Długo czekałem na ten dzień ? o Biegu 7 dolin pisze Michał Najberg
Opublikowane w wt., 06/11/2012 - 09:29
Długo czekałem na ten dzień. W zeszłym roku ze startu wykluczyła mnie kontuzja. Teraz już nic mnie nie powstrzyma przed osiągnięciem upragnionego celu. Długo przygotowywałem się do tego biegu, ale teraz, tuż przed startem, czuję się mocno podenerwowany. Co ja tu właściwie robię? Jeszcze wczoraj wieczorem popijałem z Kaśką winko w piwniczkach w Tokaju, a teraz stoję tu, na linii startu. Jest trzecia w nocy.
Człowiek ospały, a tu za chwilę przyjdzie zmagać się z trasą o trudności niemożliwej do wyobrażenia: 100km, 8960m przewyższenia. W Polsce nie ma bardziej wymagających zawodów biegowych. Odczuwam strach, ale wiem, że jestem mocny, cholernie mocny. Dam radę. Zrobię to w 14h.
Start! Ruszamy bardzo liczną kilkusetosobową grupą. Tylko spokojnie, powoli. Pokłady energii są ogromne, ale trzeba je rozłożyć na cały dystans. Obok słyszę rozmowę: „Najważniejsze, że mamy papier. Jak już się zesramy z bólu, to przynajmniej będziemy mieli czym się podetrzeć.” Uśmiecham się, bo i ja wziąłem papier.
Zaczynamy wspinaczkę. Patrzę w dół – niesamowity widok. Dziesiątki światełek z czołówek tworzą niekończącą się gąsienicę, niczym pochód lemingów. Zaczyna padać. Deszcz tak bardzo nie przeszkadza, ale ślizgam się po coraz większym błocie. Po 2h zostaję sam w ciemnościach. Wciąż pada i wieje, kostnieją mi ręce, jest nieprzyjemnie. Nareszcie, jest pierwszy punkt żywieniowy. 2 min na tankowanie gorącej herbaty i dalej w drogę. Jest dobrze. Rozjaśnia się, przestaje padać. Jestem na dachu Beskidu Sądeckiego, a wokół mnie liczna ekipa do ścigania. To lubię.
Zbieg do Rytra (33 km) to pierwszy zastrzyk bólu dla mięśni. Zbiegi to zdecydowanie najszybsze odcinki trasy, ale również najtrudniejsze technicznie i najbardziej odczuwalne dla organizmu. Dla mnie jednak gorsze są monotonne płaskie odcinki po asfalcie, jak ten długości 3 km w Rytrze.
5 min na przepaku i ponownie czas na wspinaczkę. W utrzymaniu dobrego tempa pomagają mi kije trekkingowe. Stosowane przez znaczną część uczestników kije znakomicie odciążają nogi na podejściach i pozwalają szybciej piąć się w górę. Utrzymuję dobre tempo i wyprzedzam kilku zawodników. 50 km, połowa dystansu. Zabawa powoli się rozkręca. Na ok. 60 km pojawiają się niestety pierwsze problemy żywieniowe. Zaczynają mi brzydnąć wszelkiego rodzaju słodkości. Niedobrze, bo słodkie jest wszystko: batony, izotoniki w nerce i cały asortyment żywieniowy organizatorów na punktach odżywczych. Nawet herbata. Fuj!
Zbieg do Piwnicznej (66 km) to chyba najboleśniejszy odcinek. Pokonanie tak stromego odcinka mocno dało się we znaki moim mięśniom czworogłowym.
Na przepak wpadam mocno zmęczony. Micha musli i po 5 min znowu jestem na trasie. Ale jest ciężko. Jest zmęczenie, jest ból. I tak już zostanie do mety. Jeszcze 5h ścigania, 5h cierpienia… na własne życzenie. Muszę to zaakceptować i napierać dalej. Byle do przodu, nie ma innej drogi.
Na punkcie kontrolnym dostaję informację: 77 miejsce. Co? Tak daleko? Jak to możliwe? Przede mną jest aż 76 większych świrów? Ech… Co tam, mam to gdzieś, najważniejsze to robić swoje.
Niestety zaczynam się ślimaczyć. Tracę kilka pozycji. Kryzys. Pojawiają się coraz większe problemy z odżywianiem. Pokarm odbiera mi energię, zamiast mi ją dodawać. Dostaję sygnał od organizmu: albo biegniesz albo odpoczywasz i konsumujesz. Wybieram bieg.
Do mety coraz bliżej. Na 77 km osiągam czas 10:17. Rzeźnika (78 km) ukończyłem w 12:04. To o ok. 1h 40min lepszy czas! Ale ciężko jest, cholernie ciężko.
Jest 84 km. Marazm przerywa zabawna rywalizacja z jednym z zawodników. Raz on mnie wyprzedza, raz ja jego. I tak kilka razy. Po jakimś czasie wspólnie napieramy i wyprzedzamy kolejnych zawodników. Odżyłem. Na ostatnim punkcie żywieniowym zatrzymuję się ledwie na 1 min. Zostało tylko 12 km. Lekki podbieg, a później długi, spokojny zbieg. Jest wspaniale. Pędzę ile sił w nogach. Krynica coraz bliżej. Spotykam kilku turystów. Biją brawo, gratulują, bo meta tuż, tuż. Biegnę przez las, ale słyszę już donośny głos komentatora z deptaka w Krynicy. Wybiegam na ulicę. Ostatnie kilkaset metrów. Słyszę gromkie brawa, komentator wykrzykuje moje nazwisko, jest Kaśka z Majką, meta, zwycięstwo! 13:41:30 – znakomity czas i 79 miejsce (sklasyfikowano 292 osoby).
To niesamowite. Dokonałem tego. Pokonałem 100 km.
Ciesząc się z sukcesu po biegu, zupełnie zapomniałem o uzupełnianiu płynów. A przecież przez ostatnie dwadzieścia kilka kilometrów nie piłem prawie nic. Uświadomiłem to sobie niestety dopiero 2h po biegu w punkcie medycznym, do którego trafiłem po tym, jak gorzej poczułem się w restauracji. Ależ głupota z mojej strony. Na szczęście skończyło się tylko na kroplówce i drobnym strachu. Mam nauczkę na przyszłość.
Chciałbym gorąco podziękować Kaśce. Nie byłoby mojego sukcesu, gdyby nie wielkie wsparcie z jej strony. Dzięki, dzięki! Teraz to już zawsze będę zabierał Cię na zawody J
----------------------------------------
Na nasze zaproszenie do publikacji o Biegu 7 dolin z każdym dniem odpowiada coraz więcej biegaczy Zapraszamy do przesyłania swoich spostrzeżeń i zdjęć z Biegu 7 dolin na adres p.piszczek@isw.org.pl.