6. Maraton Karkonoski Bartłomieja Treli. „Ochrzcili mnie z baniaka” [ZDJĘCIA]

 

6. Maraton Karkonoski Bartłomieja Treli. „Ochrzcili mnie z baniaka” [ZDJĘCIA]


Opublikowane w wt., 05/08/2014 - 10:35

Tempo mojej grupy nie było niskie, a już na 19. kilometrze minął nas zawodnik z numerem 3. Czołówka była dość mocno rozciągnięta i różnice pomiędzy zawodnikami już na tym odcinku były kilkuminutowe.

Po dotarciu do Domu Śląskiego" gdzie mieścił się kolejny punkt odżywczy, ukazał się nam w całej swojej „pionowości” szlak na punkt zwrotny - Śnieżkę. Tutaj tempo wyraźnie zwolniło i spokojnie przeciskając się pomiędzy turystami i ich czworonożnymi pupilami wspinaliśmy się na najwyższe wzniesienie na trasie biegu.

Po chwili na złapanie oddechu (i fotkę na fejsa ;) ruszyliśmy w dół szeroką drogą. Tutaj można już było ostro wcisnąć gaz i uważając, na poprzeczne progi, pognać z powrotem w kierunku Domu Śląskiego na uzupełnienie płynów w bidonach.

Dochodzi godzina 12:00. Zgodnie z prognozami słońce nie odpuszcza. Ponad 30 stopni. Na szczęście znajdujemy się na odsłoniętej grani więc podmuchy wiatru dają ulgę, i przy dobrym ustawieniu plecami, pchają w kierunku mety. Pomyśleć, że czołówka już zajada się posiłkiem regeneracyjnym, a my wciąż na trasie.

Mijam tabliczkę z napisem „40 km Maraton Karkonoski” przy stacji Radiowo-Telewizyjngo Centrum Nadawczego, gdzie rozciąga się wspaniały widok na Śnieżne kotły. Teraz już tylko trzeba wytrzymać (głównie mięśnie czworogłowe), bo przed nami morderczy zbieg do mety. Ostatni punkt odżywiania na trasie przy Schronisku pod Łabskim Szczytem. Tutaj „kibice” dość mocno zmęczeni podejściem od dołu znajdują jeszcze siłę na doping. Bardzo miło z ich strony, bo ja w tym upale marzę tylko o wiadrze lodowatej wody na głowę.

Kilka kroków dalej spełniają się moje marzenia i dostaję prysznic gratis od jednego z wolontariuszy, który z 5-litrowego baniaka „chrzci” głowy kolejnych zawodników.

Kilkaset metrów biegu i ukochany cień. Teraz już tylko szerokim stokiem, pomiędzy drzewami, do mety. Doping słychać coraz mocniej. Zakręt w prawo i widać upragniony cel. Przybijam piątki dzieciakom, które klaszczą, gwiżdżą i robią co tylko można, aby nam pomóc w tych ostatnich metrach. Duża czerwona brama sponsora. Zakręt w lewo, i jak by mogło być inaczej, do mety pod górę. Ręce w górę. Medal na szyję. Butelka wody do ręki. I gleba po kilku krokach...

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce