Moja przygoda z Festiwalem Biegowym
Wiosna. Zwierzęta radosne budzą się z zimowego snu, a ja trochę mniej radosna budzę się o 5 kg cięższa. Zima od zawsze kolidowała z moim trybem życia, bo jak się ruszać skoro za oknem mróz? Stąd właśnie te dodatkowe kilogramy i za ciasne dżinsy… To właśnie spodnie sprawiły, że postanowiłam coś zmienić.
Początkowo nie miałam pomysłu na siebie ani na rodzaj ruchu, który sprawi, że znów będę świetnie wyglądać w moich ulubionych spodniach. Wszystko zmieniło się, gdy pewnego popołudnia wracając ze szkoły na jednej z tablic ogłoszeniowych zobaczyłam informacje na temat festiwalu biegowego, w którym mogą wziąć udział nie tylko profesjonalni biegacze.
Postanowiłam, że warto spróbować, chociaż wiedziałam, że poprzeczka jest postawiona wysoko. Lubiłam wyzwania, poza tym miałam motywację. Od dziś spodnie, których widok od kilku miesięcy sprawiał mi ból i tęsknotę za dawną wagą zajęły honorowe miejsce w moim pokoju. Przypominały mi, że jest o co walczyć i nie ma mowy o pokazaniu ‘białej flagi’. Pełna ekscytacji zaczęłam przygotowania do maratonu, który miał odbyć się już za tydzień. Jeszcze tego samego wieczoru postanowiłam wyjść do parku, żeby pobiegać i zbadać na jakim etapie jestem. Jakie było moje zaskoczenie, gdy już po 10 minutach truchtu moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Zdemotywowana i załamana swoimi możliwościami wróciłam do domu. Widok spodni sprawił, że wpadłam w furię, a dżinsy wylądowały z powrotem na dnie szafy.
Minęły 4 dni, a ja głodząc się i stosując przeróżne diety obserwowałam jak moje ciało się zmienia. Teraz już doskonale wiem, co to efekt jo-jo. Nie polecam. Zdawałam sobie sprawę, że bez ruchu nie zrzucę tych kilogramów. Miałam kryzys. Weszłam wtedy na stronę internetową owego Festiwalu i przeczytałam relacje ludzi, którzy byli w podobnej sytuacji. Ich historie dodały mi siły i wiary.
Spojrzałam w lustro i z uśmiechem powiedziałam ‘ Przecież nie ma mowy o pokazaniu białej flagi, Justyna dasz radę!’. Ktoś kiedyś powiedział takie piękne zdanie: ‘ Każda porażka prowadzi do zwycięstwa’ i to było moje motto!
Dzień maratonu był dla mnie bardzo stresujący, chociaż wiedziałam, że tu nie chodzi o wygraną i laury. Najważniejsza była wygrana z samym sobą.
Stojąc na starcie byłam zszokowana ilością zarówno uczestników jak i widzów. Bieg Deptaka był bardzo profesjonalny i zorganizowany z niezwykłym rozmachem. Od razu poczułam się jego częścią. Moja grupa liczyła około stu osób i byli to ludzie debiutujący w tej dyscyplinie, dlatego było mi raźniej. Nasza trasa miała 1 km.
Po wystartowaniu czułam się trochę spięta, ale już po pierwszych 200 metrach emocje opadły, a w moich myślach była tylko chęć zwycięstwa. Na metę dobiegłam jako trzecia, to był wielki sukces, nie mogłam powstrzymać łez. Byłam niemiłosiernie zmęczona, ale zmęczona tak inaczej, pozytywnie - lubiłam ten stan.
To nie był mój ostatni udział w tej imprezie. Pokochałam te emocje, tych ludzi pochłoniętych do reszty bieganiem. Sport stał się moim nawykiem. Podczas codziennych biegów mogłam wyciszyć się i zdystansować do świata. Byłam tylko ja i to cudowne uczucie spełnienia jakie dawał mi ten sport, przed oczami miałam tylko wizję mety, którą muszę przekroczyć jako pierwsza. Ta dyscyplina diametralnie zmieniła moje życie i nie chodzi tu tylko o spodnie. Zdobyłam nowych przyjaciół, moja waga spadła, ale przede wszystkim uwierzyłam w siebie i w to, że mogę wszystko.
Myślę, że w tym wszystkim spodnie były tylko pretekstem do zmiany stylu życia, a zima była tylko wymówką. Teraz wiem, że bieganie to coś, co pokochałam i kocham to bez przerwy przez 365 dni w roku. Teraz przygotowuję się do kolejnego biegu w ramach Festiwalu biegowego. W następnej edycji chcę pokonać 10km.