?Festiwal Biegowy w Krynicy-Zdroju ? 09.09.12r. ? Sprawdzian możliwości?
Początek września był dla mnie czasem pełnym wrażeń. Rozpoczęłam kolejny etap w swoim młodym życiu-naukę w gimnazjum. Pełna obaw, ale nie ukrywam, że również nadziei weszłam w etap, który dorośli zwykli nazywać „najgłupszym wiekiem”. Cóż, może znają to z autopsji…Dla mnie jednak był to ekscytujący początek nowej przygody z edukacją.
Już na powitanie zostałam wrzucona na „głębokie wody”, a to za sprawą pana od wychowania fizycznego - Mariusza Lisa, który zorganizował podczas lekcji biegi sztafetowe. Później okazało się, że wyniki w tej konkurencji miały ogromne znaczenie. Pan od wychowania fizycznego poinformował mnie i koleżanki, że weźmiemy udział w Festiwalu Biegowym, który odbywał się przy okazji Forum Ekonomicznego w Krynicy. Szczerze mówiąc byłam bardzo zaskoczona i…przerażona. Bez ogródek przyznam się, że biegi nie są moją mocną stroną. Uwielbiam gry zespołowe i z pewnością udział w takich zawodach sprawia mi większą satysfakcję. Z drugiej strony ucieszyłam się, że uzyskałam wynik, który pozwolił mi wziąć udział w krynickim biegu. W końcu należy próbować swoich sił w różnych dziedzinach. Może okaże się, że biegi to dyscyplina, w której odniosę jakiś sukces?
Niemniej jednak miałam pewne obawy. Martwiłam się o swoją kondycję, czy zdołam utrzymać się na trasie tak długo, czy wytrzymam z pragnienia. Ogólnie biegi długodystansowe kojarzyły mi się z niezniszczalnymi reprezentantami Etiopii lub Kenii. Ja do tego zestawienia nie pasowałam i to nie ze względu na kolor skóry…Jednakże postanowiłam zmierzyć się ze swoimi słabościami i spróbować sił. Nie miałam zbyt wiele czasu, by przygotować się w szczególny sposób do takiego biegu. Zapewne profesjonalni biegacze posiadają sztab trenerów, masażystów, plan treningów. Dla mnie pocieszający był fakt, że każdego dnia pokonuję do szkoły trasę trzech kilometrów na piechotkę w jedną stronę, co daje w sumie sześć kilometrów dziennie. Przez kilka lat uczęszczania do „podstawówki” nabiło się tych kilometrów – trochę… Fakt ten nieco podniósł mnie na duchu. „Może nie odpadnę w przedbiegach” – rozmyślałam sobie. O odpowiedniej diecie nie było mowy. Nawet nie wiedziałam, co trzeba, a czego nie należy spożywać przed zawodami. Tym bardziej, że dla mnie dzień bez słodyczy, to dzień stracony. Dlatego w tym wypadku niewiedza nie była wielkim problemem. Postanowiłam jednakże dobrze się wyspać i wypocząć przed niedzielnym biegiem. Cóż, o nauce nie było mowy, musiałam się zrelaksować i skupić, a ostre „edukowanie” mogłoby mnie jedynie rozstroić.
Nadeszła niedziela, dzień mojego debiutu w biegach długodystansowych. Ku mojej radości pogoda zrobiła nam miłą niespodziankę, bo dzień wcześniej padało i wiało. Jednakże dzień 9 września obudził mnie pięknym słońcem. Zjadłam lekkie śniadanie i udałam się na umówione miejsce, skąd grupa z naszej szkoły miała wyjechać do Krynicy. Całą drogę pan Mariusz Lis i pan Janeczek zapewniali nas, że damy radę i dodawali odwagi. Po takim dopingu nie pozostawało nam nic innego jak wystartować, przebiec trasę i dotrwać do mety.
Całej naszej grupie dopisywały humory. Byliśmy pozytywnie nastrojeni. „Co ma być, to będzie” – powtarzał każdy, chociaż w naszych umysłach kiełkowała malutka nadzieja, a nuż się uda uzyskać niezły wynik, może nawet wygrać…
Bieg zaczynał się na krynickim Deptaku. Dziewczyny w wieku 13-16 lat startowały o godzinie dziesiątej i miały do przebycia trasę 1000m. Kiedy wysiadłam z busa- z wrażenia nie mogłam mówić. Wszędzie pełno dzieci i młodzieży z numerami na koszulkach, dookoła powiewające reklamy, błyski fleszy aparatów, krzyki, śmiechy, gromkie brawa. „No, no- impreza na światowym poziomie” – pomyślałam. Była tutaj młodzież z całego niemal województwa, trafiło się nawet kilka osób z samej Warszawy i Rybnika.
Otrzymałam numer 2264, który przykleiłam do koszulki. Po krótkiej rozgrzewce stanęłyśmy na linii startu. Rozległ się huk wystrzału. Cała grupa ruszyła naprzód. Postanowiłam rozłożyć swoje siły, by nie dostać zadyszki. Żałowałam jednakże tej decyzji, bo dziewczyny ruszyły sprintem, a ja zostałam nieco z tyłu. Lecz moja taktyka zaczęła przynosić skutek, bo co jakiś czas pozostawiałam za sobą jaką zawodniczkę. Niestety, po pewny czasie zaczęłam odczuwać skutki uboczne takiego wysiłku – zakwasy. „Błagam- nie teraz” –modliłam się w duchu. Po mięśniach coraz bardziej rozlewało się nieprzyjemne ciepło. Wydawało mi się, że mięśnie ud skurczyły się do granic możliwości. Takiego scenariusza nie brałam pod uwagę. Obawiałam się raczej, że zabraknie mi tchu albo, że język przyklei mi się do podniebienia z pragnienia. Przede mną biegła grupka dziewcząt, które miały spore szanse na wygraną. Bardzo, bardzo chciałam je dogonić, ale one mi się tak szybko oddalały. Wydawało mi się, że biegnę całą wieczność, a mety wciąż nie było widać. Kilka dziewcząt przegoniło mnie…Były lepsze. Wreszcie udało mi się dotrzeć do mety. Dawno tak się nie cieszyłam. Nogi mi drżały, a w ustach miałam sucho. Ale byłam niesamowicie szczęśliwa, że udało mi się przetrwać kryzys i ukończyłam bieg z czasem 3minuty 47sekund, co dało mi okrągłe dwudzieste miejsce. Ale co tam, pierwsze koty za płoty. Za rok będzie lepiej. Po wyścigu dostałyśmy sok i owoc na wzmocnienie. Nadszedł czas dekoracji uczestników biegu. Wszystkie otrzymałyśmy pamiątkowe medale. Zmęczone, poniekąd wycieńczone wróciłyśmy do Łomnicy.
Festiwal biegowy w Krynicy był dla mnie sprawdzianem moich możliwości. Odsłonił bezwzględnie moje słabości, podkreślił atuty. Czułam satysfakcję, że udało mi się ukończyć bieg i pewien niedosyt, że mogło być lepiej. Żałuję, że tak późno dowiedziałam się o takim przedsięwzięciu. Mogłam zacząć przygotowywać się znacznie wcześniej, np. w wakacje. Myślę, że wówczas wynik byłby nieco lepszy, wszakże trening czyni mistrza.
Cieszę się jednak, że mogłam wziąć udział w takiej imprezie sportowej. Do życzenia wiele pozostawia kultura osobista zawodniczek. Przepychanie się podczas biegu, przytrzymywanie ręką – to wypada sześciolatkom, a nie osobom, które rzekomo wiedzą co znaczy fair play. Osobiście nie lubię dostawać ręką w brzuch podczas wysiłku fizycznego. Proszę uwierzyć, jest to uczucie bardzo nieprzyjemne.
Jeśli chodzi o atmosferę podczas zawodów, dało się odczuć ducha rywalizacji. I świetnie, bo przecież to był Festiwal Biegowy, a nie piknik rodzinny. Osobiście lubię takie imprezy sportowe. Rywalizacja, rozbiegane spojrzenia, niepewność, rzadziej zbytnia pewność siebie, euforia lub rozczarowanie na mecie. To mnie mobilizuje i zachęca do brania udziału w tego typu przedsięwzięciach. Mogę zmierzyć się z największym przeciwnikiem – sobą i moimi słabościami.
Niecierpliwie będę czekać na kolejną tego typu imprezę sportową. Postaram się lepiej przygotować, by zakwasy nie pokonały moich mięśni, a koleżanka nie zepchnęła mnie z trasy. Mam również nadzieję, że pan Mariusz Lis nadal będzie nas „duchowo” wspierał i dawał szanse na udział w podobnych przedsięwzięciach sportowych.
Klaudia Polańska