Moja przygoda z Festiwalem Biegowym

Moja przygoda z Festiwalem Biegowym


        Już od wielu dni nie mogłam doczekać się wydarzenia, którym był festiwal biegowy. Kiedy nadszedł długo oczekiwany przeze mnie dzień emocje sięgały zenitu.
        Z całej szkoły miało jechać prawie pięćdziesięciu uczestników, lecz mimo tego czułam się wyróżniona, że mogę tam być. Wiedziałam, że będą lepsi, lecz w duchu paliło się światełko nadziei.
         Przygotowana byłam na wszystko. W głowie pojawiały się miliony myśli. Już od początku przeczuwałam, że spotka mnie tam coś niesamowitego.
        O godzinie 7.00 uczestniczyliśmy w mszy świętej w naszym parafialnym kościele, po czym wyruszyliśmy na spotkanie z przygodą. W autobusie nie brakowało osób, które rozbawiały towarzystwo. Bardzo „aktywne” były moje koleżanki, które sprawiały, że na moich policzkach pojawiały się łzy spowodowane śmiechem. Mijaliśmy przedziwne nazwy miejscowości, których nie byłam w stanie nawet zapamiętać.
        Kiedy dojechaliśmy już do Muszyny wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani. Nasz autokar zaparkował obok lodowiska. Na początku całą grupą wyruszyliśmy w kierunku dziewiątego punktu serwisowego, do którego nas przydzielono. Odbywał się tam bieg osób powyżej osiemnastego roku życia. Naszym zadaniem było podawanie im wody, ponieważ po kilkunastu kilometrach byli już bardzo spragnieni. Najbardziej wzruszały nas starsze osoby, które resztkami swoich sił podążały w kierunku mety. Ich zawziętość i wytrwałość w dążeniu do celu stały się dla nas wzorem. Byliśmy pełni podziwu dla tych osób.
        Po zakończeniu biegu seniorów pojechaliśmy do Krynicy-Zdroju. Na początku udaliśmy się do namiotu, w którym można było nabyć odzież sportową oraz pamiątki. Razem z moimi przyjaciółkami kupiłyśmy sobie takie same bransoletki. Chciałyśmy, by to był taki symbol naszej przyjaźni i by przyniósł nam szczęście, kiedy rozstaniemy się w momencie biegu i któraś z nas będzie musiała zostać „z tyłu”.
        Następstwem udanego zakupu było pójście w kierunku punktu, w którym fundator - czyli właściciel firmy „Koral” umożliwił odebranie lodów, które mógł zjeść za darmo każdy uczestnik. Po wybraniu ulubionego smaku przez każdego z moich rówieśników, poszliśmy wysłuchać Ukraińskiego zespołu, który śpiewał słowiańskie piosenki, których zróżnicowanie wywarło na nas również wielkie wrażenie. Wszyscy przechodzący obok zatrzymywali się, by chwilę posłuchać ich czystego, urzekającego głosu nie pozwalającego przejść obojętnie.
        Dotychczasowe emocje były jednak dopiero przedsmakiem tego, co czekało na nas w następnych kilkudziesięciu minutach. Wielkimi krokami zbliżał się bieg, w którym mieliśmy wziąć udział.
        Po przebraniu się naklejono nam na koszulki numery.
        3…2…1…i usłyszałam dźwięk startu. Wyruszyłam. Nie szczędziłam swoich sił. Poczułam, że muszę dać z siebie wszystko. Nie mogę zawieść tych, którzy na mnie liczyli –moich bliskich i nauczycieli, którzy przygotowywali mnie do biegu. W niektórych momentach miałam chwilę zwątpienia, czy warto się jeszcze starać. Widząc przed sobą kilkanaście dziewczyn traci się nadzieję na jedno z pierwszych miejsc. Ale w mojej głowie pojawiły się myśli… „Co z tego, że nie będę na podium? Liczy się satysfakcja! Przecież po to tutaj startuję i o to chodzi w Festiwalu Biegowym…Bieganie daje mi radość i tylko dlatego się tutaj znalazłam. Nie chcę wygrać. Chcę dać z siebie wszystko!” A po chwili zbierając resztkę swoich sił prześcignęłam kilka dziewczyn. Ostatnie sto metrów… Serce pulsowało mi tak mocno, że miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Ledwo łapałam oddech. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Jeszcze tylko kilka metrów… „Dasz radę!” –powtarzałam w duchu.
        Meta! Dobiegłam. Kilka dziewczyn skończyło przede mną, lecz ja czułam się niezwykle szczęśliwa. Dumna z siebie, czekałam na przyjaciółki.
Po chwili usłyszałam tylko głos jednej z nich:
-Sylwia! Jak Ty przyspieszyłaś na ostatnich dwustu metrach! Co się stało? Skąd wzięłaś siły? –pytała zaciekawiona.
-Uwierzyłam w siebie –powiedziałam pewnie- i dałam z siebie wszystko-dodałam z uśmiechem.
        Powrót do domu był czasem odpoczynku i refleksji…
        Ten dzień zapamiętam na bardzo długo. Nauczył mnie, że nie zawsze wygrywa ten na podium, lecz ten, który wygrał walkę ze samym sobą.


Podziel się: