Ambasadorskie cierpienia w Dębnie. Ale z happyendem
Opublikowane w pt., 11/04/2014 - 11:21
Poza miastem wieje lekki wiaterek, ale jest dosyć ciepło. Biegniemy wiejskimi drogami po nawierzchni asfaltowej, trasa jest teraz dość przyjemna. Między zabudowaniami pojawiają się kibice. Klaszczą i kołaczą na kołatkach, strażacy włączają swoją syrenę. Gdzieś na 18. kilometrze na szosie pojawia się nieoczekiwanie Jurek Skarżyński. Pozdrawiamy się!
Na półmetku mamy czas 2:01, a więc biegniemy dość wolno. Tętno w zaplanowanym zakresie. Andrzej trochę przyspiesza, ja też, ale siły starczy mi tylko do 26. kilometra. W międzyczasie mija nas prowadzący bieg Kenijczyk, poprzedzany przez pilotujący samochód. Za nim nie widać następnych zawodników. Ku naszemu zaskoczeniu dopiero po 5 i 10 minutach pojawiają się następni, kolejni zawodnicy. I znów niespodzianka – są to Ukraińcy.
Zaczynamy drugą dużą pętlę. Tętno wzrasta do 130-145 bps. Pomału zostaję w tyle, odzywa się też żołądek. Na 30. kilometrze staję na chwilę, żeby go uspokoić. Później biegnę, ale coraz wolniej. Na 36. kilometrze znów żołądek. I znów wracam do biegu. Tętno trochę skacze, ale to normalne przy problemach z żołądkiem.
Na 37. kilometrze dobiegamy do Dębna. Do mety jeszcze kawałek, już słychać wrzawę, ale my skręcamy w prawo na trasę małej pętli, z nawierzchnią z kostki. Dzielę teraz mój wysiłek z Malwiną. Dogadujemy się, że ona też biegła w Rzymie, też jest Ambasadorem Festiwalu Biegowego i też ma teraz kryzys. Zawsze to przyjemniej cierpieć w grupie!
W końcu wpadamy na ostatnią kilometrową prostą. Już widać metę. Ja przyspieszam. Za chwilę dogania mnie Malwina. Biegniemy coraz szybciej wzmocnieni adrenaliną i dopingowani w zwężającym się coraz bardziej szpalerze kibiców.
W końcu jest meta. Czas 4:24:54 i miejsce 1560/2073.
Jestem strasznie zmęczony. Słońce grzeje bardzo mocno, więc kładę się obok innych zawodników na płycie boiska i odpoczywam. Andrzej zdołał utrzymać wyższe tempo biegu i przybiegł w czasie 3:54:38. Radek złamał 3 godziny (!) z czasem 2:59:27, a Paula zamiast przebiec połówkę złapała wiatr w skrzydła i zrobiła cały maraton przybiegając zaraz za mną. Pięknie!
Marudzimy jeszcze w Dębnie kilka godzin. Ostateczne wyjeżdżamy z miasta ok. godz. 17. Z powodu strasznego korka na drodze, musimy zboczyć na Gorzów Wlkp. Do Warszawy docieramy około godziny 1 po północy dzięki Pauli, która pomimo przebiegnięcia maratonu najlepiej nadawała się z nas na kierowcę.
Impreza okazała się bardzo fajna, pomimo kłopotliwego dojazdu. Wszyscy dobiegliśmy bez większych kontuzji. Pomijając wpadkę organizatorów z kubeczkami na wodę na trasie, organizacja wypadła dość sprawnie. Trasa raczej trudna, zwłaszcza męczące były dwie krótkie pętle na początku biegu z fragmentami nawierzchni z ostrej kostki brukowej.
Nasza strategia tempa 5:45-6:00/km w pierwszej połowie biegu raczej się nie sprawdziła, Ja straciłem na tym około kwadransa, a i tak nie miałem sił na ostatnie 12 km. Andrzej, pomimo że przyspieszył w drugiej połowie biegu i tak nie zdołał odrobić straty z pierwszej połowy. Cóż. Przed nami kolejne wyzwanie: ORLEN Warsaw Marathon. Już wiemy, że musimy pobiec szybciej pierwszą część dystansu.
Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój