko organizatorom biegów, bo Ci którzy tego wymogu nie będą w stanie zachować, którzy nie będą mieli wystarczającego potencjału, by badania zapewnić, nie spełnią oczekiwań, a więc nie dostaną certyfikatu. Jego brak – mimo całej tej dobrowolności – może mieć bardzo daleko idące konsekwencje, z najważniejszą – coraz niższą frekwencją. A to początek końca imprezy biegowej.
Ograniczanie liczby imprez to zahamowanie rozwoju biegów – tej fali, która zalewa polskie miasta i miejscowości. Biegacze to odpowiedzialni ludzie i sami zatroszczą się o swoje zdrowie. Nie oczekujmy zresztą, że papierek od lekarza, często wydany lekką ręką, po znajomości, rozwiąże problem. Złożone badania zaś nie są potrzebne do tego, by raz czy dwa razy do roku pokonać kilka czy kilkanaście kilometrów. Nie skazujmy zatem ludzi, którzy chcą biegać w tempie 6 km/h, czyli prawie chodzić, by musieli iść do lekarza. To jest kiepski pomysł – z szeregu tych, które zostały zgłoszone, to jeden z najgorszych. Spośród tych kilku milionów ludzi, którzy przebiegli w ostatnich latach choć kilka kilometrów, tylko dwie osoby miały wypadki. Niestety śmiertelne. Dużo to czy mało? O każde życie ludzkie trzeba walczyć, ale akurat w tych wypadkach mieliśmy do czynienia z wadami ukrytymi, do zdiagnozowania których potrzeba specjalistycznych badań. W tym samym czasie, dzięki bieganiu, tysiące osób ocaliły swoje zdrowie. Nie mam wątpliwości, że imprezy biegowe w Polsce są bardzo bezpieczne, ryzyko wypadków jest niewielkie, wręcz żadne.