„Dramat” Ambasadora w Pasterce
Opublikowane w pon., 06/07/2015 - 12:50
Scena III: Pętelka
Ledwo człapię, powłóczę noga za nogą, próbuję truchtać - wytrzymuję kilkadziesiąt sekund. Docieram do osławionej "Pętelki Hercoga", o ku***! Co to jest? Ludzie przede mną klną na czym Świat stoi, zatrzymują się, siadają na skałach, ktoś wymiotuje. Ja, mniej więcej w połowie drogi mam mroczki przed oczami. Pojawia się pierwsza myśl o rezygnacji i kiełkuję przez następne kilometry.
Na zdjęciu: Nieoczekiwane spotkanie. Z Robertem, na przełomie kwietnia i maja pokonaliśmy trasę Twardziela. To był pikuś przy MGS!
Scena IV: Rezygnacja
Do 36. kilometra, czyli do czwartego punktu żywieniowego moja myśl była już dorodną i okazałą decyzją - schodzę z trasy! Koniec tej męczarni! Wszystkie plany wzięły w łeb, mam taką kolkę, że ledwo człapię, poziom mojego wku******* i frustracji jest niewyobrażalnie wysoki! To koniec! Stało się, pierwszy raz schodzę z trasy biegu! Odpuszczam!
Akt III
Scena I: Gehenna
Na czwartym punkcie spotkałem Wojtka Szydę. To tylko dzięki niemu ukończyłem tę nierówną walkę. Wojtek stwierdził, że umiera i raźniej będzie dokonać tego samobójstwa wspólnie. Kilka łyków coli, arbuz, kilka przekleństw rzuconych pod nosem. Rzut oka na dwóch chłopaków, którzy właśnie zakończyli bieg i z opuszczonymi głowami idą w kierunku Szczelińca (meta). Idę!
Scena II: Co ja tu robię?
Już na około 40. kilometrze mówiłem do siebie „A mogłeś k**** zejść z trasy”! To była mordęga. Zadzwoniłem do Karoliny, żeby ją uspokoić, że jeszcze "biegnę" i trochę dłużej mi zeszło. Chyba jej nie uspokoiłem...
Kolka nie dawała za wygraną. Fizycznie czułem się całkiem nieźle, nogi ok, łydka chce podawać, ale cały tułów krzyczy stanowczo NIE! Krzyczy bólem nie do zniesienia. Każda próba truchtu kończy się klęską. Gehenna trwa w najlepsze...
Scena III: Sceny dantejskie
Nim doczołgałem się do schodów (tak, tak, na metę wchodzi się po 650 schodach), dwa razy zaliczyłem glebę, wyprzedziło mnie milion osób a moje upokorzenie i poczucie frustracji sięgało zenitu. Ale to co widziałem i sam czułem na schodach prowadzących na Szczeliniec...
To już były sceny dantejskie! Te schody wyciskały z ludzi łzy, co przy takim odwodnieniu było nie lada wyczynem! Mniej więcej w połowie tego podejścia zobaczyłem chłopaka z medalem na szyi i rozpaczą na twarzy, na pytanie co się dzieje, odpowiedział, że zostawił na gorze depozyt...i musi tam wrócić! Przez chwilę powisieliśmy obaj na poręczach i dalej, krok po kroku, schodek po schodku w górę...
Scena IV: Meta
Żaden inny bieg tak mnie nie sponiewierał. Nigdy wcześniej nie chciałem zejść z trasy i po żadnym biegu nie czułem się tak źle. Moja psychika do dziś się nie może pozbierać i podnieść z kolan.
Ja wiem, że wielu z Was mówi i będzie mówić, że ukończenie tego biegu w takich warunkach to już sukces. Może nawet jest w tym trochę racji, ale do mnie to nie trafia. Ja zostałem na tej trasie przeżuty, zjedzony i wy... no dobra, niech będzie, że wypluty.
Akt IV
Zakończenie i wnioski
Supermaraton Gór Stołowych przegrałem jeszcze zanim stanąłem na jego stracie. Przegrałem nie przez ciężką trasę i upał, a przez moją... pychę i pewność siebie. Przegrałem zaniedbując ćwiczenia ogólnorozwojowe, przegrałem przez słabe mięśnie brzucha i wynikającą z tego kolkę. Przegrałem bo zabrakło mi pokory - przecież wszystko w tym sezonie wychodziło mi tak jak chciałem. I wcale nie mam na myśli tych abstrakcyjnych 6h, które sobie wymyśliłem, chodzi o ogólny obraz mojego sobotniego występu. Mojego dramatu, którego fundatorem byłem ja sam.
Żeby jednak nie kończyć tej „relacji” w taki sposób, wspomnę tylko o wnioskach, które już sobie układam w głowie, a z takim doświadczeniem - jeszcze wrócę na linię startu Supermaratonu Gór Stołowych.
P.S.
Mimo osobistej porażki, Supermaraton Gór Stołowych jest imprezą świetną i niebagatelną. Klimat. ludzie, krajobrazy, trasa biegu, wolontariusze i uczestnicy tego wydarzenia, sprawiają, że sceny z MGS na długo zapadają w pamięci. Warto było tam być!
Damian Orzechowski, Ambsador Festiwalu Biegów