Moja przygoda z Festiwalem Biegowym
Chcecie usłyszeć o mojej przygodzie z Festiwalem Biegowym? Skoro prosicie to opowiem, w końcu to moja ulubiona historia. Owszem, byłam tam. Wszystko widziałam na własne oczy. To było niezapomniane przeżycie, tyle wam powiem. Nie… Nie dane mi było uczestniczyć w biegach. Za wysokie progi na moje skromne nogi. Może w przyszłych latach? Kto wie, co przyniesie los. Ale nie o przyszłości chcecie słuchać, prawda? Eh… No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak opowiadać. Nie przerywajcie, proszę.
Dzień był piękny. Dużo wam to nie mówi prawda? W końcu piękny dla każdego oznacza co innego. Dla jednych piękny dzień znaczy słoneczny, dla innych deszczowy. Jedni wolą chłód, a inni upał. No nie patrzcie tak na mnie. To była tylko mała dygresja. Już wracam do mojej opowieści. W każdym razie słońce prażyło. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Nie, nie. Wcale nie konfabuluje, upiększam tylko trochę historię. Mówiłam, żeby mi nie przerywać!
Dość już o pogodzie, bo widzę, że to was trochę nudzi. Może przejdę do samego biegu, co? Ile ludzi biegło? Mnóstwo. Dokładnej liczby podać nie sposób. Organizatorzy tylko wiedzą. Przebiegli koło mnie. Odległość między nami była mniej więcej tak, jak między mną i wami teraz. Mój wzrok jak wiecie nie jest sokoli, ale byłam wystarczająco blisko, aby dostrzec każdą kropelkę potu spływającą po karkach biegnących. Pod wrażeniem? Poczekajcie jeszcze, bo to nie jest nawet początek mojej opowieści.
Nie… Zaczęło się wcześniej. Stałam tam i przyglądałam się trasie w towarzystwie wielu ludzi. Widziałam w tłumie sporo znajomych twarzy, a jeszcze więcej nieznajomych. Nie miała to znaczenia, bo wszystkie wyrażały to samo. Ta ekscytacja, to napięcie… Trudno to wyrazić słowami, więc nawet nie będę próbować. Atmosfera mi się udzieliła i z taką samą niecierpliwością wyczekiwałam pojawienia się biegaczy.
Długo nie musiałam czekać zanim do moich uszu dotarł charakterystyczny tupot. Uniosłam głowę przymrużyłam oczy. Słońce oślepiało mnie, jednak doskonale widziałam nadciągającą grupę.
Znacie mnie przecież, to wiecie, że zachwycić mnie nie łatwo. Ale jakże nie wpaść w euforię słysząc wokół siebie krzyki pełne podniecenia i żaru jakie rozległy się, gdy tylko maratończycy zbliżyli się do nas.
Pomyślałby kto, że ferwor ten ucichnie, gdy tylko biegnący oddalą się. A gdzie tam. Byli już dobre parę metrów od nas, ale zgiełk nasilał się z każdą sekundą. Cóż mogłam zrobić? Dołączyłam do wiwatującego tłumu i sama zaczęłam zagrzewać zawodników. Nie sądzę, aby mnie usłyszeli. Byli już za daleko. Ale przecież nie o to tu chodzi, prawda?’
No idźcie już. Nie mam nic więcej do powiedzenia. Co? Czy w przyszłym roku też będę kibicować? A czemu by nie. Jak tylko Bóg pozwoli - będę tam. W tym samym miejscu, po raz kolejny będę zdzierać gardło kibicując uczestnikom. Jeśli mi się uda, to sama pobiegnę.
Wierzcie mi! Nie pożałujecie tego, jeśli sami tam będziecie, nie ważne, czy jako kibice, czy jako uczestnicy. To nie ma znaczenia, w końcu wszyscy w takim miejscu wszyscy jesteśmy braćmi i wszyscy bierzemy udział w czymś wyjątkowym!