Półmaraton lizboński - bieg wśród zabytków
Opublikowane w czw., 11/04/2013 - 15:12
Przełom stycznia i lutego 2013 roku był dość dla mnie dość zaskakujący ? wspomina Krzysztof Małyska, który w konkursie ?Wiosenny test formy? wygrał start w półmaratonie w Lizbonie. - Zwłaszcza pod kątem osoby amatorsko biegającej. Dość nieoczekiwanie dowiedziałem się, że polecę do Lizbony na półmaraton. Jak się okazało ? największy i najbardziej prestiżowy na świecie.
Do tej pory brałem udział głównie w biegach na 10 km i tylko polskich. To mi pasowało ? dobry dystans, który spokojnie przebiegamy w Klubie Biegaczy Amatorów. Nie ukrywam, że w planach miałem zmierzenie się z półmaratonem, ale bardziej pod koniec tego roku, albo ? co bardziej prawdopodobnie ? na początku 2014. Głównie z dwóch powodów ? przygotowania kondycyjnego i psychicznego. Za taki cichy cel postawiłem sobie Półmaraton Warszawski. Plany te musiałem szybko zweryfikować, gdy okazało się, że organizator Festiwalu Biegów w Krynicy-Zdrój chce wysłać mnie na lizbońską imprezę.
Choć nieco się wystraszyłem, czy na pewno dam radę zacząłem trening, który choć trochę mógłby mnie przygotować do tego wyjazdu. Czasy, jakie w pewnym momencie zacząłem osiągać, napawały mnie optymizmem. Tym bardziej, że trenowałem przy średniej temperaturze -7 stopni C.
W Lizbonie temperatura mocno odbiegała od tej, do której byłem przyzwyczajony. W dniu przylotu było +15, czyli jakieś 22 stopnie różnicy? Sprawdziłem od razu prognozę pogody na dzień biegu i wyszło, że powinno być około 12 stopni i trochę pochmurno. Jak dla mnie pogoda bardzo przyzwoita, bo jak jest zbyt gorąco, bo źle się biega. Podbudowany taką informacją poszedłem odebrać mój pakiet startowy (od Kasi Jakubowicz, która z kolei odebrała go w moim imieniu ? dziękuję raz jeszcze). Przy okazji pakietu, trafiłem również na portugalską kolację ? kilka rzeczy jadłem pierwszy raz w życiu i? bardzo mi smakowały. Nawet nie wiedziałem że tak dobrze może smakować zupa z rzepy. Jak się dowiedziałem, kolacja dla Portugalczyków to najważniejsze danie dnia ? inne mogą wręcz nie istnieć, ale kolacja musi być. I to najlepiej jak jest obfita. Dodatkowo pozytywnie zaskoczył mnie hotel (Ibis Lisboa Saldanha), który w pokojach ma wanny. Wiedziałem już wtedy, że ten wyjazd musi być udany.
Następny dzień od rana był przepełniony półmaratonem. I to na każdym kroku i w każdym miejscu. Na śniadanie w hotelu ludzie przychodzili już przebrani, niektórzy (np. para z Brazylii) nawet z przyczepionymi numerami startowymi. Sami organizatorzy zapewnili bezpłatny dowóz uczestników w miejsce startu. Ilość ludzi była tak duża, że ciężko było się dostać do pociągu, który przewoził wszystkich na drugą stronę Rio Tejo. Obrazki z tokijskiego metra, gdzie pracownicy dopychają pasażerów w zasadzie niczym by się nie różniły.
Linia startu znajdowała się na wjeździe na Most 25 Kwietnia od strony wielkiego pomnika Jezusa (takiego jak w Rio de Janeiro). I to organizacja miejsca startu nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Wydaje mi się wręcz, że nie była w ogóle przemyślana. Wszystko było tam podzielone na swego rodzaju strefy, ale bez jakiejkolwiek informacji, bez porządku. Do tego dodatkowe zamieszanie wprowadzili zawodnicy z przyczepionymi balonami, na których były czasy. Stali oni w jednej grupce, a więc jakiegoś specjalnego odniesienia nie było.
Punktualnie o 10:30 ruszyliśmy. Jako że byliśmy na początku to po kilku kilometrach (sam most ma ponad 3 km długości) miałem dobry widok na tych wszystkich, którzy biegną za mną. Organizacyjnie muszę powiedzieć że organizatorzy spisali się na medal. Punkty z wodą i energetykami były co mniej więcej 2,5 km. Średnio co 5 km grał zespół i dopingował zawodników. Z resztą sami zawodnicy też mocno sobie pomagali i wzajemnie wspierali. A te wsparcie było potrzebne. Sam odczułem to na własnej skórze ? gdy opadałem z sił zawsze ktoś się znalazł, kto mnie zachęcał do biegania. Ludzie często wręcz czekali, aby się do nich dołączyło. To bardzo miłe. Szczerze, czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłem. Od razu zmęczenie znikało i chciało się dalej biec. Fajnie, że przy okazji trasa wiodła między ciekawymi miejscami, zabytkami. To dodatkowo sprawiało, że zwiedzając zapominało się o zmęczeniu. 21km 97m i 50cm od momentu startu była upragniona meta. A tam ? wyjątkowy medal. Po raz kolejny mogę więc z czystym sumieniem stwierdzić, że przybiegłem na pozycji medalowej. I nie czas tu był najważniejszy (biegłem dłużej niż na treningach w Polsce), ale zaliczenie biegu w całości, udział w fajnej atmosferze, czy poznanie wielu ciekawych ludzi. Na mecie poza medalami dostałem lody, soki, wodę, batony ? tylko bananów zabrakło. Ten jednak szczegół nie zmartwił mnie specjalnie.
Powrót do hotelu nie był wcale łatwą sprawą. Miałem do wyboru około 5. kilometrowy spacer, próbę dostania się do bezpłatnych autobusów (przede mną było jakieś 4 tysiące ludzi) albo rzecz praktycznie nierealną ? złapanie taksówki. Po to są wyzwania, aby się z nimi mierzyć. Postanowiłem znaleźć taksówkę. Nie na ulicy jednak, ale na zwyczajnym postoju. No i tu Google Maps nie spisało się zupełnie. Wyprowadziło mnie gdzieś około 1-2km od mety, gdzie teoretycznie powinien być postój, a była mała i wąska lizbońska uliczka tylko z samą miejscową ludnością. I tu Portugalczycy znów okazali się mili i przyjaźni ? pomogli najlepiej jak potrafili, choć ja nie mówię po portugalsku, a oni po polsku. Finalnie podrzucili mnie samochodem (przerywając sobie jedzenie) do postoju. Co ciekawe znajdował się on 300-400 metrów od mety?
Popołudnie i wieczór przeznaczyłem na zwiedzanie Lizbony. Wybrałem się na wycieczkę z przewodnikiem i na spokojnie zobaczyłem kawałek portugalskiej stolicy (budynek Corridy, ogrody Estrela, kościół św. Jerzego czy plac Rossio) wraz z jej historią.
Oczywiście nie mogę nie powiedzieć o czymś, co dla nas może wydawać się dziwne, a dla narodów śródziemnomorskich ? jest normalne. Chodzi mi o ich bardzo dużą ekspresyjność. W zachowaniu, rozmowie. Najpierw doświadczyłem tego, gdy szukałem postoju Taxi. Zaczęło się od mojej rozmowy z dwiema Portugalkami, a skończyło na przekrzykiwaniu się ich, ich mężów, znajomych. Łącznie, nie wiadomo skąd, znalazło się tam około 15 osób i każda z nich pokazywała po swojemu gdzie są najbliższe taksówki, wymuszała wręcz na innych, że ma rację. A to wszystko brzmiało tak zabawnie, że nie czułem się źle, choć nie wiedziałem kompletnie co oni do siebie mówią. Tak samo było na postoju, gdy Portugalczycy kłócili się z taksówkarzami, że ci nie podjeżdżają, ale każą do siebie podchodzić. Gwizdali na siebie, wygrażali pięściami, a finalnie wsiadali do samochodów z uśmiechami na twarzach odjeżdżali. Dawno tak dobrze się nie ubawiłem.
Podsumowując, nie żałuję ani trochę tego wyjazdu. Choć zmęczony i z obtarciami to jednak zadowolony. I wygrany. A to najważniejsze. Myślę, że w przyszłym roku też się tam wybiorę. Na dłużej jednak i z rodziną. A tym czasem będę się przygotowywał do Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój, gdzie będę brał udział m.in. w Biegu Przebierańców. Strój jest na ukończeniu, więc do zobaczenia i dajcie się zaskoczyć.
Krzysztof Małyska
Klub Biegaczy Amatorów