Robert Celiński ze złotem MŚ Masters!
Opublikowane w pt., 18/10/2013 - 13:57
Zdobywca maratońskiej korony Ziemi Robert Celiński wywalczył złoty medal w biegu przełajowym na 8 km podczas Mistrzostw Świata Masters odbywających się w tych dniach w brazylijskim Porto Alegre. Z czytelnikami festiwalbiegow.pl dzieli się wrażeniami z zawodów.
– Obroniłem tytuł sprzed dwóch lat z Sacramento. Do Brazylii jechałem pełen obaw, bo po kontuzji z wiosny nic nie szło tak, jakbym sobie życzył, a kontuzja cały czas mi dolega. W dodatku teraz po biegu czuję Achillesa, po wyścigu przez 30 minut chłodziłem nogę w wodzie z lodem, ale wciąż lekko kuśtykam.
Co do biegu. Na rozgrzewce czułem się wypruty i bez polotu, do tego dochodził stres. Strasznie się bałem. Pogoda była ciężka. Było bardzo parno. Wystarczy pochodzić chwilę choćby w koszulce na ramiączka, a człowiek i tak od razu oblewa się potem. Zrobiłem rozgrzewkę w dobrym rytmie i na start. Biegłem w ośmioosobowej ucieczce przez pierwszy kilometr. Miałem jeden oddech na trzy oddechy rywali. Uznałem, że jest dobrze, skoro oni ziajają, a ja normalnie oddycham. Na drugim okrążeniu wyszedłem na czoło z gościem z Kolumbii i Kostaryki (pętle miały po dwa kilometry - trasa pofałdowana, trawiasta, bardzo miękka, cała stopa potrafi się zapaść w gęstwinie, miejscami piach).
Stres opadł, gdy objąłem prowadzenie i równo oddychałem. Przypomniało mi się bieganie po Szklarskiej i nabrałem dużego luzu. Miałem kilka kontrataków, ale też przyspieszałem, żeby rywale nie myśleli, że mam kryzys i odpuszczam. Za sobą miałem pięciu konkurentów, zacząłem odczuwać skutki przeziębienia, które miałem przed wyjazdem i trochę powiększyło się w samolocie, ale pewnie biegłem dalej.
Pod koniec Achilles coraz bardziej dawał się we znaki, ale znałem trasę, bo wcześniej zrobiłem rekonesans i dokładnie wiedziałem, ile mi zostało do końca. Oderwałem się na szóstym kilometrze. Już nie biegło mi się za lekko, ale wiedziałem, że to chwilowe i lekko przyspieszyłem. Na mecie przywitał mnie doping w południoamerykańskim stylu - głośny, żywiołowy, energetyczny. Drugi na metę wpadł Argentyńczyk, a trzeci chyba z Kostaryki. Po zwycięstwie dużo ludzi robiło sobie ze mną zdjęcia.
Gratulowali mi sukcesu. Potem kontrola antydopingowa - ciężko było się załatwić pod okiem lekarza, potem przelewanie zawartości pojemnika do dwóch probówek, zamykanie ich z metalowymi zabezpieczeniami, pakowanie do folii i kartonowych pudełek, też zabezpieczonych.
W sobotę mam pierwszy start na stadionie - na 5000 metrów. Jak Bóg da, będę rywalizował z Ronaldo da Costą, który był rekordzistą świata w maratonie [2:06.05 w Berlinie w 1998 roku - przyp. ŁZ]. Obawiam się trochę biegania po stadionie ze względu na Achillesa, zwłaszcza, że czekają mnie na nim jeszcze dwie kolejne konkurencje - 1500 i 10000 metrów.
Trzymajcie kciuki!
Robert Celiński, opr. ŁZ