Mój Bieg, Mój Festiwal (Kategoria: biegi uliczne)
Czekam na mój pierwszy nocny bieg. Odrobinę tremy wnosi niepewność, co do wyboru latarki czołowej na wyposażenie biegacza. Otuchy dodaje fakt, że nie ja jeden zabezpieczyłem się w źródło dodatkowych lumenów.
Pomimo tego, iż ubrałem się dość ciepło, to wieczorny chłód daje o sobie znać tak, że odbiera chęć na rozgrzewkę na wolnym powietrzu. Spadek temperatury pozwala jedynie na małe rozgrzanie mięśni w budynku festiwalowym.
Podchodzę do pola startowego, a tam czeka mnie wywiad. Pani dopytuje o cele na bieg. Wielość myśli kotłujących się w głowie przyprawia o czasowy zanik zdolności krasomówczych.
-Chciałbym zmieścić się w 35 minutach-odpowiadam. Natomiast na pytanie co do moich odczuć przed biegiem, to zwracam uwagę na nieznajomość trasy i charakteru podbiegu.
W naszym biegu jest 3,5 kilometrowy „choć relatywnie płaski” podbieg na punkt Roma. Właściwie co to jest ten „relatywnie płaski” podbieg? Tego dowiem się wkrótce w mrocznych przestrzeniach beskidzkiej nocy.
Na zegarkach 22.30. Ruszyliśmy. Jak mam w zwyczaju zaczynam w tylnej strefie. Lepiej wyprzedzać niż być wyprzedzanym.
Zaczęło się płasko po deptaku, tak więc stawka szybko się rozciąga. Brak oznakowania przebytej odległości. Pomocne są znaki innych biegów. 42 kilometr maratonu pozwala ustawić licznik, a następny jest znak półmetka Krynickiej Mili. Już zbliża się cyfra 41 namalowana dla uczestników Koral Maratonu i zaczyna się robić lekko pod górę, a ja czuję się dobrze – nawet dziwi mnie to dobre tempo. Może się mylę w obliczeniach i pod tę górkę to jest troszkę dalej i nadaję sobie zbyt ambitną prędkość? Dzięki intensywnej pracy mięśni wieczorny chłód pozwolił już o sobie zapomnieć, lecz pojawia się jego przyjaciel – mrok. Latarka okazała się jednak trafnym wyborem.
Miarowe kołysanie się snopu światła niesie coś kojącego. U mego boku pojawia się światło latarki. Po ilości lumenów rozpoznaję w biegnącej obok mnie osobie wytrawnego biegacza. Duży lśniący słup światła i ja - jego mniejszy brat świetlik, staramy się zwalczyć niewidoczne, lecz bez ustanku działające prawo ciążenia. Ostatecznie moja wydolność, a jego wytrzymałość, daje o sobie znać i w tej bezkompromisowej walce z odkryciem Newtona muszę uznać wyższość mego drucha i pozwolić by opuścił mnie świetlany kamrat.
Kiedy nadejdzie punkt Roma i upragnione 710 m wysokości n.p.m., by móc obrócić na swą korzyść prawo powszechnego ciążenia. Gdy mroki nocy rozświetlają latarnie rozglądam się za punktem dającym nadzieję na dotarcie do punktu zwrotu akcji biegu. Miejsce, gdzie nieznane zakręty i uciążliwe nachylenie zmienią się w wyczekiwane serpentyny i pożądany spadek pochyłości.
Przy kolejnej wyspie światła pośród czarnego morza nocnej odysei pojawia się pierwszy zwiastun nadziei, że nie zatracimy się w tej podróży. Oto bowiem pierwsi liderzy biegu zbliżają się ku mnie.
-Uważajcie, tam jest na prawdę ciemno – rzuca ktoś z wracających.
Jest możliwe coś ciemniejszego od tej czeluści, która skrywa nasze sylwetki?Mimo to iskierka nadziei tli się w sercu;skoro wracają to nie może być daleko ten nawrót. Trzymam tempo, lecz za zakrętem wyrasta kolejny i w przeciwną stronę wije się wtęga krynickiej drogi. Ciemność jest głęboka, lecz i ona się kończy - podobnie jak i wzniesienie. Agregat prądotwórczy zasila reflektory, które oświetlają trasę nocnej eskapady na drodze do Tylicza. Pisk chipów pomiarowych, które przemykają nad matą pomiarową są najmilszą muzyką dla mych uszu.
Szybkie spojrzenie na zegarek uświadamia, że jestem spóźniony. Piętnaście minut na zbiegnięcie z góry wydaje się być wynikiem do osiągnięcia. Zaczynam galop, który oby nie skończył się stępem. Nogi pracują pełnią mocy, a płuca nie zostają w tyle. Widzę ostatnie niedobitki nocnych sądeckich odyseuszy. Co na końcu biegu robią tak liczni sprinterzy? Równie szybko, jak ich bieg przychodzi odpowiedź. To uczestnicy biegu z cyklu Iron Run. Wystartowali 10 minut po nas.
Widoczne są co raz liczniejsze zabudowania uroczego miasta pełnego kuracjuszy, którzy mimo późnej pory okazują wiele sympati. Przede mną dziewczę w profesjonalnym uniformie biegowym. Na myśl przychodzą słowa pioseki „Rower” Lecha Janerki:”Ubierz się w obcisłe bo to warto mieć styl”. Z tak wygądającą biegaczką moja postura obdarzona lekką nadwagą zda się nie mieć szans. Mimo to żegnam się i co dziwne, znacząco wyprzedzam smukłą panią, ale również kilka innych osób.
Przy kolejnym spadku drogi, w wirze uporczywej walki z czasem, rzucam się prawie na łeb, na szyję. Czy jest lepsze miejsce by móc urwać coś z czasu? Zwłaszcza, że po tym spadku czeka mnie ponad kilometrowy płaski odcinek. Zbliża się już meta, gdy słyszę za sobą intensywnie pracujące płuca kobiece. Czyżby pani od Janerki chciała pokazać prawdziwe bieganie? Niestety nie mam siły. Ulga przychodzi, gdy widzę,że to inna uczestniczka Iron Run'a.Ostatni wiraż i do mety zostało 300 metrów. Resztką mocy dobiegam do mety. Za mną Bieg Nocny na dystansie 7 kilometrów. Dziękuję Krynicy za tę niezapomnianą noc.