13. Cracovia Maraton Ambasadorki: „Najlepszy maraton w życiu”
Opublikowane w śr., 21/05/2014 - 13:46
Swój start w krakowskim klasyku podsumowuje Malwina Macioszek.
Godzina 4:35. Warszawa Centralna kierunek Kraków Główny. Noc z piątku na sobotę powinna być najważniejszą nocą przed maratonem, a tu pobudka o 3:40. Niestety polskie koleje nie pozwalają dłużej pospać i dotrzeć do Krakowa w miarę dobrym czasie.
Docieramy na miejsce, pogoda idealna. Słońce przebija się przez chmury a zapowiadali ogromne opady deszczu. Po godzinie słońce zamieniło się w strugi deszczu, które nie odpuszczały aż do wieczora. Po zakwaterowaniu się w hotelu postanowiliśmy pojechać odebrać pakiety startowe na maraton. W planach był też bieg par i bieg o puchar RMF’u, ale postanowiliśmy darować sobie tą „przyjemność” biegnięcia po kostki w błocie.
SMS'a o nadaniu numeru startowego otrzymałam już w czwartek i to od tego dnia można było odbierać pakiety. Dzięki temu wszystko przebiegało bardzo sprawnie.
W paczce każdego maratończyka można było znaleźć: imienny numer startowy, mapkę trasy (która w sobotę wieczorem uległa zmianie, przez zalane Bulwary Wiślane), kilka ulotek, bon na pasta party i koszulkę. Pomimo wcześniejszej deklaracji rozmiaru koszulek, wolontariusze jeszcze raz pytali, czy na pewno taki rozmiar sobie życzymy. Jeśli komuś nie odpowiadał bez problemu mógł wymienić – to bardzo miłe ze strony organizatorów!
Zwiedziliśmy Expo i znowu musieliśmy wyjść na deszcz. Udaliśmy się na Kazimierz na najlepsze zapiekanki w Krakowie (i nie tylko!), żeby uzupełniać na bieżąco węgle. Wieczorem poszliśmy na zorganizowane przez Łukasza pasta party w jednej z krakowskich, włoskich restauracyjek. Po poznaniu niesamowitych ludzi jak np. Sylwii, która biega od 4 lat i ma na koncie ponad 25 000 kilometrów w nogach, albo Adama, dla którego dłuższe wybieganie zaczyna się od 50 km, a miesięcznie nie przekracza 800 km i który przebiegł ostatnio 100 km w ok. 8 godzin. Po tym wieczorze swoją szczękę zbieram aż do dzisiaj...
Standardowo szybkie pójście spać i uszykowanie stroju startowego jeszcze przed zaśnięciem. Pobudka zaplanowaliśmy przed godziną 6:00, żeby spokojnie zjeść śniadanie, ubrać się i dojechać na Rynek, z którego był start.
Miasteczko maratońskie było bardzo dobrze przygotowane. Duża liczba toi toi, szatnia damska, męska, depozyt i namiot, gdzie było czuć w powietrzu te 42 km.
Strefy startowe były podzielone co 15 minut. Ja miałam przypisaną strefę 3:45-4:00 i właśnie z tej startowałam. Planowałam wystartować razem z Mateuszem, tylko po wejściu do strefy od razu się zgubiliśmy.
Pierwsze 10 km minęło mi na szukaniu jego niebieskiej koszulki. Punkty odżywcze, według mapki, miały być rozstawione co 5 km, ale wydaje mi się, że były rozstawione znacznie częściej. Dużym plusem jest też to, że każdy punkt odżywczy był bardzo długi - ok. 200 metrów, zaczynał się i kończył wodą mineralną, a stoliki rozstawione były po obu stronach trasy. Do tego można było wziąć wodę nalaną do kubeczków lub jeśli ktoś wolał w półlitrowej butelce.
Trasa miała bardzo dużo agrafek i po ulewach - jak już pisałam - została zmieniona. Były dwie pętle, ale mi osobiście bardzo się podobała. Można było wyszukać znajomych biegnących po przeciwnej stronie drogi, przez co kilometry szybko uciekały.
Od 23. kilometra złapały mnie skurcze w nogach, zatrzymywałam się co kawałek, żeby się rozciągnąć, ale to nic nie dawało. Kolejny plus dla wolontariuszu, bo jak tylko się zatrzymywałam, od razu podbiegali i pytali, czy wszystko jest „okej”.
Postanowiłam przeplatać bieg marszem. Zrezygnowałam z walki o swoją życiówkę i wcale nie było mi tego szkoda. Wiedziałam, że jestem w pięknym mieście i biegnę najlepszy maraton w życiu. I tak właśnie było.
Drugą połowę trasy zwiedziłam z Mateuszem, który zrezygnował prawdopodobnie też ze swojej życiówki. Na trasie nie obyło się bez deszczu i bez robienia zdjęć.
Wbiegliśmy na metę razem, gdzie czekał przecudowny medal ze smokiem wawelskim. Osoba, która projektowała koszulki i medale zrobiła maraton dobrej roboty!
Na mecie udało nam się udzielić jeszcze wywiadu dla TVP, następnie każdy otrzymywał torbę ze słodkościami, wodę, izotonik i banana.
13. Cracovia Maraton uważam za najlepszy maraton w życiu. Nie jest to ta sama kategoria najlepszego maratonu, co ten w Rzymie, ale jest na swój sposób wyjątkowy. Pomimo nie zrobienia życiówki i wybiegania dość słabego czasu (4:21:00) jestem bardzo zadowolona, że mogłam tam pobiec.
Maraton w Krakowie był moim pierwszym biegiem w tym mieście, ale na pewno nie ostatnim. Start i meta na tak pięknym rynku jest naprawdę dużym plusem całego maratonu. Fajnie jest spotykać i poznawać coraz więcej osób i bardzo miłe jest słyszeć, że coraz więcej ludzi kojarzy Cię z bloga.
Pozdrawiam serdecznie
Malwina Macioszek, Ambasadorka Festiwalu Biegowego
http://run4beautyandfun.blog.pl/