Moja przygoda z Festiwalem Biegowym
W niedzielny poranek zebraliśmy się wszyscy na parkingu szkolnym i wyruszyliśmy autobusem do Krynicy Zdrój. W czasie jazdy dużo śmialiśmy się z dyrektorem Diduchem, jego żoną i naszym trenerem.
W trakcie jazdy każdy otrzymał podarunek, a biegacze m.in. koszulkę i numerek startowy. Kiedy dotarliśmy na miejsce podzieliliśmy się na 2 grupy. Pierwszą grupą byli biegacze, a druga grupa składała się z osób, które dopingowały maratończykom. Następnie osoby bieżące udział w biegach poszły sprawdzić i potwierdzić swoje dane w recepcji. Później po sprawdzeniu danych podeszliśmy do lodówki, wyciągnęliśmy sobie po lodzie i poszliśmy na miejsce zbiórki. Gdy już doszliśmy, to poszliśmy sobie zrobić wspólne zdjęcie koło fontanny - wszyscy się wtedy cieszy i mieli uśmiech na twarzy.
Po zrobieni zdjęcia wszyscy wraz ze mną byli zniecierpliwieni i nie mogliśmy się doczekać naszego biegu, więc postanowiłem się przejść.
Podczas kiedy poszedłem się przejść zobaczyłem przede mną puszysto różowego słonia - chciało mi się śmiać, ale postanowiłem, że zrobię sobie z nim zdjęcie. Więc postanowiłem podejść do niego i spytać się, czy mogę sobie zrobić z nim zdjęcie, a on wtedy odparł, że tak. Gdy już zrobiłem sobie zdjęcie z touronkiem, pełen entuzjazmu postanowiłem wrócić do grupy i pokazać im to zdjęcie. Później poszedłem wraz z innymi oglądać i kibicować naszym młodszym kolegom. W trakcie oglądania biegów podszedł do nas trener i kazał nam się zacząć rozgrzewać. Po tym jak skończyliśmy się rozgrzewać poszliśmy pod drzewo się przebrać w ciuchy do biegani i przykleić numery startowe.
W trakcie przebierania byliśmy trochę zaskoczeni, ponieważ jedni dostali mniejsze koszulki, a niektórzy większe, więc postanowiliśmy wymienić się i skończyć ubieranie. Następnie przeszliśmy się jeszcze raz koło trasy, gdy już byliśmy przy końcu usłyszeliśmy, że piraci, czyli my mają się zgłosić po nalepki na podkoszulek. Gdy skończyłem naklejać nalepkę zobaczyłem, że idzie sędzia. Po chwili usłyszałem, że woła grupę piratów. W drodze na start byłem zdenerwowany i blady, bo myślałem, że będę ostatni. Jak stałem na mecie tylko czekałem na to, żeby sędzia nas wypuścił. W trakcie biegu nogi zrobiły mi się giętkie jak z gumy, ale nie poddawałem się i biegłem coraz szybciej na metę. Jak już dobiegłem na metę, to dostałem medal za uczestnictwo, picie i banana. Gdy dostałem już wszystko czystko, to jeszcze musiałem chwile poczekać i odpocząć, ponieważ od razu po biegu niemiałem siły. Kiedy już odpocząłem, to wraz z kolegą poszedłem na ławkę. Jak siedzieliśmy na ławce, to zobaczyliśmy maratończyków biegnących na metę. Po chwili pomyślałem, żeby wziąć sobie od finalistów autografy, ale niebyłem pewny czy dostane podpis, bo zwycięzcami byli czarnoskórzy mężczyźni i niewiedziałem, czy umieją mówić po polsku, a ja nie do końca umiem po angielsku. Gdy podeszłem do nich okazało się, że mówią po polsku, więc poprosiłem ich o autografy, a oni się zgodzili, wtedy byłem zadowolony.
Następnie postanowiłem iść na ciepły obiad, na który nas zapraszali.
Jak już podszedłem pod stolik, to dostałem obiad, ale wcześniej musiałem pokazać medal lub numer startowy. Gdy już odebrałem jedzenie, to poszedłem na leżak i wygodnie się rozłożyłem. Kiedy wygodnie siedziałem na leżaku i jadłem obiad podeszła do mnie piękna młoda kobieta z tourona i poczęstowała mnie tik-takami. Jak już zjadłem obiad, to poszedłem po balon i dołączyłem do grupy, która kibicowała maratończykom. Po drodze jak szedłem, to zobaczyłem parę pięknych obrazów. Kiedy zebraliśmy się wszyscy, to zdecydowaliśmy, że zwiedzimy Krynice. Gdy skończyliśmy zwiedzać, to udaliśmy się do autobusu. Jak już jechaliśmy do domu, to wszyscy wymieniali się swoimi wrażeniami. W czasie jazdy dużo żartowaliśmy i też śmialiśmy się. Kiedy już dojechaliśmy na parking szkolny wszyscy się pożegnali i pojechali do domów.
Artur Partyka