Maraton w Wenecji, nieoczekiwane zmiany pogodowe?
Opublikowane w wt., 06/11/2012 - 09:46
Gdzie pojechać na maraton, żeby były emocje i romantyzm wspólnego wyjazdu z żoną? Wybór padł na Wenecję – 28 października 2012. Ale raźniej jest wyjechać w grupie - telefony do znajomych z biegowych imprez, i jest kilku chętnych. Teraz rejestracja, opłacone startowe i pewność, że każdy z nas ma przydzielony numer. Jak tam dojechać - około 1200 km w jedną stronę? Mniejszy czy większy bus, samolot, a hotel? Długo zeszło na kalkulowaniu i ustalaniu – kiedy i jak? Ale już na miesiąc „przed” wiedzieliśmy, że pojedziemy w ósemkę, towarzysko, busem kolegi, a i hotel zaklepaliśmy 7 km od biura zawodów. Bajkowa podróż wśród malowniczych grzbietów górskich, poprzez tunele i kierowani GPS docieramy do biura zawodów, w piątek.
Tu na Expo sprawnie wybraliśmy pakiet startowe, obejrzeliśmy filmową prezentację trasy i czekającego nas wyzwania. Przejazd do hotelu, i całe popołudnie na zwiedzanie - przejazd autobusem na Piazzale di Roma, a stąd do Placu św. Marka tramwajem wodnym podziwiając otaczające trasę budowle i mosty. Na Placu św. Marka w deszczowej pogodzie porównywaliśmy opisy o dokonaniach architektów z rzeczywistością. Powrót tramwajem, i wieczorem pizza w restauracji. A w sobotę piesze wędrówki po Wenecji, tam i powrotem, po uliczkach zaułkach i mostach, oczywiście unikając wody, która częściowo zalała Wenecję.
W niedzielę udajemy się, czterech biegaczy, na start. Najpierw do autobusów, które przewożą nas z Mestre do Stra. I tu, w szatniach było tłoczno, bo każdy do ostatniej chwili chciał schronić się przed zimnem. Po koszulkę ambasadora musiałem ubrać bluzę z długim rękawem. Każdy zawodnik wg swych dotychczasowych osiągnięć trafia do odpowiedniego sektora startowego, więc zostaliśmy rozdzieleni. Wśród wszystkich zgromadzonych ponad 7500 biegaczy, nastroje były nie najlepsze, bo tuż przed strzałem startera zaczęło padać, wiać i było coraz zimniej. W tych warunkach nie marzyłem już o „życiówce”, obecnie biegam około 4h. Po starcie, w miarę spokojnie trzymałem się baloników 3:50, po kilkunastu kilometrach biegłem nawet szybciej. W strugach deszczu i przy ostrym wietrze trzeba było przytrzymywać czapeczkę, by nie spadła z głowy. Najtrudniej było na 35 km, na moście Della Liberta, z powodu bardzo silnego wiatru. Po minięciu mostu już było łatwo, spokojnie do mety, choć po drodze był jeszcze kołyszący się most pontonowy. Mój wynik to brutto 4:04:53, bardzo zadowalający w tak trudnych warunkach. Pozostali koledzy M50: Marian Ryżak 3:29:19, Ryszard Fiega (również Ambasador Festiwalu Biegowego) 3:44:49, Józef Urbański 4:20:00.
W poniedziałek, przy pięknej, słonecznej pogodzie zwiedzaliśmy Padwę – i żal, że takiej pogody nie było wczoraj, na maratonie.
Jerzy Kamiński jest Ambasadorem Festiwalu Biegowego.