Koniczynka Trial Marathon: Ambasador w piekle
Opublikowane w pon., 12/05/2014 - 16:47
Po energii, jakiej nabrałem w tym momencie, wiedziałem już, że wystarczy aby ukończyć to piekło, które nie chce mnie wypuścić w stronę mety. Dobiegam do punktu kontrolnego, o nie 3:27:46. Toż to porażka…. Ale co mi innego zostało, wylałem niezliczoną ilość wody na głowę i biegnę dalej, jeszcze jedno okrążenie.
Po około 200m ostatniego okrążenia zaczyna się najpiękniejszy moment tego biegu. Spotykam na trasie Anioła o rudych włosach z aparatem w rękach. Robiąc mi zdjęcia, podbiega do mnie i całuje w lewy policzek (myśli w głowie wyglądały miej więcej tak - !@#$%^&*) Spojrzałem w jej stronę, a ona się już tylko uśmiechała, chwila jest dosyć niezwykła, a osoby, które były świadkiem tego zdarzenia, zatrzymały się w miejscu zszokowane sytuacją, która się rozgrywa. Bóle które towarzyszyły moim mięśniom nagle ustały… a serce zabiło szybciej, morda mi się śmiała, mógłbym tam zostać, ale pobiegłem dalej.
Zdobywam podbiegi pełen energii, bóle powoli wracają, wszystko dzieje się coraz szybciej, ale z bólem. Kiedy zdobyłem ostatni podbieg, spojrzałem na zegarek. Mój uśmiech rozciągnął się od ucha do ucha, przede mną szybki bieg. Tak! Zmieszczę się w 5h - spokojnie. Nie wiem co by się musiało stać, żebym nie dał rady.
Nie ryzykowałem już zbiegu na maksium, ale wolno też raczej nie biegłem. Czułem zapach mety unoszący się w powietrzu, z daleka słyszałem brawa, głosy były co raz mocniejsze, zbieg się skończył teraz jakieś 500m po prostej i meta. Uśmiecham się, choć moje łydki są już zaciśnięte, błagam, żeby tylko znów mnie w tym miejscu skurcz nie złapał. Uff przebiegłem ten pechowy fragment z poprzedniego okrążenia, widzę metę!
Krzyczę, no ale co z tego? Boli, to krzyczę. Spotykam dwóch znajomych, którzy trzymali mnie na poprzednim okrążeniu, dopingując mnie okrzykami. Staram się przyspieszyć, gdyż widziałem jeszcze czyjeś plecy. To było możliwe - tak szybko jak zacząłem przyspieszać, tak szybko się to skończyło, bo dzieje się coś z czym jeszcze nigdy nie miałem do czynienia. Padam na ziemię. Gleba Maruś….
Szok. Stawiając obie nogi na ziemi nie poczułem już oparcia, nie poczułem już nic, a następne co pamiętam, to leżącego siebie na plecach na ziemi, wydzierającego się wniebogłosy, łzy bólu spływały po policzkach jak dziecku, któremu zabrano cukierka. Na 300m przed metą straciłem kontrole nad ciałem, skurcze złapały mnie w obu łydkach i udach, Panie Boże…
Zbiegło się sporo ludzi, którzy chcieli mnie dźwigać, odmawiając pomocy leżałem na ziemi dalej, zwijając się w kłębek. Ból nie ustawał, krzyk nie ustawał, mogłem klnąc i wyzywać, nic nie pomagał. 300m przed metą, moja „czterolistna koniczynka” miała się zakończyć. Dacie wiarę? umarłbym ze wstydu, bo wiem, że NIE MA RZECZY KTÓRA MOGŁA BY MNIE ZATRZYMAĆ PRZED METĄ.
Po około 6 minutach na glebie, ciągle odmawiając pomocy, postanawiam wstać samemu i dokończyć bieg. Dokończyć swoje najdłuższe 300 m, zdzierając gardło z bólu, słyszałem za sobą jeszcze brawa, ale widziałem już tylko metę. Biegłem, to ona ta upragniona, przekroczona… Wygrałeś Marek !
Koniczynka Trial Marathon: 9.5.2014
Miejsce: 30
Czas: 4:48:27
Student: 4
Marek Grund, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój