Maratońska życiówka w Rzymie

 

Maratońska życiówka w Rzymie


Opublikowane w pon., 15/04/2013 - 10:15

Maratońska życiówka w Rzymie9. Maraton Rzymski wystartował 17 marca o 9.30. a więc pół godziny później niż pierwotnie planowano. Opóźnienie to wynikało jak mi się zdaje z wydarzeń dziejących się niejako równolegle w Watykanie-wybrano nowego papieża Franciszka a 19 marca miała się odbyć msza inaugurująca nowy pontyfikat do której trwały przygotowania, w związku z czym dokonano korekty trasy maratonu-bieg ominął Plac Św. Piotra.

Zanim opiszę sam bieg to może na wstępie opiszę co było tuż przed. Otóż wylatując z Balic   15 marca 2013 do Rzymu dane mi było poznać kolegę maratończyka Krzyśka z Krakowa a właściwie to on rozpoznał we mnie maratończyka.:-) Nie wiem, napisane mam na czole czy jaki czort?:-) Dla mnie to przecież ma być dopiero drugi maraton w życiu a pierwszy poza granicami Polski a więc mój zagraniczny debiut maratoński. No ale może po
butach biegowych poznał, które założyłem mimo leżącego w Małopolsce śniegu licząc na łaskawszą aurę w Rzymie(nie przeliczyłem się ? w wiecznym mieście ani grama śniegu a warunki pogodowo-przyrodnicze jak u nas na przełomie kwietnia i maja). Opowiedziałem mu pokrótce w jaki sposób znalazłem się wśród uczestników rzymskiej imprezy biegowej a więc o szczęśliwym wylosowaniu mnie spośród startujących w Koral Maratonie 2013. Krzysiek
myślał, że to losowanie to jakaś ?ściema? ale wyprowadziłem go z błędu-chyba mi uwierzył.:-)

Maratońska życiówka w RzymieNastępnego dnia po przylocie do Rzymu musiałem odebrać numer wraz z pakietem startowym, które to można było odebrać w Wiosce Maratońskiej znajdującej się w dzielnicy EUR(to skrótowiec od Esposizione Universale di Roma a więc Wystawa Światowa, która miała się odbyć w 1942 w Rzymie). Ja tam dotarłem niebieską linią metra ? kierunek Laurentina, przedostatnia stacja EUR Fermi. Na miejscu w wielkim budynku Pałacu Sportu jak wspomniałem już wcześniej organizatorzy wydawali numery i pakiety startowe. Poza tym były tam stoiska z obuwiem, odzieżą do biegania, stoiska innych organizatorów biegów całego świata właściwie(można było degustować np. lokalne wina(ze spożyciem nie przesadzałem mając na względzie zabójczy wpływ alkoholu dla wątroby-magazynu glikogenu dla organizmu maratończyka) czy jakieś przekąski), można też było się zapisać już na przyszłoroczną dwudziestą już edycję Maratonu Rzymskiego(56 euro za start wraz z noclegiem), jak również na bieg na dystansie 5 km o nazwie Roma Fun(odbywał się równolegle z maratonem na nieco innej trasie i mogły w nim brać udział? psy oczywiście razem z właścicielami-nagrodą główną był ogromny wór pełen psiej karmy) na który to bieg skusiła się moja żona do tej pory raczej sceptycznie nastawiona do biegania a także na piętrze odbywała się konsumpcja włoskich makaronów(dwa do wyboru) tzw. Pasta Party z czego również skorzystałem(być może miało to znaczenie dla mojego rezultatu osiągniętego w maratonie).

Maratońska życiówka w RzymiePo sobotniej aklimatyzacji i zjedzeniu tradycyjnego włoskiego śniadania na słodko w niedzielny słoneczny poranek wyruszyliśmy z małżonką w kierunku startu, który znajdował się na Via dei Fori Imperiali nieopodal Koloseum (niegdyś Amfiteatru Flawiuszów). Przy Łuku Konstantyna rozdzieliliśmy się z żoną i zostałem skierowany do tłumu oczekującego na start po wschodniej stronie Koloseum(mój rekord życiowy 4.23.04 nie uprawniał mnie do znalezienia się bliżej linii startu po zachodniej stronie Koloseum). Oczekując na start słyszałem słowa spikera z których zrozumiałem jedno: ?gladiatori?. Domyśliłem się, że chodzi między innymi o mnie.:-) Sąsiedztwo Koloseum i te słowa skłoniły mnie ku myślom: ?Ave Roma morituri de salutant? bądź :?lasciate ogni speranza voi ch?entrate?. Panujące warunki (wiał dosyć silny wiatr) i pamięć ostatnich kilkunastu kilometrów pierwszego maratonu nie nastrajały mnie na jakąś bardziej optymistyczną konstatację.:-)

Uderzyło mnie również, że przy stosunkowo wysokiej temperaturze (szacowałem ją na 15?C) sporo maratończyków ubranych było raczej zimowo: rękawiczki, wełniane czapki, peleryny, kurtki, długie legginsy; nie wspominając już o tubylcach na ulicach, którzy nie biegali. Z pobłażliwością pomyślałem: ?zmarźluchy prawdziwej zimy nie widzieliście?(17 marca to przecież kalendarzowa zima na półkuli północnej). Niedługo po minięciu linii startu można było się potknąć o porzucone ciepłe części garderoby biegaczy. Gdy mijałem linię startu najlepsi byli już od blisko 11 minut na trasie. Nigdy nie biegłem w takim tłumie (sklasyfikowano ostatecznie 10 666 maratończyków). Zanim przebiłem się do trochę luźniej biegnących biegaczy przebiegłem 5 km. Niestety nie biegnie się dobrze gdy trzeba co chwila gwałtownie zwalniać by na kogoś nie wpaść lub przeciskać się między stojącymi przy chodniku kontenerami na śmieci. Nie można też podziwiać sąsiadujących z trasą maratonu zabytków, których blisko dwudziestoośmiowieczna historia tego miejsca nie poskąpiła. Ale cóż frycowe trzeba płacić. Co jakiś czas mijam grające orkiestry, które na mnie przynajmniej wpływają bardzo pozytywnie ponieważ mobilizują mnie do wydłużenia kroku i przyspieszenia rytmu biegu. Po siódmym kilometrze trasa przeniosła mnie na prawy brzeg Tybru na Zatybrze ? chyba najmniej efektowną dla oczu część trasy by po kolejnych 3 km wrócić na lewy brzeg Tybru. Biegniemy w zasadzie wzdłuż rzeki w jej górę a więc delikatnie trasa się wznosi ale ja tego nie czuję. Biegnie mi się coraz lepiej słuchając ulubionej muzyki treningowej płynącej z odtwarzacza mp3. Doganiam baloniki pacemakera na 4h. Przy balonikach tworzy się spora grupa korkująca trasę. Powoli przepycham się do przodu. Trochę się boję tego przyspieszania. Czy aby na pewno starczy mi sił? Ale przecież przebiegłem w tym roku ponad 400 km i to na trudniejszej trasie niż tutaj w Rzymie i w śniegu więc może jednak dam radę wytrzymać coraz większe tempo.

Maratońska życiówka w RzymiePiękno budzącej się wokoło do życia przyrody,szpalery przydrożnych pinii, bezlistne jeszcze aleje wysadzane platanami czy rosnące gdzieniegdzie palmy oraz dobre samopoczucie wprawiają mnie wręcz w euforię. Po 15 km znowu przemieszczam się na prawy brzeg Tybru. Teraz trasa biegnie obok Zamku Św. Anioła w kierunku Watykanu, który omijamy od północy. Co 5 km uzupełniam niezbędne sole zawarte w podawanych izotonikach i cały czas dorzucam do pieca ? tempo rośnie. Na horyzoncie widzę kolejne baloniki tym razem na 3h45min. Znowu wokół baloników korek, znowu się przeciskam do przodu. Dobiegam do półmetka- po czasie widzę, że jest lepiej niż się spodziewałem (myślałem, że pobiegnę szybciej, niż w Krynicy bo trasa dużo mniej wymagająca) tym bardziej, że czuję się świetnie mimo coraz mocniejszego tempa.

Po kolejnych 2 km trasa znowu przeskakuje przez most na lewy brzeg Tybru, by już na prawy brzeg rzeki więcej nie wrócić. Ale zanim trasa przeskoczy most po lewej stronie zostawia Stadion Olimpijski. Coraz bardziej czuję hulający
nad Tybrem wiatr. Po 27 km trasa zawraca na południe i powoli zbliża się w sensie geograficznym do mety bo dystansu oczywiście z każdym przebiegniętym metrem ubywa od początku. Biegniemy bulwarami nad Tybrem ? po lewej doskonale widoczny okazały budynek Ministerstwa Marynarki z dwiema okazałymi kotwicami i  rzędem wysokich palm przed wejściem. Trasa teraz prowadzi właściwie przez 5 km bez żadnych zakrętów aż do starej części miasta, w której pojawiają się bruki, ulice są wąskie, pną się pod górę i dopada mnie lekki kryzys w okolicy 35 km ? już nie przyspieszam ale trzymam tempo. Po prawej miga mi Fontanna di Trevi. Na szczęście jest 1,5 km prostej dobrej drogi lekko w dół  po Via del Corso(po lewej stronie kolumna Marka Aureliusza na Piazza Colonna), agrafka na Piazza del Popolo i teraz niestety lekko w górę po Via del Babuino(ulica Pawiana-przy tej ulicy znajduje się pomnik-fontanna Satyra z racji swej brzydoty porównywanego do pawiana), która prowadzi przez Plac Hiszpański obok Schodów Hiszpańskich. Teraz znów trochę prostej drogi do Piazza Venezia z okazałym gmachem ?maszyny do
pisania? i pomnikiem króla Wiktora Emanuela II na koniu skąd już tylko 3 km do mety ? ledwo powłóczę nogami ale cały czas biegnę. Trasa znajoma ? biegłem nią na początku, więc meta na wyciągnięcie ręki. Ale przyspieszam dopiero na ostatnim kilometrze, gdy trasa skręci z Via dei Cerchi w Via di San Gregorio a więc tam gdzie stały tiry z depozytami.

Do mety droga się pnie lekko pod górę ale nie pod takie górki przyspieszałem na treningach tyle, że nie miałem wtedy w nogach 40 km. Na mecie witają mnie takty marsza tryumfalnego z ?Aidy? Verdiego (nie wiem czy to jest taka
miejscowa świecka tradycja czy też gospodarze czczą swojego wielkiego kompozytora z racji dwusetnej rocznicy jego urodzin) ? czuję ogromne wzruszenie, jestem szczęśliwy bo widzę, że czas jest rewelacyjny, odbieram medal i kieruję się w stronę tirów z depozytami ( przy moim tłumów nie ma), które teraz stoją na Via dei Fori Imperiali ? ulicy na której normalnie panuje ogromny ruch samochodowy, tak wielki, że ciężko i strach jest przejść na pasach przez ulicę  (miejscowi jeżdżą szybko i raczej niechętnie zwalniają przed zebrami). Ubierając cieplejszą bluzę(zrobiło się chłodniej niż parę godzin temu na starcie) pod tirem z depozytami zamieniam parę słów z równie szczęśliwym Włochem, który debiutował w maratonie. Odnajduję małżonkę za ogrodzeniem(organizatorzy ogrodzili teren za metą-kibice nie mają tam wstępu), która robi mi przez siatkę parę fotek na pamiątkę. Oddaję medal do wygrawerowania ? wynik jest tego godzien: 3.31.47 netto(51minut i 17 sekund lepszy od życiówki z Krynicy).

Niedaleko Forum Trajana oglądamy wspólnie taneczne popisy amatorskich zespołów tanecznych, zaczyna trochę przelotnie padać (słońce schowało się już dwie godziny po starcie maratonu), a tancerki skąpo ubrane do tańców latynoamerykańskich mimo żywych rytmów marzną na scenie. Występy skraca wizyta prezydenta Włoch Giorgio Napolitano na którą już nie czekamy tylko idziemy zjeść coś ciepłego w nieopodal położonej pizzerii wspólnie z maratończykiem Wilsonem z Kalifornii. Aby jakoś podsumować tą relację to napiszę może, kto zdobył 40 tys. euro, która to kwota była główną nagrodą. Zwyciężył Etiopczyk Negari Getachef Terfa w czasie 2.07.56. Wśród kobiet wygrała Kenijka Helena Kirop w czasie 2.24.40. Nie były to rekordy Maratonu Rzymskiego ale wyniki lepsze niż w roku ubiegłym. Najlepszy spośród Polaków był 86 klasyfikacji generalnej Adam Studniarek w czasie 2.50.36 brutto. Ja zająłem miejsce 2637 z czasem 3.42.45 brutto. Widzę jednak nadzieję by ten czas jeszcze skrócić. Marzy mi się czas bliższy 3h.

Żonie spodobało się bieganie na 5 km, więc może skusi się teraz  na udział  w Życiowej Dysze we wrześniu w Krynicy. Po tygodniu spędzonym w Rzymie wspólnie nabraliśmy ochoty by tu jeszcze kiedyś wrócić: ?Arrivederci Roma!:-)?

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce