Moja przygoda z Festiwalem Biegowym
Zawsze chciałem wystartować w Festiwalu Biegowym. Lubię biegać i sądzę, że jestem w tym całkiem niezły. Poza tym, było to moje najskrytsze marzenie: biegam między tyloma ludźmi i mam nawet szanse wygrać. Ale nie wierzyłem, że kiedykolwiek się tam dostane, a jednak.
Pewnego dnia postanowiłem, że będę odkładał co miesiąc kieszonkowe i w końcu wyślę formularz zgłoszeniowy na Festiwal Biegowy. Żyję w nie najbogatszej rodzinie, więc te kieszonkowe nie były bardzo liczne. W końcu uzbierałem pieniądze i wysłałem formularz. Zdecydowałem się na bieg „7 Dolin”.Musiałem bardzo długo czekać na odpowiedź. Regularnie ćwiczyłem, biegałem codziennie około 200m. Nie zawsze biegałem sam. Często robiłem to w towarzystwie kolegi, brata lub siostry. Nareszcie dostałem list z odpowiedzią. Myślałem nad otworzeniem tego listu - byłem strasznie zaniepokojony. Gdy już chciałem go otworzyć, coś w środku nie pozwalało mi tego zrobić. W końcu zebrałem się na odwagę i go otworzyłem. Z tego listu wywnioskowałem, że mnie przyjęli. Byłem tak strasznie uradowany, że skakałem po domu jak po trampolinie. Gdy powiadomiłem o tym swoich bliskich, to mowę im odjęło. Byli jak zaczarowani, bardzo mnie chwalili. Musiałem coraz bardziej ćwiczyć. Miałem wielką ochotę wygrać, ale startuje tam tak dużo ludzi, więc miałem nie największe szanse na wygranie, ale mimo to się nie poddawałem się. Gdy do biegu brakowało tylko jednej doby, nie wiedziałem co pierwsze zrobić. Musiałem się pakować i dużo rozmyślałem. Kupiłem dużo czekolad i napoi niegazowanych, głównie energetyzujących. W ten dzień odpoczywałem. Start był o godzinie 4.00, czyli wstałem o 3.00 nad ranem. Zjadłem śniadanie i pojechałem do Krynicy-Zdrój. Start był za 30 min. Dostałem numerek, który miałem przypiąć do stroju. Gdy minął ten czas poszedłem na start i czekałem na rozpoczęcie.Bieg się rozpoczął.Wyruszyłem truchtem, żebym później się nie zmęczył. Była to dosyć trudna trasa, czego dowodem jest to, że zamiast asfaltu rozciągała się kamienista droga. Niedaleko od mety biegłem z prowadzeniem. Byłem już prawie pewien, że wygram ten wyścig. 20 metrów od mety potknąłem się o kamyka i się przewróciłem. Spadłem na nogę i nie mogłem się podnieść. Osoba, która była za mną przebiegła obok mnie tylko z myślą o wygranej. Ludzie biegali tak bez względu na mnie. Lecz jeden człowiek przebiegający blisko mnie, popatrzył na mnie i pomógł mi wstać. Nie zdobyłem 1 miejsca, ale za to zyskałem przyjaciela. Miał on na imię Łukasz. Szczęśliwym trafem mieszkał on niedaleko mojego domu, więc potem często się widywaliśmy.
Myślę, że ten wypadek dobrze mi zrobił, bo w sumie nie miałem żadnych większych ran, a Łukasz okazał się wspaniałym przyjacielem, ponieważ po tym wydarzeniu pomógł mi w niejednej sytuacji.
Karol Kurowski