Robert Zabel: Bieg 7 dolin - najważniejszy start w sezonie
Opublikowane w czw., 06/12/2012 - 16:32
Kiedy w grudniu 2011 zapisywałem się na ten bieg, wiedziałem już że będzie to dla mnie najważniejszy start w sezonie 2012. Przez cały okres przygotowań który podzieliłem sobie na dwa etapy, myślałem o tym, by przebiec ten ultramaraton w zdrowiu, nie poddać się po drodze i mieć siłę samodzielnie rozsznurować buty po biegu. No i udało się. :)
Nie obyło się jednak bez potknięć po drodze, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zimę przepracowałem solidnie, co zaprocentowało życiówką w wiosennym półmaratonie w Poznaniu (1:22:33). Niestety w kwietniu nabawiłem się kontuzji na 3 etapie Pucharu Borów Dolnośląskich w BnO w Bolesławcu. Goniąc za 3 miejscem wykręciłem kostkę i naciągnąłem ścięgno w śródstopiu. Stan zapalny, przerwa w treningach. Wkrótce miał odbyć się 24 godzinny bieg sztafetowy w Rawiczu, więc nie chcąc zawieść kolegów wystartowałem z niedoleczoną kontuzją. Przez wakacje wracałem do formy, ale aż do Biegu 7 Dolin nie miałem okazji jej sprawdzić.
Mogłem za to sprawdzić swoją odporność na lenistwo, kiedy w dniu startu zadzwonił budzik o 2 nad ranem. Zwlec sie z ciepłego łóżka po dwóch godzinach snu to świetny początek ultramaratonu. I jeden z najtrudniejszych momentów w całym dniu biegu :) Drugi był niedługo później. Ponieważ w ciemnościach bardzo słabo widzę a moja czołówka świeciła niczym reflektor z pierwszego egzemplarza Fiata 126p, starałem się biec bardzo ostrożnie. Szczególnie na pierwszym zbiegu do Czarnego Potoku. I to był najbardziej
wymagający dla mnie fragment trasy. Musiałem maksymalnie skoncentrować się by biec właściwym torem, nie przeszkadzać szybciej zbiegającymi i wyprzedzającym mnie biegaczami. No i walczyć z pokusą ryzykownego puszczenia nóg. Ten poniekąd łatwy odcinek przebiegłem z największą ostrożnością. Dopiero kiedy zrobiło się jasno, poczułem radość z biegania po górach.
Nie zapomnę spotkanych i poznanych po drodze ludzi, zbiegu po płytach do Piwnicznej, czy dobiegu do Wierchomli, gdzie po drodze kupiłem w sklepiku wodę a kilkaset metrów dalej był bufet :) Najprzyjemniejszy na całej trasie był chyba dziesięciokilometrowy zbieg z Runka do Krynicy. Niosła mnie adrenalina, kiedy pojawiły się pierwsze zabudowania poczułem euforię. Finisz na deptaku na zaskakująco lekkich nogach. Zegar z czasem 12 godzin 55 minut. Piękne uczucie. A potem smak wody zdrojowej, uśmiechy znajomych biegaczy, atmosfera święta biegowego na festiwalu.
W ultramaratonie doświadczyłem rzeczy, których wcześniej nie znałem. Zarówno w mojej fizyczności jak i w psychice. To inny wymiar biegania. Kiedy byłem tam wysoko w górach, sprawy nabierały innego znaczenia. Mimo wielu godzin spędzonych w samotności, gdy biegnąc miałem mnóstwo czasu na rozmyślanie, wszelkie problemy które zostawiłem gdzieś w dole nagle stawały się takie nierealne, błahe. To trudne do opisania, ale po ukończeniu biegu poczułem coś takiego, jakbym urodził się na nowo.
Czym Bieg 7 Dolin różni się od innych biegów ultra? To był mój pierwszy raz, tak więc nie mogę go porównywać do innych takich wyzwań. Bardzo mi jednak pasuje formuła biegania w pojedynkę a nie parami, jak na nieco krótszym biegu w Bieszczadach. Ogólne wrażenia są bardzo pozytywne, a z upływem czasu zamiast blaknąć, nabierają kolorów.
Festiwal Biegowy to piękna inicjatywa, święto biegaczy. Niech trwa! :)