Badwater – Strychalski 1:1! Wyrównał rachunki ze słynnym ultra
Opublikowane w pt., 25/07/2014 - 09:06
– Darek wyglądał na mecie, jakby był na lekkim „odlocie”. Popłakał się. Podobnie Mikołaj - wył jak bóbr. Mi też łzy ostro napłynęły do oczu. Byliśmy totalnie wzruszeni, szczęśliwi i zmęczeni. Wspólnie z Mikołajem też zrobiliśmy ponad 100 km. Bez zmrużenia oka – relacjonuje Filip Bojko, przyjaciel Darka, który pomagał mu w przygotowaniu wyprawy od samego początku.
Cała „operacja” była zaplanowała na wiele miesięcy przed. Darek poleciał do USA już na początku lipca. Zupełnie inaczej niż dwa lata temu, kiedy przyleciał na miejsce w przeddzień startu. – To była jedna z przyczyn niepowodzenia w 2012 roku. Po wielu godzinach walki z udarem, musiałem zejść z trasy na 115 km ze względu na przekroczenie limitu na jednym z punktów kontrolnych – opowiada Darek. Tym razem było zupełnie inaczej. Nasz polski „kowboj” miał czas na aklimatyzację, treningi w temperaturze zbliżonej do tej, w jakiej odbywał się start.
Darek był w USA z ekipą, której pomoc była nieoceniona. Cytowany Filip Bojko towarzyszył Darkowi przez cały pobyt w Stanach. Mikołaj Barysznikow-Kowalski - brat Filipa, Kamil Kuchta - kierowca (wymogiem organizatorów biegu jest eskorta samochodu) i Jakub Górajek – autor filmu, jaki powstanie z wyprawy dotarli na miejsce zawodów w sobotę – na dwa dni przed startem. Wszyscy byli z Darkiem przez cały bieg. Wspierali, motywowali, podawali wodę, izotoniki, jedzenie, lód, czapkę. Czuwali, kiedy zmógł go sen. Co milę, czasami pół trzeba było coś podać Darkowi, dlatego Filip i Mikołaj biegli z Darkiem na zmianę – tak, by jeden z nich cały czas był na posterunku i mógł podać, co w danej chwili było potrzebne.
Nikt nie spodziewał się, że to będzie bułka z masłem. Było wręcz odwrotnie - wszyscy włącznie z Darkiem wiedzieli, że to będzie niesamowite wyzwanie. Na trasie 217-kilometrowego biegu może wydarzyć się naprawdę wiele… Nawet świetne przygotowanie fizyczne i mentalne nie jest gwarancją dotarcia do mety.
– Najtrudniejsze były podbiegi. Szczególnie ten nocny pod Cerro Gordo, w okolicy setnego kilometra – mówi Mikołaj. – Darek wymiotował tam kilkanaście razy. Padał na kamienie. Nie był w stanie jeść i pić, zataczał się w sąsiedztwie przepaści. Na szczycie ścięło go zupełnie i poszedł spać. A dalej czekał go bardzo trudny zbieg, w ciemności, po kamieniach – relacjonuje.