Gorączka sobotniego maratonu w Budapeszcie
Opublikowane w pt., 17/10/2014 - 09:49
Relacja Marcina Dulnika z 29. SPAR Budapest Maraton (11.10.2014)
Sobota, 11 października 2014, Budapeszt.
To był dzień pełen emocji, znaków zapytania i ciężkiej walki na trasie. Dzień, na który czekałem od czerwca, gdy zdecydowałem się na start w 29. SPAR Budapest Maraton. Był to również dzień, o którym myślałem wykonując kolejne jednostki treningowe, mozolnie budując formę biegową. Wielokrotnie odtwarzałem go w myślach wyobrażając sobie, jak będzie wyglądał start, sam bieg oraz finisz. W myślach ukończyłem ten maraton przynajmniej kilka razy. Przyznam jednak, że nigdy nie wizualizowałem sobie tak słonecznego dnia, jak ten, w którym odbywał się tegoroczny maraton w Budapeszcie.
Może podświadomie wypierałem z myśli taki scenariusz mając w pamięci, że dotychczas w biegach, które odbywały się w pełnym słońcu moja forma była daleka od optymalnej? Po prostu nie lubię biegać w wysokich temperaturach i tyle. Nie biegłem jeszcze maratonu w totalnym upale, w kwietniu Paryżu fakt, było ciepło, ale jednak nie aż tak, jak podczas maratonu w Budapeszcie.
Już od samego rana pogoda w stolicy Węgier była znakomita np. do zwiedzania, albo... suszenia prania. Ale dla niektórych, w tym mnie, do biegania już niekoniecznie. Z uwagi na fakt, że w związku z wyborami samorządowymi na Węgrzech maraton został przeniesiony z niedzieli na sobotę - organizatorzy zdecydowali się dać szansę na dotarcie do Budapesztu tym, którzy np. mieli poranne loty. Dlatego start biegu zaplanowano na godzinę 11:00. Miało to swoje dobre strony - np. dłuższy sen i niestety złe np. wyższa temperatura już w momencie startu.
Szybka pobudka po 7:00, podziwianie wschodu słońca nad Parlamentem, kawka, kompletowanie wszystkich rzeczy niezbędnych na maraton, śniadanie w hotelu i zbiórka z resztą grupy na dole po 9:00. Transferujemy się do strefy startu dwoma liniami metra - nową M2 i starą dość klaustrofobiczną linią M1. Wszystko na dużym komforcie czasowym, bez niepotrzebnego pośpiechu i stresu. Przed startem rozmawiam jeszcze z Attilą Szoo z teamu Budapest Maraton o imprezie - dowiaduję się, że do startu w maratonie zgłosiło się prawie 170 Polaków, co oznacza, że byliśmy pod względem liczby uczestników 5 narodowością na tym biegu! Całkiem nieźle, prawda?
Przede mną 42,195km, startuję z pierwszej strefy, do której wstęp mają biegacze celujący w czas 3:10 i mniej. Prowadziłem przygotowania do tego startu z myślą o wyniku 3:05-3:10 i całkiem realnie myślałem o takim rezultacie aż do 21 września, gdy podczas treningu dopadła mnie dość bolesna kontuzja mięśnia gruszkowatego. Wyłączyło mnie to z biegania praktycznie do samego maratonu. Truchtanie w tygodniu przed wylotem do Budapesztu było raczej próbą powrotu do ruchu, nie było ani miejsca, ani czasu na wykonywanie jakichkolwiek treningów jakościowych. Szczerze powiedziawszy, to nie miałem pojęcia, jak spisze się noga, czy ból będzie doskwierał, czy się w ogóle pojawi, a jeśli się pojawi, to kiedy. Dlatego stojąc na starcie maratonu miałem niezły mętlik w głowie dodatkowo spotęgowany rosnącą temperaturą powietrza.
Strony
- 1
- 2
- 3
- 4
- następna ›
- ostatnia »