Zimowy Runmageddon Rekrut... skąpany w słońcu. "Było cudownie" [ZDJĘCIA]
Opublikowane w sob., 14/02/2015 - 20:10
W warunkach niczym nie przypominających zimowych, na torze Wyścigów Konnych na Służewcu odbył się w sobtę Zimowy Runmageddon Rekrut. Impreza zgromadziła ponad 900 miłośników biegów ekstremalnych z całego kraju.
Planując imprezę organizatorzy z OTK Rzeźnik prawdopodobnie liczyli, że oprócz przeszkód ustawionych na trasie, dodatkowe utrudnienia zafunduje pogoda, sypiąc śniegiem lub też ścinając mrozem. Jednak w tym roku biały puch zobaczyć można częściej w relacjach telewizyjnych, niż za oknem.
W Walentynki w stolicy świeciło piękne słońce, a temperatura wahała się między 6 a 8 stopni na plusie. Warunki jakże inne w zestawieniu z listopadowym Runmageddonem Hardcore, gdy uczestnikom zamarzały ubrania. Aż po bieliznę.
Dodali dramaturgii
Uczestnicy Rekruta mieli do pokonania trasę o długości 6 km, na której ustawiono ponad 30 przeszkód. Pierwsza fala wystartowała o godzinie 9:30. Kolejne grupy ruszały w odstępach półgodzinnych. Ostatnie osoby dotarły na metę przed godziną 14.
Śmiałkowie tradycyjnie ruszali z boksów startowych, w których na służewieckim torze regularnie pojawiają się konie. Następnie po kilku metrach galopem zbiegali do zamarzniętego basenu z wodą. We wcześniejszych edycjach trzeba było pokonać ten fragment wpław i na dużym zmęczeniu, mając za sobą już kilka przeszkód. Tym razem zamarznięty basen pojawił się już na początku biegu. Żeby dodać jednak dramaturgii, na czas startu odpalano świecie dymne i ustawiono je na lodzie. Po tak mocnym akcencie, później miało jeszcze lepiej.
Musieli dobrze wypaść
Pierwszą z naprawdę wymagających przeszkód, po rozgrzewkowym przenoszeniu opon, pokonywaniu chaszczy czy spenetrowaniu domku, było wspinanie się po pionowej linie. To tu najwięcej osób musiało wykonywać 30 karnych burpees’ów, bo... nie potrafiło wykonać zadania.
Osoby, które narzekały na brak wodnych przeszkód, mogły skrócić sobie drogę przy przenoszeniu worka z piachem. Zamiast biec dookoła oczka wodnego można było przejść krótszą trasą prowadzącą przez zbiornik wodny. Dodajmy od razu, że niewiele osób decydowało się na krótszy wariant. Cóż – rekruci! Musieli dobrze wypaść!
Również przy przeszkodzie zwanej Tarzanem wiele osób zadbało o to, by nie wpaść do wody. Większość pokonywała drabinki spacerując górą, a nie jak do zwykle bywa w Runmageddonie – przesuwając się dołem zwisem na rękach. Oczywiście byli też śmiałkowie, którzy nie chcieli kalkulować ani bawić w technikę, tylko od razu ruszali do wody. Pierwsza fala biegaczy miała w tym miejscu jeszcze lód, jednak każde takie przebiegnięcie skutecznie go kruszyło. A ślizgawka znikała.