35. Maraton Warszawski: Ambasador bez życiówki
Opublikowane w pt., 11/10/2013 - 16:15
Tradycja i historia. To dało się wyczuć na każdym kroku 35. Maratonu Warszawskiego i to podkreślali organizatorzy imprezy, zaciekle broniący się przed konkurencją. Do tego przywołanie pamięci pomysłodawcy historycznej imprezy i niewątpliwie patrona biegaczy w Polsce ś.p. Tomasza Hoppera, biuro zawodów i meta na Stadionie Narodowym - obowiązkowy w tej chwili akcent wszystkich imprez masowych – relacjonuje Jan Natowski, Ambasador Festiwalu Biegowego, który po raz kolejny miał okazję wziąć udział w stołecznej imprezie.
Start z pod stadionu Mostem Poniatowskiego w stronę Warszawy. Pogoda na maraton wymarzona 12-14 st. niebo zachmurzone, prawie bezwietrznie. Biegniemy tradycyjnie z Andrzejem i Januszem. Wyperswadowałem kolegom start w grubych ciuchach, wystarczyły na moment przed startem foliowe worki.
O godz. 9:00, po odśpiewaniu tradycyjnego „Snu o Warszawie” – startujemy. Z powodu liczebności zawodników, których zapisało się prawie 11 000, ruszamy w dwóch grupach dwoma jezdniami mostu, rozdzielonymi torowiskiem, w odstępie ok. 10 minut.. Wynik i tak liczony jest od czasu netto.
Początkowo biegniemy Al. Jerozolimskimi, Marszałkowską do placu Piłsudskiego Krakowskim Przedmieściem, do Miodowej i Bonifraterskiej, później Wisłostradą, Sikorskiego, Wilanowską na Ursynów, powrót KEN i Puławską i al. Ujazdowskimi znów do mostu Poniatowskiego i finisz na stadionie. Trasa zmieniona w stosunku do lat ubiegłych, widokowo nawet ciekawa, przebiegamy m.in. przez Łazienki i park Agrykola.
Mnie osobiście bardziej pasowała trasa Orlen Maratonu, była trochę mniej kręta i ogólnie bardziej czytelna. Do 30 km biegnę wg założeń 5:30/km. Korzystam z własnej wody i jem własne odżywki. Ma to ten plus, że żołądek reaguje delikatniej niż przy zimnej wodzie i chemicznych napojach.
W połowie dystansu, gdzieś nad Ursynowem zaświeciło słońce i zrobiło się trochę cieplej. Po 30 km nieco zwalniam, przy bufetach trochę maszeruję, nie nazwał bym tego ścianą raczej znużenie, nogi są już mocno zmęczone. Dobiegam do mety i finiszuję na stadionie z czasem 3:52:57 na miejscu 2300/8509.
Andrzej znów zrobił życiówkę , Janusz też mnie lekko wyprzedził. Mnie do życiówki zabrakło znowu 4 min., ale jak mawia Bardzo Szybka Koleżanka, jak się za dużo biega to rekordy muszą poczekać.
Maraton dla mnie przebiegł właściwie bez historii, nie licząc zwykłych emocji na starcie. Impreza bardzo udana, zwłaszcza, że organizowana pod presją młodszej konkurencji. Mniej rozdmuchana medialnie i organizacyjnie, ale z wystarczającym rozmachem.
Kolejny rekord frekwencji, choć magicznej granicy 10 000 tys. uczestników tym razem nie udało się przekroczyć. Jednak Berlin przyciąga biegaczy z Europy jak czarna dziura.
Myślę, że w tej chwili Warszawa może śmiało organizować dwa maratony rocznie, przynajmniej czymś się wyróżnimy w Europie.
Jan Natowski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój