Moja przygoda z Festiwalem Biegowym
Swoją pierwszą przygodę z festiwalem przeżyłam w dość nietypowy sposób, bo nie jako uczestnik, tylko jako kibic.
Zaraz na początku roku szkolnego w naszym gimnazjum odbyły się zapisy na biegaczy oraz do grupy wsparcia. Z początku w ogóle nie zwróciłam większej uwagi na to wydarzenie, dopiero gdy nauczyciele spytali się o chętnych - zaczęłam się zastanawiać. Uczestnictwo w biegu odpadało, bo zdawałam sobie doskonale sprawę, że na mecie byłabym ostatnia, ale zainteresowała mnie ta druga możliwość. Przekonałam moją przyjaciółkę i razem wpisałyśmy się na listę kibiców. W następny piątek mieliśmy jechać autokarem do Krynicy. Tydzień minął bardzo szybko i nim się obejrzałyśmy jechałyśmy autobusem wraz z innymi uczestnikami. Po dotarciu na miejsce zawodnicy poszli się przygotować, a my zapoznać z tym miejscem. Obejrzeliśmy wystawy rożnych rzeczy - głównie sprzętu sportowego. Mieliśmy jeszcze trochę czasu zanim nasi pobiegną, więc powoli ruszyliśmy w kierunku trasy ich biegu. Zajęliśmy miejsca zaraz przy bandzie i blisko startu, który równocześnie był metą. Mniej więcej co jakieś 15 minut zaczynała bieg kolejna grupa, ale tych z naszej szkoły wciąż nie było widać. Oparłam się wygodnie o poręcz i zaczęłam się zastanawiać - jak to jest biec w takim biegu i jakie emocje muszą teraz przeżywać nasi znajomi. Tak oddałam się tym rozmyślaniom, że nie zauważyłam jak do startu zbliżają się osoby z naszej szkoły. Dopiero, gdy moja przyjaciółka i inni wokół mnie zaczęli głośno krzyczeć kolejne imiona - ujrzałam ich. Dołączyłam do zajęcia reszty dopingujących. Zawodnicy ustawili się, usłyszeliśmy sygnał i już po chwili na starcie pozostał tylko sędzia. Biegacze jeden po drugim znikali za zakrętem. Zmieniłam swój punkt obserwacyjny, by móc ujrzeć, kiedy dobiegną do ostatniej prostej, na którą mieliśmy doskonały widok. Po ciągnących się minutach oczekiwania, które okazały się niespełna kilkoma zauważyliśmy trzech chłopaków z naszej szkoły. Teraz zaczęliśmy krzyczeć, wiwatować i mobilizować do jeszcze większego wysiłku. Stopniowo pojawiali się kolejni uczestnicy. Każdego witaliśmy salwą okrzyków i powtarzaniem: „Dalej, dalej już nie daleko”. Gdy ostatnia osoba przebiegła linię mety wcale nie przestaliśmy krzyczeć, wręcz przeciwnie. Po niedługim czasie już tak nas bolały gardła, że nie mogliśmy normalnie mówić, ale kiedy zobaczyliśmy naszą szkolną drużynę, to zapomnieliśmy o tej drobnostce. Zaczęło się składanie gratulacji wszystkim dookoła. Potem udaliśmy się z powrotem do autobusu i wyruszyliśmy do domu.
W poniedziałek głównym tematem rozmów w szkole były oczywiście biegi. Bardzo mi się one podobały i myślę, że w przyszłym roku, to inni będą mnie dopingować.