Moja przygoda z Festiwalem Biegowym
Wszystko zaczęło się dokładnie tego dnia, kiedy złożyłem podpis na białej kartce. Właśnie wtedy oficjalnie stałem się uczestnikiem Festiwalu Biegowego i zgodnie z radą nauczycieli miałem przygotowywać się do biegu na dystansie jednego kilometra. Wakacje wówczas były dla mnie ciężkim treningiem. Codziennie rano łapiąc w kuchni litrową butelkę wody, wychodziłem z domu, by móc poćwiczyć. Czasami zajmowało mi to kilka godzin. Były chwile, kiedy nie miałem już sił na więcej, ale wiedziałem, że tylko ciężka praca może poprowadzić mnie do zwycięstwa. Z zapartym tchem czekałem na moment kiedy stanę przed białą linią, a po usłyszeniu okrzyku informującego o starcie, wybiegnę niczym strzała naprzód, by wygrać. Chciałem udowodnić sobie, że mam szansę zostać wygranym i nie zaprzepaszczę tego. Dzięki wsparciu swojej rodziny zaczynałem wierzyć, że moje marzenie może się spełnić, że naprawdę mogę stanąć na podium trzymając w ręku złoty medal. W końcu każdy z nas zasługuję na szczęście.
Nadszedł nareszcie tak długo oczekiwany dzień. Pamiętam dokładnie z jakim zdenerwowaniem maszerowałem do szkoły ćwicząc po raz kolejny jak powinienem poprawnie oddychać podczas biegu. Mimo ogromnego podekscytowania czułem się, jak gąbka nasiąknięta wodą. Tłumaczyłem sobie, że przecież ten wyścig powinien być dla mnie zabawą, w której mogę sprawdzić własne umiejętności, a nie rywalizacją i chęcią pokonania przeciwników. Dochodząc do szkoły po raz kolejny pociągnąłem podeszwą buta po kamiennej nawierzchni. Chciałem być dobrze przygotowany, a odpowiednie obuwie, to duża możliwość na zwycięstwo.
Przed budynkiem stała grupa moich przyjaciół, którzy wzajemnie wymieniali swoje spostrzeżenia na temat wyścigu. Pomiędzy nimi zauważyłem nauczyciela wychowania fizycznego, który z wielkim uśmiechem sprawdzał listę obecności. Po załatwieniu formalności utworzyliśmy wokół niego kółko i słuchaliśmy jego cennych rad. Pamiętam, że cały czas powtarzał nam, abyśmy dobrze się przy tym bawili. Zagubiony myślami usiadłem wtedy na drewnianej ławce i rozejrzałem się dookoła. Rozświetlone niebo od promieni słońca wydawało się być bardziej niebieskie niż zwykle, a drzewa wtedy nawet nie drgały. Był to bardzo ciepły dzień, bezwietrzny. Niekorzystny dla zawodników biegu. Jednak pogoda nie była w stanie mnie zniechęcić.
Z rozmyśleń wyrwał mnie głos opiekuna, który zawołał nas, abyśmy wsiadali do autokaru. Szybkim ruchem chwyciłem za podręczny plecak i wbiegłem pierwszy zajmując fotel pod oknem. Tak bardzo chciałem już być na miejscu, tak bardzo chciałem poczuć smak zwycięstwa.
Droga dłużyła się nieubłaganie, ale nadszedł nareszcie moment kiedy dotarliśmy. Półgodzinne przygotowania do wyścigu pamiętam jak przez mgłę. Być może dlatego, że tak bardzo byłem podekscytowany tym biegiem i w zasadzie myślałem tylko o tym. Ale nie zapomniałem tego najważniejszego momentu, kiedy zawołano nas, abyśmy ustawili się na linii startu. Wziąłem po raz ostatni głęboki oddech i przykucnąłem, by za chwilę móc wybiec. To skupienie zawodników, uśmiechy i gwizdy oglądających, a pomiędzy tym wszystkich moje serce, które kołatało dziś niezwykle mocno. Kiedy poczułem pot na swoich dłoniach wiedziałem, że to moja jedyna szansa. Po usłyszeniu okrzyku szybkim tempem ruszyłem przed siebie. Nie miałem zamiaru patrzeć na innych. W tym momencie liczyłem się tylko ja i chęć zwycięstwa. Miałem wrażenie, że nie panuję nad własnymi nogami – one same prowadziły mnie do przodu, ja wcale nie byłem im potrzebny. Coś jak piłka, która w trakcie odbicia jest już niezależna od siebie, ale od człowieka, który ją trzymał. Wszystko wówczas wydawało się być idealne i kiedy zorientowałem się, że przede mną biegnie jeszcze tylko jeden zawodnik - zacząłem wierzyć, że naprawdę jestem w stanie to wygrać. Postanowiłem dać z siebie więcej, ale moje chęci przerosły w tym momencie własne umiejętności. Poczułam ogromny ból w kostce i upadłem na ziemię. Z załzawionymi oczami błądziłem między uczestnikami, którzy mnie mijali - nawet na nie spoglądając. Dopiero ostatni zawodnik zatrzymał się, podał mi rękę i obwieszając ją sobie dookoła swojej szyi, pomógł mi wstać i zakończyć ten wyścig. Na koniec dostałem od wszystkich ogromne brawa. Nigdy nie zapomnę słów mojego biegowego przyjaciela ‘’To Ty jesteś zwycięzcą, dokończyłeś wyścig mimo przeciwności losu’’. Było to chyba najwspanialsze co mogłem usłyszeć tamtego dnia. Uścisnąłem mocno jego dłoń i podziękowałem mu za pomoc. Chwilę później zaprowadzili mnie do karetki i tam obejrzeli na spokojnie moją nogę. Okazało się, że powodem mojego upadku była skręcona kostka.
Czy jest to dla mnie nauczka? Zdecydowanie, ale dzięki słowom nieznajomego postanowiłem, że nie poddam się i wezmę udział w biegach również i za rok. Dopiero po wyścigu zrozumiałem dosłownie myśl, którą przekazał nam nauczyciel wychowania fizycznego – ‘’Macie się przy tym dobrze bawić’’. Dotarło do mnie, iż cały ten festiwal wziąłem zbyt na poważnie. Tak bardzo chciałem wygrać, że zapomniałem o granicach, które mogły wykonywać moje nogi. A przecież o tak cennej wiadomości należy pamiętać. W końcu zdrowie jest najważniejsze. Dlatego wiedziałem doskonale, że przyszłe przygotowania do biegu będą inne. Dam z siebie wszystko, ale będzie to dla mnie głównie formą zabawy, a nie rywalizacji.
Noga wyleczyła się bardzo szybko i po miesiącu byłem w stanie chodzić już o własnych siłach. Wspominając to wydarzenie zawsze śmiejemy się z przyjaciółmi z mojego nadmiernego zapału i konsekwencji jaką za to poniosłem. Nie wygrałem tego wyścigu, ale poznałem dzięki temu osobę, która stała się moim przyjacielem. Wówczas zyskałem coś cenniejszego od medalu, a zwyciężył ten, który na to zasłużył.