Ania Psuja: Mój festiwalowy Iron Run 2022
Opublikowane w sob., 17/09/2022 - 20:53
Chciałam napisać krótko, zwięźle i na temat ale tyle emocji że nie da się tego zamknąć w dwóch zdaniach. Sorry!
Prosto z supportu Artura Padewskiego z GSB pojechaliśmy na Festiwal Biegowy na zaplanowany IRON RUN - 3 dni - 9 biegów- niezły wpierdziel dla duszy i ciała.
Będąc zmęczona, niewyspana po wyrypie na gsb i dalej trochę przeziębiona szczerze przyznam że naprawdę bałam się czy podołam tak dużemu jak dla mnie wyzwaniu... Ale wyszłam z założenia, że zawsze mogę zrezygnować w trakcie (oczywiście, mówiąc to, oszukiwałam sama siebie, bo nie dopuszczałam takiej opcji w nawet najgorszym scenariuszu).
Pierwszy dzień (a raczej wieczór): 3 biegi krótkie (mila, 15 km i 7 km) weszły gładko, szybko i przyjemnie tyle że tak mocno pobudziły organizm że noc była zupełnie nieprzespana... A rano ultra... 61 km około 2600 up.
Ten bieg bolał. Bolał od samego początku do końca. Pomijając trudne warunki i ulewny deszcz, najzwyczajniej w świecie czułam się po prostu fatalnie. Cierpiało ciało i dusza, a zamiast przyjemności biegu, odliczałam kolejne kilometry do końca tego koszmaru... I tak sobie cierpiałam dobre ponad 8 godzin.
Ale, skoro ból uszlachetnia.... Przyjęłam to na klatę. Przed metą standardowo wybiegł po mnie Artur i mówi, że jestem drugą kobietą... Hmm, myślę no, to nie najgorzej No i nie było wiele czasu na gorzkie żale i rozterki bo tego samego dnia były jeszcze 2 biegi
I tu zaskoczenie, bo weszły dobrze, jakby nigdy nic. Dzień trzeci zaczęliśmy maratonem asfaltowym i to właśnie tego biegu bałam się najbardziej.
Tak, trzęsłam portkami na samą myśl, bo dzień po ultra zazwyczaj chodzę do tyłu - to jak tu przebiec maraton - przecież to niemożliwe.
Teraz już wiem że NIEMOŻLIWE NIE ISTNIEJE. Przed maratonem karty już były w sumie rozdane bo pierwsza dziewczyna, Basia, tak odpaliła na ultra, że jej przewaga była nie do pobicia, więc musiałam "tylko" utrzymać miejsce nr 2 .
Udało się bez spiny i maraton w towarzystwie Ilony (dziewczyny która była finalnie trzecia) zaliczyłyśmy wspólnie, wspierając się wzajemnie w doli i niedoli. Potem już wbieg na górę Kicarz (choć wbiegiem ciężko to nazwać), na koniec ostatni krotki bieg wspólny i FAJRANT!
Finalnie kończę jako Druga Kobieta
Open w pierwszej połowie stawki
Czas łączny wszystkich biegów 15:31:13
I może zabrzmi to próżnie, ale jestem z siebie bardzo DUMNA bo wiem jak wiele mnie to kosztowało, bo przesunęłam kolejne granice, bo jestem IRON WOMEN.
P.S. A mając przyjemność bycia ambasadorką Festiwalu, ostatniego dnia spotkała mnie przemiła niespodzianka - spotkanie z ekipą ambasadorską przepełnione sympatią i przepysznym jedzeniem które było moim marzeniem po tylu biegach :D oraz upominki za co baaaardzo dziękuję i żywię nadzieję na kolejne spotkania!