„Ja się mało czego boję”. Wózkarz Alek Suseł – maratończyk z dystansem
Opublikowane w śr., 25/03/2020 - 08:58
Większość śląskich biegaczy kojarzy Alka. Zna go też coraz więcej osób z całej Polski… i świata, bo ma na swoim koncie ukończone maratony między innymi w Berlinie i na Cyprze. Tam wywołał prawdziwą sensację.
Tak, Alek jeździ na wózku i aktywnie bierze udział w kilkudziesięciu imprezach biegowych co roku. Dla niego słowo „niemożliwe” jest pozbawione znaczenia. Przemieszcza się komunikacją miejską albo autostopem, na Cypr poleciał zupełnie sam. Dystans go nie przeraża – ani ten pomiędzy startem a metą, ani ten, który trzeba pokonać w drodze na zawody. Ma ogromny dystans do samego siebie, nie oczekuje od innych pomocy ani litości. „Jeśli nie zrobię tego sam, nikt inny nie zrobi tego za mnie” – mówi. Oto Alek Suseł!
Od jak dawna startujesz w zawodach?
Alek Suseł: - To mój szósty sezon. Zacząłem pod koniec 2014 roku w Orzeszu.
Skąd w ogóle pomysł, żeby wziąć udział w biegu?
W sumie to pierwszy raz stanąłem na starcie biegu charytatywnego w Gliwicach. Zbierano na dom dziecka, więc pomyślałem, że przejadę się i pomogę. I tak to się zaczęło… Tydzień później pojechałem do Orzesza a potem już szukałem biegów w każdy weekend.
I tak bez żadnego przygotowania?
Nawet kiedy nie brałem udziału w zawodach, to sporo się kręciłem po świecie. 10 km to nie było dużo. Wiedziałem, że od przystanku do domu mam kilometr, więc te 10 też przejadę.
I zacząłeś regularnie startować. Co Cię ciągnie na kolejne zawody?
Tłum ludzi, to, że biegnie się w takiej dużej grupie. Są kibice, ludzie, którzy dopingują. Coś piknęło i uzależniłem się od tej atmosfery.
A dlaczego coraz większe dystanse?
Bo nie jestem d**a, nie? (śmiech). Od razu, miesiąc po debiucie, zapisałem się na półmaraton w Gliwicach. Tylko tam przekonali mnie, żebym wybrał jednak dziesiątkę. Potem żałowałem, bo półmaraton to nie problem, zrobiłem ich sporo.
A maratonów?
Ten w Barcelonie, odwołany kilka dni temu, miał być dwudziesty… Miałem też startować w Limassol.
Tam już byłeś, nawet dwa razy. Wybrałeś się na Cypr tak zupełnie sam?
Tak. Za pierwszym razem popełniłem trochę błędów, nie mogłem się wydostać z lotniska wieczorem i musiałem tam spać. Potem było już lepiej. Czy się bałem? Ja się mało czego boję. Poradziłem sobie. Spotkałem życzliwych Polaków, którzy mi pomogli, mamy kontakt do dzisiaj. Rok później poleciałem na dłużej, na dwa maratony: w Pafos i Limassol. O ile na tym drugim przywitano mnie bardzo miło, na pierwszym… nie dopuścili mnie do biegu. Dowiedziałem się dopiero na starcie. Zamiast całego maratonu mogłem zrobić dwa razy trasę dziesiątki i trochę, dostałem medal za półmaraton.
W Limassol chyba byli bardzo zdziwieni widząc maratończyka na wózku, prawda? Dostałeś klucze do miasta, powitano Cię uroczyście…
Taak… Ale to może wszystkich tak witali?
No nie wiem. Ja tam niczego poza medalem nie dostałam…
Może nie lubią dziewczyn? Żartuję. No dobra, trochę się tym jaram (śmiech). W gazetach też o mnie pisali, ale nie do końca wiem co, bo było po grecku. Faktycznie za pierwszym razem na wózku byłem sam, za drugim startowało też dwóch gości na handbike’ach.
A skoro o handbike’ach mowa… Wózek, na którym jeździsz nie jest przystosowany do uprawiania sportu, prawda? Nie myślałeś o zakupie takiego typowo sportowego? Nawet za pomocą zbiórki crowfundingowej?
To zwykły, cywilny wózek. Mam tylko lepsze opony i dodatkowe koło z przodu. Jest też wydłużony, dopasowany do mojego wzrostu. Jeżdżę na zawody sam, autobusami, pociągami, stopem. Zwykły wózek się zmieści, do tego sportowego trzeba mieć już duży samochód, najlepiej kombi. A mnie nie ma kto wozić. I nie ma kto pilnować mi zwykłego wózka, kiedy przesiądę się na drugi w trakcie zawodów. Tak wjadę sam wszędzie, tylko muszę odpiąć to dodatkowe koło. No i przede wszystkim wózek sportowy to ogromny koszt…
Z pewnością jakaś zbiórka byłaby skuteczna, przecież tak wiele osób Cię kojarzy…
O na pewno! Z taką twarzą, powiekami przyklejonymi plastrami, jednym butem traperem i drugim sandałem to z pewnością. Trudno nie kojarzyć (śmiech).
Podziwiam Twój dystans do samego siebie. I zaradność. Zdradzisz, jakie masz plany i marzenia?
W tym roku Maraton Nowojorski. Tutaj prawdopodobnie podczas wakacji zrobię zrzutkę, ale nie poproszę o całą kwotę, część zdobędę sam. Jeśli uda się uzbierać więcej, to zostanę w Stanach dłużej. Dwa tygodnie w Nowym Jorku to marzenie. Nie chciałbym polecieć na trzy dni, tylko wystartować i wracać. Poza tym mam sporo maratonów, które mi się marzą: w Rawennie, Atenach, Sewilli, na Malcie, w Izraelu…
Chcesz ukończyć te maratony, bo podobają Ci się te miejsca czy postawiłeś sobie jakiś cel, na przykład sto maratonów?
Ile? Sto? Tyle to na pewno zrobię… Chciałbym wrócić do Berlina i wystartować w lepszej pogodzie niż ostatnio, kiedy padało. Ale najważniejszy jest Nowy Jork. Poza tym maraton w Limassol przenieśli na listopad, może zostanę tam dłużej i pobiegnę też w Larnace? Zobaczę.
Sporo planów. Ile startów rocznie zaliczasz?
A ile mamy tygodni w roku? (śmiech) I każdy ma dwa dni… Ale tak dobrze nie ma. Chciałbym, ale zdarzają się weekendy bez startów. Nie wszyscy organizatorzy chcą mnie u siebie widzieć. Nie chciano się zgodzić, żebym ukończył Koronę Maratonów Polski. Na szczęście większość jest nastawiona pozytywnie. Organizator z Białegostoku sam zainterweniował, kiedy nie dano mi korony półmaratonów. Byłem zaskoczony..
A jak reagują inni biegacze na trasach?
Bardzo pozytywnie. Zdarzają się tylko nieprzyjemne sytuacje, kiedy ktoś ma słuchawki na uszach, nie słyszy mnie, nagle zmienia tor biegu… muszę go odepchnąć, bo inaczej połamałbym nogi. I później są awantury… Ale więcej jest pozytywnych reakcji. Często ludzie mówią, że obserwują mnie na Facebook’u a ja ich nawet nie znam.
Do tego też zachęcamy (kliknij TUTAJ). A Tobie życzymy spełnienia marzeń i wielu szalonych wypraw. Dzięki za rozmowę!
Rozmawiała Katarzyna Marondel