31. Vienna City Marathon: 42 000 bohaterów na Placu Bohaterów [ZDJĘCIA]
Opublikowane w pt., 18/04/2014 - 11:54
Pierwszy punkt odżywczy mnie rozczarowuje – wolontariusze napełniają kubeczki wodą z dużych mis, nie nadążając i na swoja porcję napoju trzeba poczekać. Tuż za nimi kolejna ekipa podaje połówki bananów – pojedynczo, z ręki do ręki. To znowu powoduje zator. Przypominają mi się stoły zapełnione płaskimi pojemnikami z bananami, pomarańczami i ciastkami podczas Maratona di Roma. Tam nie trzeba było czekać. Na szczęście okazuje się, że tylko pierwszy punkt nie opanował sztuki napełniania kubków na czas i na kolejnych to woda czeka na maratończyków, nie odwrotnie. Co kilka kilometrów ustawiono też natryski. Preferuję jednak sposób z nasączonymi gąbkami, bo przy prysznicach zawsze naleję sobie do butów, ale wiadomo – natryski są łatwiejsze do zorganizowania a na trasie na leżą tysiące zadeptanych gąbek.
Sama trasa jest właściwie płaska. Kilka niewielkich podbiegów można nawet przegapić. Nie widać zbyt wielu zabytków, ale cały Wiedeń jest piękny i można odczuć jego atmosferę podczas biegu. Na samym początku zwiedzamy Prater, pod koniec wbiegamy na handlową Mariahilfer Straβe. To cudowne 1,5 km lekko z górki, ze świadomością, że zaraz za zakrętem czeka meta. Na mnie, bo maratończykom zostanie jeszcze druga połowa trasy, która w końcu zawróci ich na tą samą ulicę i pozwoli równie przyjemnie finiszować.
Biegniemy, na 20 kilometrze dywan skórek z bananów każe mocno zwolnić, robi się ślisko. Skupiona na ich omijaniu dobiegam do końca ulicy, skąd widać już Hofburg – zimową rezydencję cesarską. Tłumy wiwatujących ludzi gęstnieją, znowu słychać walca. Przyspieszam i przebiegam pod kolumnadą, prosto na Heldenplatz – Plac Bohaterów. Niebieski dywan prowadzi aż do mety, ogromnej, ustawionej między wysokimi trybunami. Wzniosła atmosfera sprawia, że mimo zmęczenia przyspieszam jeszcze bardziej i wpadam na metę sprintem. Czas odrobinę lepszy niż w poprzednim półmaratonie, to cieszy, bo przecież nie planowałam bić życiówki.
Kiedy się wreszcie zatrzymuję, gwałtownie odczuwam, że jest zimno. Bardzo zimno. Dostaję medal i idę wzdłuż ogrodzeń. Dopiero po przejściu dłuższego odcinka docieram na dziedziniec, gdzie wolontariuszka podaje mi folię – płaszcz przeciwdeszczowy złożony w kostkę i spakowany do woreczka. Dobre i to. Kawałek dalej woda i bezalkoholowe piwo, są też worki z prowiantem, na który składa się izotonik, woda, owoce i wafelki. Idę szukać Agnieszki i ciepłych ubrań w jej plecaku.
Na Heldenplatz trwa dekoracja kobiet. Po ogromnej radości z nowego rekordu trasy (Getu Feleke, 2:05:41), wszyscy fascynują się drobną jasnowłosą Niemką, która z czasem 2:28:59 dobiegła jako pierwsza kobieta, zaskakując wszystkich. Anna Hahner dostaje właśnie ogromny kufel piwa. Tuż obok na metę wbiegają kolejni maratończycy.
Idziemy świętować do włoskiej restauracji, gdzie aż roi się od maratończyków. Co drugi gość ma na szyi medal a na nogach buty do biegania. Przy sąsiednim stoliku Polacy z Piaseczna, obok nas Austriak z kilkuletnim synem dumnym z tatusia. Uśmiechamy się do siebie, porozumienie bez słów. „Ihr seid Helden” widniało na trasie maratonu nad naszymi głowami. Tak, jesteśmy bohaterami. Wszyscy. Kiedy wychodzimy z restauracji, na ulicy nie ma śladu, że ledwie dwie godziny temu przebiegło tędy ponad 42 000 osób. Zniknęły ogrodzenia, taśmy i śmieci, asfalt błyszczy po myciu. Austria zdumiewa mnie kolejny raz…
Kasia Marondel
Fot. Agnieszka Szkatuła, Kasia Marondel, www.vienna-marathon.com