Pielgrzymka do Ziemi Świętej Maratonu, czyli moja mała grecka tragedia
Opublikowane w wt., 20/11/2012 - 15:59
Meta na stadionie Panathinaiko
Każdemu, a w szczególności miłośnikom biegów długodystansowych, nie trzeba przypominać legendy o Filippidesie - człowieku który w roku 490 p.n.e. przyniósł radosną nowinę o zwycięstwie Ateńczyków nad Persami, przebiegłszy z Maratonu do Aten. Ponad 2500 tysiąca lat później miałem szczęście powtórzyć jego wyczyn, oczywiście z pominięciem tragicznego epilogu – wspomina Paweł Potemski, zwycięzca konkursu „Festiwal Biegowy dookoła Europy”. Stało się to w dniu szczególnym dla każdego Polaka, bo w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.
????????
Wszystko zaczęło się 3 lata temu, gdy w mojej głowie zrodziła się idea przebiegnięcia maratonu. O tyle szalona, że wcześniej w ogóle nie biegałem i nie uprawiałem żadnego innego sportu. Od słów do czynów przeszedłem dopiero wiosną tego roku, kiedy zacząłem regularnie trenować. Debiutem okazał się jeden z najtrudniejszych maratonów - Koral. Uwierzyłem, że jeżeli ukończę bieg w Krynicy to wszędzie indziej (w szczególności w planowanym Maratonie Warszawskim) będzie z górki. Udział w Festiwalu Biegowym okazał się strzałem w dziesiątkę, m.in. dzięki wspaniałej atmosferze i zabawie, w której uczestniczyła cała moja rodzina – mój Koral, Życiowa Dziesiątka żony i Bieg Deptaka córki i syna. Radość święta biegowego była tym większa, iż ukończyłem swój pierwszy maraton we wspaniałym jak dla mnie czasie: 4:16:57. Do tego spotkał mnie dodatkowy prezent w postaci wyjazdu do Aten. Nagroda ta została mi podarowana przez inną uczestniczkę Festiwalu Biegowego w Krynicy – Magdę, która miała więcej szczęścia w konkursie „Festiwal Biegowy dookoła Europy” i postanowiła się tym szczęściem podzielić.
???????
Jakie było zdziwienie mojej żony Izy, która bezskutecznie próbowała mnie namówić na wakacje w Grecji. Nagła zmiana zdania musiała zostać poparta odpowiednim argumentem - „przecież tam jest maraton i to nie byle jaki, bo oryginał! nie tylko kamienie…”. Oczywiście dokupiłem dodatkowy bilet lotniczy i zarejestrowałem żonę na bieg 10km rozgrywany w ramach tej samej imprezy. Atmosfera biegowa udzieliła się nam już na lotnisku w Warszawie, gdzie większość z oczekujących pasażerów samolotu Embrarer 195 lot 603 miała na nogach obuwie „służbowe”. Kiedy spacerując po pokładzie samolotu naliczyłem 5 egzemplarzy książki Scotta Jurka, którą zresztą zabrałem w podróż, poczułem się jak na deptaku w Krynicy. W trakcie lotu poznaliśmy m.in. dwie sympatyczne, zorganizowane grupy biegaczy: członków Klubu Biegacza Orange i stowarzyszenia „Biegamy Razem” z Gdyni, z którymi związały się nasze dalsze losy w Grecji. Następnego dnia rano okazało się, że w tym samym hotelu stacjonuje inny szczęśliwiec z Festiwalu Biegowego – Jacek z Krakowa, z którym wspólnie zwiedzaliśmy okolicę i wyruszyliśmy do biegu.
Po wylądowaniu w Atenach okazało się, że trafiliśmy na strajk wywołany głosowaniem nad ograniczeniem pakietów socjalnych dla Grecji, których obcięcie było warunkiem dostarczenia kolejnej kroplówki z Unii. Mimo braku taksówek, trolejbusów i zamkniętego metra udało się nam odnaleźć autobus linii X95, który szczęśliwie dowiózł nas do centrum miasta. Dotarliśmy pod sam budynek greckiego parlamentu w miejsce, gdzie poprzedniej nocy doszło do zamieszek, o czym przypominały zniszczone elementy infrastruktury miejskiej. Krótki spacer do hotelu ukazał naszym oczom miasto pogrążone w chaosie i wszechobecnej biedzie. Smutek przebijający z twarzy mieszkańców całkowicie odbiegał od mojego wyobrażenia Grecji, kraju o nieskończonym optymizmie i radości życia. Jeszcze tego samego dnia odebraliśmy nasze pakiety startowe w hali wystawowej. Urzeczeni Atenami w blasku lamp udaliśmy się najpierw pod świątynię Zeusa, a następnie w okolicę Akropolu, na słynną Plakę, aby skosztować specjałów kuchni greckiej. Jako że wieczorem kończył się okres mojej węglowodanowej głodówki w okamgnieniu pożarłem przepyszną musakę (coś na styl Lasagne z ziemniakami i bakłażanem na spodzie, przykrytej warstwą mięsa i beszamelem) poprawiając porcją spaghetti. Pomocy przy wyborze dań udzielił nam inny uczestnik biegu maratońskiego, który wraz ze swoją dziewczyną siedział przy sąsiednim stoliku. Okazało się, że Mathieu pochodzący z Holandii pracuje w Warszawie i trenuje na tych samych ścieżkach co ja. W ramach zaciśnięcia nowej, ciekawej znajomości zamierzamy razem potrenować w stolicy.
Stadion Panathinaiko - meta maratonu
Następnego dnia w piątek udaliśmy się ponownie do Centrum Wystawowego Zappeion mieszczącego się w centrum Ogrodów Narodowych na wprost świątyni Zeusa, na spotkanie z aktualnym rekordzistą świata Patrickiem Makau (Berlin ’11 – 2:03:38). Patrick przyjechał wraz z żoną i córką do Aten, aby promować maraton w czeskiej Pradze planowany na 12 maja 2013r. Zgodził się także na wspólne zdjęcie oraz złożył swój autograf na czapeczce z logiem mojego sponsora – Festiwalu Biegowego w Krynicy.
Dalszą część dnia oraz cały następny przeznaczyliśmy na zwiedzanie Aten. Udaliśmy się do Pireusu, gdzie po krótkim spacerze udało się nam dokonać zaślubin z morzem. Woda w morzu Egejskim w listopadzie ma temperaturę około 20 °C co sprawia, że kąpiel w nim jest równie przyjemna jak w Bałtyku latem.
W niedzielę rano, jeszcze przed wschodem Słońca wsiedliśmy do autokarów podstawionych przez organizatora imprezy. Do rejonu startu dojechaliśmy w niespełna godzinę. Po zdaniu depozytu i krótkiej rozgrzewce udaliśmy się wspólnie z Jackiem i Mathieu do 5tej strefy startowej.
Równo o godzinie 9:00 Patrick Makau dał znak startu pierwszej fali, która ruszyła do biegu przy akompaniamencie wybuchów sztucznych ogni. My dołączyliśmy do 30go jubileuszowego maratonu ateńskiego 9 minut później. Moim celem było złamanie granicy 4 godzin i do 28 km wszystko szło zgodnie z planem. Niestety najprawdopodobniej zbyt szybki zbieg na 17km oraz przygrzewające słonko, które jakoś wyjątkowo tego dnia nie chciało schować się za chmurami, dały mi się we znaki. Nie pomogła nawet chłodząca bryza uderzająca od pobliskiego morza. Na dwustumetrowym przewyższeniu rozciągającym się na dystansie od 18go do 31go km poczułem, że słabnę i niestety musiałem osierocić Jacka, który pełen energii zaczął się oddalać, ciągle przybijając piątki ze zgromadzonymi przy trasie kibicami. Zwolniłem, bo zdawałem sobie sprawę, że w założonym tempie długo nie pociągnę.
Bardzo chciałem uniknąć powtórki z Warszawy, gdzie część dystansu przespacerowałem. Wiedziałem, że ważniejsze w tej chwili jest ukończenie biegu niż walka o wynik. Ostatnie 10 km dało mi kolejną lekcję - prawdziwy maraton zaczyna się dopiero po 30-tym kilometrze. Do mety dotarłem niesiony falą wspaniałego dopingu zgromadzonych wzdłuż trasy i na stadionie Ateńczyków. Mimo piekielnego zmęczenia udało mi się rozwinąć i unieść polską flagę przypominającą kibicującym rodakom o ubiegającej właśnie 94 rocznicy. Radość z finiszu była wprost proporcjonalna do bólu nóg, które poczuły, że był to ich trzeci maraton w ciągu ostatnich 2 miesięcy. Na mecie na każdego uczestnika czekał medal i torba owoców, m.in. przesłodkie greckie pomarańcze.
Po maratonie nie dane było mi spokojnie wypocząć. Z krótkiego, 2-godzinnego snu wybudził nas Tomek, jeden z członków ekipy Orange zapraszając na tradycyjną grecką kolację, przy której omówiliśmy szczegóły poniedziałkowej wyprawy na Peloponez oraz uzupełniliśmy poziom „elektrolitów”. Wycieczka była wspaniałym dopełnieniem naszej przygody w Grecji. Zwiedziliśmy m.in. Kanał Koryncki, Mykeny, Nafplio i Epidavros - najlepiej zachowany antyczny teatr grecki z niezwykłą akustyką. Szczególnie w pamięci zapadł nam Zamek Palamidi w Nafplio - pierwszej stolicy nowożytnej Grecji, gdzie trzeba było się zmierzyć z tysiącem stromych stopni (216m. n.p.m.).
????????
W sumie w biegu wystartowało prawie 8 tys. biegaczy, w tym 99 Polaków. Najlepszym z naszych okazał się Robert Zając z grupy Orange, który z czasem 2:52:30 zajął 62 miejsce w klasyfikacji generalnej. Trasa była pagórkowata, z ponad dwustumetrowym i znaczną liczbą drobniejszych zbiegów i podbiegów. Dla mnie udział w biegu był kolejną lekcją pokory oraz wykładnią jak bardzo nie umiem biegać po wzniesieniach. Lekcja bardzo wartościowa, zwłaszcza, że na jesieni przyszłego roku, w kolejnym Festiwalu Biegowym w Krynicy zamierzam odwiedzić co najmniej Rytro i Piwniczną Zdrój. Małą wpadkę zaliczył organizator jedynie przy biegu na 10km, w którym na kończących wyścig, tuż u progu stadionu Panathinaiko czekał korek. Iza musiała zatrzymać się na ok. 1 minutę zanim tłum ruszył i mogła spokojnie dobiec do linii mety. Ta „niedogodność” nie mogła jednak popsuć wspaniałych humorów uczestników, którzy potraktowali bieg jako wspaniałą zabawę, gdzie walka o czas zeszła na drugi plan. W sumie z Grecji poza medalami wróciliśmy ze wspaniałymi wspomnieniami i nową grupą znajomych, z którymi już umówiliśmy się na kolejne wspólne wypady na imprezy biegowe.