Janosik w różowych skarpetkach – o tym, jak babki z nizin pojechały szukać wyżyn
Opublikowane w śr., 05/02/2020 - 15:00
Można jechać do SPA, tam założyć biały szlafroczek, smarować się borowiną, chodzić cały dzień w białych kapciach z kieliszkiem szampana, jeść mus malinowy i rozpieszczać swoje zmysły podczas czekoladowych masaży. Ofert i pakietów SPA dla matek, żon, przyjaciółek i singielek, które chcą odetchnąć od zgiełku codzienności tyle ile lukru na dobrym pączku.
Zwariowane kobietki z grupy Wybiegaj Siebie zamiast tradycyjnego pakietu odnowy biologicznej kupiły pakiet na Zimowego Janosika i w ostatni piątek stycznia ruszyły do Niedzicy romansować ze zbójem z ciupagą. Zostawiając w domu dzieci, koty, psy i mężów same poleciały puszczać się z górek, tańczyć na lodzie, jeść smakołyki i brodzić w utęsknionym śniegu.
Co prawda niektóre zabrały ze sobą drugie połówki ale cwanie wysłały ich na inne trasy, albo kazały czekać na mecie, co by nie przeszkadzali im w tym babskim relaksie i romansowaniu. Jedynie Lidzia wzięła męża na Spacer Murghrabiego , miała jednak w tym swój cel, bo zawsze dzięki niemu może liczyć na bycie noszoną na rękach i wspaniałe zdjęcia z trasy. No może poza pokonaniem Żoru, gdzie Marek słysząc sugestię wzięcia swojej białogłowy lekko się zbuntował. Buntował się tez na propozycję piknikowania na punkcie z pieczoną kiełbasą, jednak jak to w dobrym małżeństwie poszli na kompromis i zabrali ją ze sobą na trasę.
W piątek niedzicka hala sportowa, gdzie wydawano pakiety zapełniła się wybiegajkowym lekkim strachem pomieszanym z adrenaliną i narzekaniem – a to na biodro, a to na kolano, a to na katar, kaszel i ogólne niedomaganie. Wspomaganiem miało być ładowanie kalorii, którym ekipa zajęła się wieczorem przy kolacji. Jeszcze tylko pakowanie i przygotowanie stroju na bieg. Czy założyć jedną koszulkę, czy dwie, kurtkę przewiązać w pasie, czy wsadzić do plecaka, różowe skarpetki założyć na trasę, czy też zostawić na metę i brylować pęcinami przed fotografami. W czapce z daszkiem, opasce, włosach spiętych, czy rozwiązanych. To dylematy kobiet które biegają przede wszystkim dla siebie i dla fanu. Upodlenia i przepocenia na zdjęciach nie widać a w odpowiednich ciuszkach fotograf od razu wypatrzy i cudne zdjęcie zrobi.
W sobotni poranek zamiast szlafroka Dziewczęta założyły leginsy, te które miały spakowały kijki, no może poza Rybą. Ta współczująca kobieta nie chciała ich chyba za bardzo męczyć i na Spacer Murghrabiego zostawiła je w aucie. Wody też nie wzięła, przewidując, że na trasie szczególnie na lodzie będzie jej wystarczająco. Ważne, że usta pomalowała niezmywalną szminką i zgodnie z informacją na opakowaniu ta przetrwała na ustach cały bieg, który Ryba skwitowała: k…wa mało mi, chcę jeszcze. Chyba mocno zasmakował jej smalec na punkcie i możliwość wyprzedzania zadufanych w sobie panów.
Ledwo co bieg bez kontuzji przetrwała Ines, która jako dobra żona, na zbiegu po lodzie odebrała telefon od męża, który jak się okazało pilnie potrzebował zapasowych kluczyków. Mąż ani lód nie przeszkodziły jej w pokonaniu ponad 50 kilometrowej trasy, na której bawiła się wyśmienicie i czuła lekki niedosyt tuz po ukończeniu.
Do ukończenia przygody nie spieszyło się dziewczętom z ponad 20 kilometrowego dystansu Zawianego Pyzdry. Chłonęły widoki, pozowały do zdjęć, śpiewały piosenki, próbowały śliwowicy i swoich napitków pochowanych w zakamarkach plecaków. Zamiast borowiny i czekoladowych masaży brnęły w błocie z uśmiechem na ustach, tarzały w śniegu, by na mecie krzyknąć, że za rok 40 albo 50 km.
Podczas biegu poznały swoje ukryte talenty – Kaśka nakręcona śliwowicą na punktach podzieliła się z ekipą hymnem alkoholików, Monia zaprezentowała zbójnickiego w rytm muzyki góralskiej, która czekała na jednym z punktów, a Baśka pokazała jak za jednym zamachem wypija kieliszek wysokoprocentowego trunku. Chyba uczyła ją Elka vel Loczek, która już kolejny raz zabrała na trasę swój gruszkowy trunek.
Posilając się, zdaniem Agnieszki najlepszą zupa jarzynową jaką kiedykolwiek jadła, mając wypchane kieszenie przepysznymi, legendarnymi ciastkami owsianymi leciały dalej w błocie, śniegu, lodzie, wodzie, po korzeniach i kamieniach. W małych podgrupkach napawały się cudowną atmosfera biegu, czytając tabliczki motywujące na trasie, o które zawsze dba organizator. W tym roku zdecydowanie konkurencje wygrała ta z przekazem męża do żony: Kochanie zapie…aj – mąż.
Panie czuły się jakby ich drugie połowy im kibicowały i nawet zaczęły się puszczać na zbiegach. Madzia, Monia i Kozaczka opanowawszy hasanie z górek do perfekcji chyba jeszcze nie raz staną na trasie, by zaznać tegoż doświadczenia. Do serca mocno wzięła sobie to hasło Ewka, która zaskakując wszystkich wypruła do przodu, robiąc życiówkę w tak trudnych warunkach. Zadowolona z siebie szuka już następnych górskich biegów i obiecała przychodzić na treningi zamiast śmigać do kosmetyczki.
Na pewno na trasę a nie do kosmetyczki wróci też Aga B, która przepadła i się zakochała w Janosiku, i w jego atmosferze, ciastkach i zupie. Nie zważając na to, że na mecie czeka mąż i syn wpadła w pąsach, rozentuzjazmowana krzycząc – mało mi, mało. Podobnie Beatka i Weronika. Tej zabrakło jedynie ubezpieczenia z pakietem na usługi dentystyczne, bo często w myślach modliła się o zęby. A, że sama w ubezpieczeniach siedzi, to niebawem na pewno w jej ofercie pojawi się takie.
Z ubezpieczenia z chęcią skorzystałaby Boska Lewandowska, która jako jedyna z ekipy wybrała dystans Będzies Kwicoł czyli maratonu z górką. Uśmiechnięta, ze łzami w oczach wpadła na metę, mając powitanie godne nazwiska.
Na to Janosikowe SPA cel był jeden – bawić się, chłonąć widoki, pozować do zdjęć, pić śliwowicę, pomyśleć o tym co za i co przed, powalczyć ze sobą, nabrać dystansu. Udało się – dzięki wspaniałym wolontariuszom, cudnej pogodzie, wspaniałym obrazkom, wsparciu solidarnych jajników a przede wszystkim chęci wzięcia udziału w imprezie. Kontuzjowana Izabella w różowej koszulce pokonała Pyzdrę, a niewybiegana ostatnimi czasy Agnieszka, która przyleciała z Irlandii dostała bąbli na stopach i medal z trasy 50 z plusikiem. Już im weszło w krew, że jak się chce, to trzeba próbować. Bo jak nie spróbujesz, to możesz się nie dowiedzieć tego, co stwierdziła jedna z Wybiegajek – ten Janosik jest taki jak dobry seks . Czujesz się przeorana ale mega usatysfakcjonowana.
Szefowa biegnąc najdłuższy dystans musiała się mocno uwijać na trasie, by godnie i głośno przywitać każdą z dziewczyn, liczyć się z możliwością uduszenia, skopania lub owinięcia streczem i wrzucenia do jeziora, jak zasugerował ekipie różowych skarpetek Sławomir - herszt zamieszania. Na zabójstwo nie ma szans, bo dziewczynom ten weekend na długo zostanie w pamięci, a na zamieszanie, okrzyki, rozgardiasz, śmiech, łzy, sesje fotograficzne i chaos na mecie Sławomir i jego Janosik może liczyć zawsze jak tylko ekipa Wybiegajek pojawi się u niego na biegu. Ze szminką na ustach i ustami na pośladkach.
Anna Szlendak, Ambasadorka Festiwalu Biegów