A jednak warto było!
Festiwal Biegowy w Krynicy – jedna z największych imprez sportowych dla rodzin w Polsce – był w zasięgu mojej ręki. Już za kilka dni wezmę w nim udział. Przygotowywałam się do niego od dłuższego czasu. Codziennie biegałam, aby osiągnąć jak najlepszą kondycję fizyczną.
W końcu nadszedł ten długo oczekiwany dzień. Od samego rana zadawałam sobie pytania: Czy aby na pewno jestem dobrze przygotowana? Czy potrafię sprostać tak wysoko postawionej sobie poprzeczce? W tym momencie wiedziałam tylko jedno - nie jestem w stanie odpowiedzieć sobie na żadne z nich. Już za kilka godzin miałam uzyskać odpowiedź.
Na miejsce zbiórki dotarłam przed czasem. Moi koledzy i koleżanki już tam byli. Wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy na autokar. Parę minut później autobus nadjechał, nasz opiekun sprawdził obecność i weszliśmy do środka. Atmosfera od razu stała się wesoła. Rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się, ale ja widziałam, że każdy był jakoś wewnętrznie spięty i pewnie tak jak ja zadawał sobie pytania: Jak wypadnę? Czy dam radę? Jak tam będzie?
Aby oderwać się od bądź co bądź stresujących myśli, patrzyłam przez okno na mijane okolice. Pogoda była wspaniała. Można by rzec - wymarzona na bieg, na rywalizację, na sprawdzenie własnych możliwości, na sukces… Oczyma wyobraźni widziałam siebie na podium, czułam uścisk dłoni i ciężar wiszącego na mojej szyi medalu.
Po godzinnej jeździe droga dobiegła końca. Wyszliśmy z autokaru i od razu znaleźliśmy się w tłumie. O Boże! Ileż tu ludzi!- pomyślałam. Nie zdawałam sobie sprawy, że bieganie cieszy się taką popularnością.
Czas przed startem upłynął mi w bardzo sympatycznej atmosferze. Organizatorzy zapewnili nam różne miłe atrakcje, więc frajda z wyjazdu była tym większa.
W końcu zbliżył się moment decydujący o wszystkim. Ustawiłam się na linii i zdenerwowana czekałam na sygnał startera. Do biegu! Gotowi! Start!
Byłam tak skoncentrowana, że huk wystrzału dotarł do mnie jakby z oddalenia. Ruszyłyśmy. Już po kilku chwilach z biegnących wyłoniła się grupa, która narzuciła reszcie dość wysokie tempo. Na szczęście znalazłam się w niej. Czułam się fantastycznie, jakby z każdym krokiem rosły mi skrzydła u ramion. Byłam przekonana, że dzisiaj ziści się moje marzenie, że dzisiaj…
Nagle zakręciło mi się w głowie, ale nie zwolniłam. Pomyślałam, że to przez zmianę ciśnienia, że zawrót się nie powtórzy. Nie mogłam przerwać biegu, przecież był dla mnie taki ważny. Jednakże mój organizm miał inny plan. Zawroty głowy zaczęły się nasilać. Próbowałam spokojnie oddychać, starałam się uspokoić moje szybko bijące serce, ale na darmo. Czułam, że siły opuszczają mnie coraz bardziej. Zaczęłam zwalniać. Każdy krok stawał się wielką męczarnią. Coraz więcej biegnących mnie wyprzedzało. Zostawałam w tyle. Przez głowę przelatywały mi myśli: Dlaczego teraz? Dlaczego tyle wysiłku na nic?
W tym momencie straciłam równowagę i upadłam. Poczułam przeszywający ból w kostce. Próbowałam się podnieść, ale zawroty głowy powróciły i zaczęło mi szumieć w uszach. Oczyma szukałam pomocy, ale nikt na mnie nie zwracał uwagi. Siedziałam zdruzgotana i trochę przestraszona. Było mi przykro, że nie dotrę do mety, że nie będę mogła powiedzieć, iż ukończyłam bieg.
Wtedy poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń i usłyszałam słowa : „Hej, co ci jest?” Powoli podniosłam głowę i zobaczyłam dziewczynę, na którą wcześniej, jeszcze przed startem, zwróciłam uwagę. Stała wtedy w grupie patrzących na nią cielęcym wzrokiem chłopaków, pewna siebie i z wyzywającym uśmiechem. W dodatku miała na sobie odlotowy T-shirt z nadrukiem, a tak w ogóle to była bardzo ładna.
- „ Hej, co ci jest?” – powtórzyła raz jeszcze. Byłam zdumiona, a zarazem szczęśliwa, że ktoś zwrócił na mnie uwagę.
- „Wstawaj! Do mety niedaleko! Jakoś dokuśtykamy. Nie możemy pozbawić się satysfakcji osiągnięcia celu!” – mówiła to z tak wielkim zapałem, że poczułam jakąś dziwną energię. I w tym momencie stał się cud. Ból kostki jakby zelżał, serce się uspokoiło i uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Lena, bo tak miała na imię ta dziewczyna pomogła mi się podnieść, objęła mnie mocno w pasie i jak siostry syjamskie ruszyłyśmy przed siebie do wymarzonego celu - do mety. Dotarłyśmy do niej ostatnie, ale nam się wydawało, że odniosłyśmy zwycięstwo. Zwycięstwo nad w moim wypadku bólem fizycznym i słabością, obojętnością, brakiem uwagi dla drugiego człowieka, nieprzestrzeganiem zasady fair play.
Obydwie biłyśmy brawa zwycięzcom. Odebrałyśmy dyplomy za udział, które stały się dla nas czymś więcej niż tylko kawałkiem ozdobnego papieru. Były dowodem na to, że „ człowiek nie jest stworzony do klęski”, że walka ze słabościami to zwycięstwo, że nie można oceniać drugiego po wyglądzie, że trzeba wierzyć w dobroć drugiego człowieka.
Dzięki udziałowi w Festiwalu Biegowym zdobyłam świetną koleżankę. Chociaż mieszkamy daleko od siebie, cały czas jesteśmy w bliskim kontakcie. Potrafimy godzinami rozmawiać na skypie. A w przyszłym roku planujemy znowu wziąć udział w biegu. Mamy nadzieje, że tym razem dobiegniemy … nie dokuśtykamy.
Napisała Sandra Łącz